- Tak, o miss Joyner...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Prosi³em, aby jutro przysz³a do mnie na obiad i zastanawia³em siê, czy pani, Lady Cynthio, mog³aby wyst±piæ w roli gospodyni? Jej bystre, niebieskie oczy przeszy³y go na wylot i odpowiedzia³a po chwili milczenia: - Ma siê rozumieæ... Z przyjemno¶ci±. To ta miss Hope Joyner, która mieszka w Devonshire House... Wszyscy o niej mówi±, a mówi±, ¿e jest wyj±tkowo ³adna. - Tak, jest wyj±tkowo ³adna - przyzna³ gor±co Dick. Zauwa¿y³ prawie niedostrzegalne wzruszenie ramion i przygotowa³ siê na to, co teraz nast±pi. - Ona zapewne pochodzi z tych yorkshire'owskich Joynerów? Albo mo¿e z warwickshire'owskich... Kiedy¶, dawno temu zna³am tê zacn± rodzinê. - Nic nie wiem o jej rodzinie - powiedzia³ odwa¿nie Dick. Brwi Jej Lordowskiej Mo¶ci unios³y siê ze zdziwienia. - Czy¿by? Chyba nie chce pan powiedzieæ... - Chcia³am przez to powiedzieæ, ¿e nie znam jej rodziny i nie s±dzê, aby ona j± zna³a. Jest prawdziw± dam± i jest urocza. Mam nadziejê, ¿e powita j± pani w regimencie, Lady Cynthio. Spu¶ci³a wzrok na stolik z zastaw± do herbaty i wreszcie westchnê³a. - Nie uwa¿a pan, ¿e to do¶æ k³opotliwe? Chyba zdaje pan sobie sprawê, Dick, jak winni¶my byæ ostro¿ni, gdy chodzi o... kobiety, które po¶lubiaj± nasi ludzie? Mam nadziejê, ¿e bêd/ic 138 l.W pan szczê¶liwy, cokolwiek siê stanie... to znaczy, czy zostanie pan w regimencie, czy te¿ nie. - Proszê, niech pani teraz nie decyduje o tym, czy zostanê, czy nie... to znaczy, czy pozostanê w regimencie, Lady Cynthio -odpar³, zdobywaj±c siê na maksimum cierpliwo¶ci - zanim jej pani nie pozna. - Oczywi¶cie - odrzek³a natychmiast. - Ale mo¿e nie pyta³ jej pan jeszcze o jej... o jej rodzinê? - O, tak, pyta³em - odrzek³ spokojnie Dick i wsta³ gotuj±c siê do odej¶cia. - Mogê wiêc spodziewaæ siê pani o ósmej? Poda³a mu pokryt± pier¶cionkami rêkê i u¶miechnê³a siê. - Mam nadziejê, ¿e wszystko siê dobrze u³o¿y, Dick -zagrucha³a beztrosko. - By³aby to wielka strata dla regimentu, gdyby musia³ nas pan opu¶ciæ. Wychodz±c z kwatery pu³kownika niemal wpad³ na Bobbiego. - Idê z³o¿yæ moj± cotygodniow± ofiarê - rzek³ Bobbie posêpnie. - Jak siê ma stara? - Stara jest sama - rzuci³ w¶ciekle Dick. - 7Lyci.ê ci dobrej zabawy. - O, mój Bo¿e! - westchn±³ Bobbie i kaza³ siê wprowadziæ. - W³a¶nie chcia³am siê z panem widzieæ! Nigdy jeszcze nie spotka³ Jej Lordowskiej Mo¶ci tak weso³ej i pe³nej entuzjazmu. Gnêbion wyrzutami sumienia szybko przebieg³ my¶lami wszystkie swoje wyczyny z ostatniego tygodnia, ale w ¿aden sposób nie móg³ sobie wyt³umaczyæ, co wprowadzi³o w tak pogodny nastrój Lady Cynthiê. - Przed chwil± rozmawia³am z Dickiem Hallowellem. To pañski dobry przyjaciel, je¶li siê nie mylê? - Do¶æ dobry! - odpar³ Bobbie ostro¿nie, niezupe³nie pewny, co zechce od niego wyci±gn±æ, je¶li stwierdzi, ¿e ich przyja¼ñ jest wystarczaj±co dobra. - Kim jest ta nieszczêsna dziewczyna o nazwisku Joyner? - To bardzo mi³a i elegancka dama - odpar³ wolno Bobbie. 140 - Zarêczy³ siê z ni±? Bobbie zaprzeczy³. - Ale chce siê zarêczyæ? Bobbie przytakn±³. - Nie mo¿e mu pan tego wyperswadowaæ? - Proszê pos³uchaæ, Lady Cynthio - Bobbie zmuszony by³ odpowiedzieæ. Patrzy³a na niego badawczo, a w jej g³osie brzmia³a stanowczo¶æ. - My¶la³em, ¿e w regimencie niepo¿±dane s± jedynie kobiety z przesz³o¶ci±? U¶miechnê³a siê powoli. - Ale¿, my w³a¶nie takich chcemy - odpar³a weso³o. - Z przesz³o¶ci±, któr± mo¿na ustaliæ na przestrzeni stu lat czy co¶ w tym rodzaju. - A nie wystarczy dwadzie¶cia lub trzydzie¶ci lat? - spyta³ Bobbie, czym spowodowa³, ¿e znów spojrza³a na niego badawczo. - To znaczy, ¿e... czy uwa¿a³aby pani, ¿e... - wysch³o mu w gardle, czu³, ¿e jego jêzyk sta³ siê suchy jak drewno, po prostu ba³ siê tej piêknej kobiety - ...