ďťż

A Belizariusz pocieszał całą rodzinę, jakby nieszczęście nie dotyczyło jego samego...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Pierwsza uspokoiła się Oktawia. – On jest dobry, rozumny i rozważny – powiedziała ocierając oczy. – Wierzmy, że poradzi sobie. Wróć Belizariuszu za rok, potajemnie, może coś się zmieni. Słowa te podniosły wszystkich na duchu. Cyklop uśmiechnął się, choć serce miał ściśnięte i smutek w duszy. Nadszedł dzień rozstania. Od cioteczek dostał Belizariusz trochę zaoszczędzonych pieniędzy, a od Marceli i Mateusza sakwę ze skromną wyprawą. – Żegnaj, maleńki – powiedziała Kornelia wspinając się na palce, by dotknąć twarzy olbrzyma. A on ukląkł i uściskali się wzajem. Potem poszedł. Rozdział drugi Na wygnaniu Po drugiej stronie gór rozciągało się już obce królestwo. Belizariusz schodząc w doliny z niepokojem oczekiwał spotkania z ludźmi. Okolica była pusta, ale pod wieczór usłyszał dochodzący z oddali dźwięczny huk młotów, który, jak się niebawem okazało, pochodził z kuźni stojącej na skraju wsi. Belizariusz stanął w progu i gdy hałas ucichł, odezwał się: – Może potrzebujecie, gospodarzu, pomocnika? Mogę wykonywać najcięższą robotę, silny jestem i zdrów. Nazywam się Belizariusz. – A, potrzebuję – odparł kowal odwracając się. – Zaraz, zaraz! – krzyknął i zaświecił łuczywem w twarz przybysza. Stanął oniemiały ze zdumienia, podczas gdy chłopiec od miechów z krzykiem rzucił się do ucieczki. – Nie bójcie się, kowalu – powiedział Belizariusz. – Taki już się urodziłem, ale to, że mam tylko jedno oko nie znaczy, że jestem zły. Widzicie, muszę pracować by żyć. Będę robił wszystko, co rozkażecie. – Wierzę ci i mógłbyś tu pracować – rzekł kowal. – Ale ludzie... Otóż to. Ludzie już dali znać o sobie. Nadbiegli wrzeszcząc od strony wsii otoczyli cyklopa. Belizariusz stał bezradnie uśmiechając się i rozkładając ręce na znak, że nie ma złych zamiarów. Cóż z tego! Posypały się wyzwiska, a wraz z nimi i kamienie. Poczciwy kowal wyjąkał coś na obronę cyklopa, ale ten podziękował mu tylko uśmiechem i odszedł w mrok nadciągającej nocy. Podobnie było wszędzie, gdzie się pojawił. Aż nastąpiło najgorsze: król tej krainy, Mariusz, dowiedziawszy się, że po jego kraju wędruje potworny cyklop, kazał go schwytać i uwięzić. Zaraz znaleźli się fałszywi oskarżyciele pomawiający Belizariusza o jakieś zbrodnie. Odbył się więc nad nim sąd, a choć nie było wiarygodnych świadectw jego przestępstw, skazano biedaka, już za sam wygląd, na dożywotnie więzienie. Belizariusz, rzucony do lochu, nie rozpaczał, pomyślał, że tak widocznie musi być, że taki jest jego los i lepiej niczego się już w życiu nie spodziewać Aliści po dziewięciu dniach strażnik więzienny otworzył przed nim kratę. – Polecono mi, abym doprowadził cię, panie, przed oblicze naszego króla i władcy – powiedział. – Więc pójdźmy. Choć nazwanie go “panem” było zdumiewające, Belizariusz nie zastanowił się nad tym. Zrozumiał tylko tyle, że wzywa go król, więc poszedł za strażnikiem obojętny i zrezygnowany. Jednak poczuł się onieśmielony, gdy stanął przed władcą siedzącym na ogromnym tronie wśród królewskiego przepychu. A król przyjrzał mu się i spytał: – Kto za tobą stoi? Belizariusz odwrócił się –nikogo nie było.