ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
..
Ten od mężów, a tamten i z klasztorów Panu Bogu odbierał!
Taka krew...
Co bo mówicie!
Bronicie go!
począł zgorszony Brzechwa.
Wy stary, a czy to się godzi?
Patrzcie, co się dzieje.
Mścisławowi nie dosyć, że żonkę porwał, jego jeszcze do ciemnicy posadził, że się na zamku śmiał pokazać.
Mówią, że go stracić mają.
Do takich spraw, dodał Leliwa, Jastrzębiom służyć się nie godzi.
Każcie im iść precz.
Kto wie?
Gdy i oni, i drudzy, a wszyscy go rzucą, służbę mu wypowiadając, opamiętać się może.
Albo chłopów zwoławszy, łby im poucina, rzekł stary Odolaj, zawsze to lepiej, niż opaskudzone nosić na karku...
Ano!
Przyniesiono miód ów, o którym zapowiedź była, że twardy miał być, w istocie chmielem był mocno zaprawny, gęsty i czarny jak smoła, pili go jednak wszyscy, rozprawiali znowu, a stary, przypomniawszy wnuki, które do stada wyprawił, chłopcu ich do siebie pozwać kazał.
Stali już oni, czekając na to pode drzwiami, i stawili się natychmiast.
Wobec Leliwy, Kruka i Brzechwy innym już głosem starzec im rzekł poważnie a surowo:
Czas wam w drogę, jedźcie z Bogiem.
Mówiłem, czego po was żądam.
Precz ze dworu ustąpić macie albo mi się w Jakuszowicach ani pokazać więcej, ani nawet na pogrzeb mój.
A teraz w drogę!
Dobrogost i Ziema przyszli do kolan i do ręki, stary ich pobłogosławił i powtórzył:
Wszystkim Jastrzębiom to zanieście, taka wola moja.
Wyszedłszy z izbicy, młodzi Boleszczyce do Tyty jeszcze się szli żegnać, która ich w milczeniu uścisnęła.
Cały dwór żeński, mężczyzn też, parobków i czeladzi dużo, wybiegli na tych wnuków starego pana, tak pięknych, młodych, ślicznie strojnych i zbrojnych popatrzeć.
Z czeladzi zamkniętej na smutnym zamczysku niejeden by był chętnie się do nich przyłączył, bo na ich pachołkach widać było dostatek i swobodę, jakiej zażywali.
Odprowadzano ich tłumnie do bramy, patrzano za nimi długo, tęsknie, gdy się oddalali.
Milczący jechali czas jakiś, spoglądając na się a głowami potrząsając.
Dopiero gdy w las wjechali, rzekł Dobrogost:
Cóż poczniemy?
Źle się z panem naszym dzieje!
Wszyscy już przeciwko niemu.
Choćbyśmy ja i ty starego posłuchali, czyby nam dali wiarę: Borzywój, Zbilut, Odolaj, Andrek albo i drudzy?
Zechce się to im iść ode dworu?
Dokąd?
Na ojcowiźnie nie ma co robić, nas dużo, co my poczniemy?
Ziema na to rzekł:
Albo ja wiem!
Co stary mówił, to im odnieść musimy, a radzić będą wszyscy i co wszyscy zrobią, to i my...
Pan dobry!
zakończył Ziema.
Dobry on dla nas, westchnąwszy rzekł Dobrogost, ano dla siebie zły.
Mało i tak wrogów miał, żeby ich jeszcze robić sobie?
Teraz kto popędliwego pana z biskupem pogodzi?
Zawre wojna w domu, zawre!
Bieda jemu, bieda nam, bieda!
Posmutnieli Boleszczyce.
Eh!
mówił dalej pierwszy.
Zażyliśmy dobrego czasu z nim, musiemy i złe przetrwać.
Jak go tu rzucić i jemu się sprzeniewierzyć, gdy wszyscy odstępują?
I pies przecie rannego na polu bitwy nie odstąpi.
Ziema potwierdzał skinieniem.
Źle jest bardzo z nami, rzekł cicho, gorzej niż wy myślicie.
Mam na zamku starego księdza, który łaskaw jest na mnie, straszne rzeczy mówi.
Co?
zapytał, przysuwając się, Dobrogost.
Ziema zadrżał, oczy spuścił, jakby się obawiał nawet wyjawiać, co usłyszał.
Król niedawno, rozgniewawszy się, biskupowi z zamku precz iść kazał, z księdzem Stankiem niedobra sprawa!
Od graża się nań, słyszę, że go w kościele kląć będzie i na próg domu bożego nie wpuści.
Staruszek ksiądz, gdy mówi o tym, łzami się zalewa.
Ściskał mnie zaklinając, abym i ja, i moi precz od króla szli, bo z nim dusze pogubiemy.
Gdy go wyklną, ktokolwiek z nim trzymać będzie, wyklęty zostanie, na próg do kościoła nie puszczą, wolno zabić, kto zechce.
Za to kary nie ma.
Dobrogost wstrząsł się cały.
To nie może być, aby się ważył na króla!
Biskup?
odparł Ziema.
Ależ on nad sobą nikogo nie ma, tylko papieża w Rzymie, i nie lęka się nikogo.
Nie może być!
wołał Dobrogost.
Gdy króla wyklną, innego na tronie posadzą, mówił Ziema.
Pewnie go już biskup i ziemianie opatrzyli.
Nie!
Nie!
gwałtownie dodał starszy.
Nie może to być!
Król!
On by śmiał porwać się na niego?
Nie znają króla!
Ale wyklętego wszyscy opuścić muszą, rzekł Ziema, tak mi mówił ksiądz.
Cóż poradzi sam?
Zadumał się Dobrogost, a młodszy ciągnął dalej:
Gdy go wyklną, na głowie wyklętej już korony nosić nie będzie mógł, słuchać go nie zechce nikt.
Wezmą Swiatawy syna lub męża, bo się, słyszę, już i na to zmawiają.
Dobrogostowi brwi się ściągnęły.
I toś już słyszał!
Dobre dzieją się rzeczy, ano i nasz pan nie śpi!
Ale trzeba, aby o tym wiedział.
Uląkł się Ziema i przyskoczył do brata.
Czyń sobie, jako chcesz, ale mnie w to nie ciągnij!
Ja na nikogo świadczyć nie chcę!
Ruszył na to Dobrogost ramionami.
Prawdę rzec, dodał, nie nasza to sprawa, ja też i palców między drzwi kłaść nie myślę; ale z sobą się naradzić trzeba, co poczynać, bo już nie igraszki to są.
O króla idzie i o naszą skórę
|
WÄ
tki
|