¿e ona mog³aby zostaæ zaakceptowana przez... regiment... gdyby... gdyby wydarzy³a siê jaka¶ skandaliczna sprawa dwadzie¶cia piêæ albo dwadzie¶cia sze¶æ lat temu? - wyj±ka³. W regimencie zastanawiano siê, czy kolory Lady Cynthii s± naturalne, czy te¿ mo¿e rumieñce na twarzy zawdziêcza sztuce makija¿u. Bobbie zna³ ju¿ teraz prawdê, poniewa¿ jej twarz nagle sta³a siê blada jak ¶ciana. - Niezupe³nie pana rozumiem, mr Longfellow. - Pytam po prostu - kontynuowa³ z uporem - czy czas mo¿e zatrzeæ tego rodzaju rzeczy, czy jest to mo¿e co¶ takiego, jak prawo jazdy, które nale¿y odnawiaæ co trzy lata? A mo¿e jest to karta z Ksiêgi Wyroków, której strony s± nienaruszalne i zakryte na wieczno¶æ? - Nienaruszalne? Zakryte na wieczno¶æ? Nie rozumiem tego -opanowa³a siê. - O kim pan mówi? Jaka „ona" mia³a jak±¶ skandaliczn± sprawê dwadzie¶cia piêæ lat temu? - Nie mówi³em przecie¿ „ona" - Bobbie móg³by r¿eæ z rado¶ci, oceniaj±c swoj± przebieg³o¶æ. - Przecie¿ mówi³ pan o jakiej¶ kobiecie! - upiera³a siê. - Mówi³em o nikim - wypar³ siê Bobbie. - Spyta³em tylko, czy nale¿y do tego rodzaju spraw wracaæ. Odetchnê³a g³êboko, na policzki powoli wraca³ zwyk³y rumieniec. - Takie zagadki przyprawiaj± mnie o ból g³owy. W tym momencie zjawi³ siê adiutant i komendant kompanii Bobbiego. Lady Cynthia nie ukrywa³a zadowolenia. - Dosta³em ciê, stara! - pomy¶la³ Bobbie. Przechodz±c przez plac tak by³ pogr±¿ony w my¶lach, ¿e prawie zapomnia³ zasalutowaæ d³ugonogim stra¿nikom stoj±cym przed odwachem i pod osiemsetletnim portykiem Bloody Tower. Sier¿ant warty przy bramie po drugiej stronie mostu nad fos± nadzorowa³ musztrê karnego oddzia³u. Stan±³ na baczno¶æ widz±c swego zwierzchnika, a Bobbie co¶ sobie przypomnia³, stan±³ i zada³ pytanie. - Tak, sir - odpar³ sier¿ant - Sir Richard w³a¶nie wyszed³. Bobbie pobieg³ co si³ i zd±¿y³ jeszcze z³apaæ przyjaciela, gdy ten wsiada³ do taksówki. - Jadê w tym samym kierunku - powiedzia³ i wcisn±³ siê za nim do ¶rodka. Spojrza³ na zachmurzon± twarz Dicka i roze¶mia³ siê. - Cynthia by³a dzi¶ wyra¼nie w formie. I mnie te¿ prawie roz³o¿y³a. Wnioskujê z twojego ponurego nastroju, ¿e rozmawia³e¶ z ni± o Hope Joyner? Dick skin±³ g³ow±. - Wydaje mi siê, ¿e zdecydowa³a ju¿ o moim odej¶ciu z regimentu - odpar³ sucho. - I doprawdy nie wiem, jak z ni± walczyæ. Pu³kownik i tak by³ bardzo wyrozumia³y z powodu Grahama, a zatem w mojej sprawie bêdê chyba musia³ ust±piæ. Nie widzê szansy pozostania w armii, chocia¿ zrywa to nasze 142 rodzinne tradycje. Najbardziej z³o¶ci mnie to lekcewa¿enie Hope. Bobbie co¶ sobie przypomnia³. - Wspomnia³e¶ Grahama. By³ dzi¶ po po³udniu w Tower. Dick spojrza³ na niego zaskoczony. - Do diab³a, po co!? Kto ci o tym mówi³. - Widzia³ go mój ordynans. Kr±¿y³ jak turysta wokó³ skarbca. Dick zmarszczy³ siê. - Graham nie nale¿y do tych, którzy lubi± t³um zwiedzaj±cych i dzieñ ¶wi±teczny jest ostatnim dnien na ¶wiecie, w którym móg³bym siê go tutaj spodziewaæ. A poza tym on przecie¿ zna Tower tak dobrze, jak ja. To dziwne. My¶lê, ¿e jednak nie tak dziwne, jak s±dzisz - rzek³ Bobbie
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.