– Nikt – odpowiedział. Król wybuchnął śmiechem. Żartowniś jesteś! – zawołał. – Pytam o tego wielmożę, który wstawił się za tobą. Czemuś od razu nie powiedział jego imienia, nie siedziałbyś w lochu. – Nie rozumiem, panie... – bąknął Belizariusz zdumiony słowami króla. – Dobrze, dobrze – przerwał król – możesz nie mówić, jeśli nie chcesz. Mnie wystarczy sam fakt, że masz bogatego przyjaciela. Oto jak mi zapłacił za twoje uwolnienie – tu potrząsnął sporym mieszkiem. – Same złote dukaty! – Kto? Kto to był? – wyjąkał Belizariusz, całkiem oszołomiony.– To raczej ty mógłbyś powiedzieć – kto, bo mnie nie raczył się przedstawić. Powiem ci: przyszedł tu jakiś nędzny oberwaniec powiadamiając, iż spotkał na drodze wielkiego pana jadącego złotą karetą. Pan ów kazał mu, pod groźbą kary, wręczyć mi to – tu znów podrzucił mieszek – za ciebie. Więc idź już sprzed moich oczu i staraj się opuścić nasze królestwo. – Dobrze, postaram się – odparł Belizariusz. Bezwiednie ukłonił się i skierował ku wyjściu. Jak we śnie szedł przez pałacowe sale i krużganki, a straże go nie zatrzymywały, dworzanie rozstępowali się przed nim, paziowie kłaniali mu się nisko. A gdy opuścił dziedziniec pałacowy, halabardnik przeprowadził go bezpiecznie do bram grodu. – Tak, chyba śnię – mówi. do siebie Belizariusz maszerując białą drogą pośród zielonego lasu. Dopiero gdy wieczorem poczuł zmęczenie i senność, zrozumiał, że skoro chce spać, to dotąd nie spał, i że to zadziwiające wydarzenie było całkiem rzeczywiste, a on jest wolny i do tego ma jakiegoś tajemniczego sprzymierzeńca. Na drugi dzień opuścił nieprzyjazny mu kraj. Ale cóż z tego! Belizariusz wiedział, że ludzie wszędzie są tacy sami tu, czy tam, i że znów będzie prześladowany. Ale stało się inaczej. Oto, gdy szedł pylnym traktem ujrzał przed sobą chmurę kurzu, która szybko się zbliżała, aż wyłonił się z niej oddział konny. Na wspaniałym rumaku jechał bogato i strojnie odziany młody książę w otoczeniu świty. Belizariusz schował się za krzakiem, lecz bystre oko jednego z jeźdźców wypatrzyło go i wnet wyciągnięto biedaka na drogę, a wszyscy wlepili weń ze zdumieniem oczy. Wtem możny pan zakrzyknął:– Cyklop! Ależ to cudowne!! Nie, to wprost nie do wiary! Czy jesteś potomkiem cyklopów sprzed czterech tysięcy lat? – Chyba nie... – odparł niepewnie Belizariusz. Ach, opowiesz mi później, zabieram cię do zamku. Dać mu konia! I oto wjeżdżał Belizariusz do grodu na rosłym rumaku górując nad innymi jeźdźcami. Mruży. oko przed czerwonym blaskiem zachodzącego słońca i uśmiecha. się, szczęśliwy, że znalazł przyjaciół. Ludziska otwierali ze zdumienia usta, patrzyli na niego ze zgrozą, niektórzy uciekali, ale nikt nie śmiał go napastować. Zaczęły się teraz dla Belizariusza radosne dni. Całe otoczenie księcia okazywało mu przyjaźń i zainteresowanie. Musiał opowiedzieć księciu Adrianowi o swym dotychczasowym życiu. Władca był nieco zawiedziony, iż właściwie nie wyjaśniło się pochodzenie prawdziwego cyklopa, którego obraz panował dotąd tylko w legendzie i mitach. Ale nie umniejszyło to jego przychylności dla jednookiego. Po jakimś czasie Belizariusz, nie nawykły do próżniaczego życia, oświadczył księciu, że chce pracować, aby być użytecznym. Książę roześmiał się. – Ależ nie musisz pracować – powiedział. – Nawet nie wiem co potrafiłbyś robić. – Cokolwiek bądź, jestem silny. Mogę wykuwać zbroję, ścinać drzewa, a mogę też być pisarzem na twym dworze, panie. Wyuczono mnie wielu rzeczy.– Wierzę ci, przyjacielu – odparł książę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.