ďťż

- Proszę się wyłączyć...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Co tam znowu znaleźli? - zapytał Van der Hoose. - Jaki znów statek? Machnąłem ręką. - To tylko tak, jacyś ciekawscy... A więc on się urodził w kwietniu trzydziestego trzeciego, a ostatni sygnał nadali w maju trzydziestego czwartego... Jak często powinni byli wychodzić w eter, Jakubie? - Raz na miesiąc - powiedział Van der Hoose. - Jeżeli statek udaje się na wolny rekonesans... - Chwileczkę - powiedziałem. - Maj, czerwiec... - Trzynaście miesięcy - powiedziała Majka. Nie uwierzyłem i policzyłem sam. - Tak - powiedziałem. - Nie do uwierzenia, prawda? - Co nie do uwierzenia? - ostrożnie zapytał Van der Hoose. - W dniu katastrofy powiedziała Majka - dziecko miało trzynaście miesięcy. Jak ono wyżyło? - Tubylcy - powiedziałem. - Siemionow starł dziennik pokładowy. To znaczy, że kogoś zobaczył... I po co było na mnie szczekać! To był prawdziwy płacz dziecka! Co ja, rocznych dzieci nie słyszałem?... Tubylcy to wszystko nagrali, a kiedy wyrósł, dali mu przesłuchać... - Żeby nagrać, trzeba dysponować techniką - powiedziała Majka. - No, to nie nagrali, tylko zapamiętali - powiedziałem. - To nie jest takie ważne. - Aha - odezwał się Van der Hoose. - Siemionow zobaczył ahumanoidów albo humanoidów w stadium rozwoju cywilizacji technicznej. I dlatego starł dziennik pokładowy. Zgodnie z instrukcją. - To tutaj nie przypomina cywilizacji technicznej - powiedziała Majka. - W takim razie rasa ahumanoidalna... - Nagle do mnie dotarło. - Słuchajcie - powiedziałem - skoro tak, to mamy do czynienia z czymś tak niezwykłym, że słów mi brak... Człowiek-pośrednik, rozumiecie? On jest człowiekiem i nie jest nim, humanoid i ahumanoid! Czegoś takiego jeszcze nigdy nie było. O czymś takim nikt nawet by nie śmiał marzyć! Opanowało mnie uniesienie. Majkę też. Perspektywy oślepiały nas - były mgliste, niejasne, ale nieodmiennie wspaniałe. Szło nie tylko o to, że po raz pierwszy w historii stał się możliwy i prawie pewny kontakt z ahumanoidami. Ludzkość otrzymała unikalne zwierciadło, przed ludzkością otwierały się drzwi w niedostępny do tej pory, hermetycznie zamknięty świat diametralnie odmiennej psychologii i niesprecyzowane teorie pionowego postępu Komowa mogły wreszcie otrzymać eksperymentalne podstawy... - Z jakiej racji oni mieliby niańczyć ludzkie dziecko? - w zadumie zapytał Van der Hoosę. - Po co im to? I czy w ogóle potrafiliby coś takiego zrobić? Perspektywy nieco przyblakły, ale Majka natychmiast powiedziała z wyzwaniem: - Na Ziemi są znane przypadki, kiedy nawet nierozumne istoty wychowywały ludzkie dzieci. - Tak, ale to na Ziemi! - powiedział Van der Hoose smutnie. Miał rację. Wszystkie znane rozumne rasy ahumanoidalne były bez porównania odleglejsze od człowieka niż wilki, niedźwiedzie czy nawet ośmiornice. Taki poważny specjalista jak Kriiger twierdził przecież, że rozumne mięczaki Harroty nie uważają człowieka wraz z jego całą techniką za część realnego świata, ale za produkt swej niewyobrażalnej wyobraźni... - Niemniej jednak on ocalał i wyrósł! - powiedziała Majka. I też miała rację. Jestem człowiekiem z natury dosyć sceptycznym. Nie lubię zapędzać się i przesadnie fantazjować, przeciwnie niż Majka. Ale tym razem to było jedyne rozsądne wytłumaczenie. Roczne dziecko. Lodowata pustynia. Sam jeden. Przecież jasne jest, że nie mógł wyżyć o własnych siłach. A z drugiej strony starty dziennik pokładowy. Co tu jeszcze można wymyśleć? Jacyś humanoidalni przybysze z kosmosu przypadkowo znaleźli się w pobliżu, odchowali dzieciaka, a potem odlecieli... Nonsens! - A może on nie przeżył? - zapytała Majka. - Może po nim został tylko jego płacz i głosy rodziców? Na sekundę wydało mi się, że wszystko przepadło. Ta Majka musi zawsze coś wymyśleć! Ale natychmiast znalazłem kontrargumenty: - A jak on dostaje się na statek? Jak wydaje rozkazy moim robotom? Nie, moi drodzy - albo spotkaliśmy w kosmosie dokładną, rozumiecie, idealnie dokładną replikę ludzkości albo też jest to kosmiczny Mowgli. Nie wiem, co jest bardziej nieprawdopodobne. - I ja nie wiem - powiedziała Majka. - Ani ja - dodał Van der Hoose. W głośniku odezwał się głos Komowa: - Na pokładzie! Wyszedłem na stanowisko. Nie przerywać obserwacji. Stąd widzę bardzo niewiele. Nadeszły jakieś depesze? Zajrzałem. - Cała paczka - powiedziałem. - Cała paczka - powiedział Van der Hoose w mikrofon. - Staszek, czy nadałeś moje radiogramy? - A... jeszcze nie wszystkie - odpowiedziałem pośpiesznie, siadając przy radiostacji. - Jeszcze nie wszystkie - oświadczył Van der Hoose w mikrofon. - Burdel na pokładzie! - stwierdził Komow. - Kończcie filozofowanie i bierzcie się do roboty. Majka, pilnuj ekranów. Zapomnij o wszystkim i pilnuj ekranów. Popow, żeby moja ostatnia depesza za dziesięć minut była w eterze. Jakub, przeczytaj, co tam do mnie przyszło... Kiedy skończyłem nadawać i rozejrzałem się, wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Majka siedziała przy ekranach - na jednym było widać Komowa - maleńka figurka przy samym brzegu bagna, nad trzęsawiskiem falowała mgła i żadnego innego ruchu w promieniu siedmiu kilometrów nie dało się zauważyć. Komow siedział plecami do nas prawdopodobnie oczekiwał, że nasz Mowgli wyjdzie z bagna. Majka powoli odwracała głowę z boku na bok, przepatrując okolicę i od czasu do czasu dawała maksymalne powiększenie, kiedy jakiś odcinek wydawał się jej podejrzany, i wtedy na ekranach małych monitorów pojawiał się przywiędły krzak albo liliowy cień wydmy na roziskrzonym piasku, albo nie wyjaśniona plama w rzadkiej szczecinie karłowatych drzew. Van der Hoose monotonnie buczał w mikrofon: ,,... wariant psychotypu dwukropek szesnaście N na trzydzieści dwa dzeta albo szesnaście em... jak mama... na trzydzieści jeden ipsylon..." - "Starczy - mówi Komow - następna". - ,,Ziemia Londyn Cartwright szanowny kolego Giennadij jeszcze raz przypominam o obietnicy zaopiniowania..." "Starczy. Następną". - "Centrum prasowe..." - "Starczy. Czytaj tylko to, co przyszło z Centrum albo z Bazy", Pauza. Van der Hoose przegląda kartki. "Centrum Bader zamówiona aparatura idzie zero transportem na Bazę proszę przysłać pańskie wstępne założenia według punktów pierwszy inne przypuszczalne strefy rozmieszczenia tubylców..." - "Starczy. Dalej..." W tym momencie wezwała mnie Baza. Sidorow chciał mówić z Komowem. - Komow jest na kontakcie - powiedziałem z przykrością. - Kontakt się zaczął? - Jeszcze nie. Czekamy. Sidorow zakasłał. - No dobrze, później się z nim połączę. To nic pilnego. - Na chwilę zamilkł. - Denerwujecie się? Zastanowiłem się, jak sprecyzować swoje wrażenia. - Nie żebyśmy się denerwowali... Tylko jakoś straszno. Jak we śnie. Jak w bajce. Sidorow westchnął. - Nie będę wam przeszkadzać - powiedział. - Życzę powodzenia. Podziękowałem. Następnie położyłem łokcie na pulpicie, wsparłem brodę na dłoniach i znowu próbowałem określić swoje wrażenia. Tak bardzo to dziwne. Człowiek i nieczłowiek
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.