ďťż

Chłopak zaniepokoił się i gwizdnął, wzywając Dicka na pomoc...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zapomniał, że odszedł zbyt daleko, żeby Dick mógł go usłyszeć i gdy sobie to uprzytomnił, znieruchomiał ponownie, zastanawiając się, co robić. Wówczas pobliska ściana zarośli poruszyła się i zza gęstych liści powoli wypełzło jakieś paskudztwo przypominające kraba, którego obłupiono z pancerza, a z przodu dodano słoniową trąbę. Stwór był Kazikowi nieznany i nie miał nazwy, ale czuło się w nim groźną, podstępną siłę, więc Mowgli nazwał je gadem. Po obu stronach trąby, poniżej tępych ślepi stwór miał dwa otwory zaciągnięte błonami. Błony lekko drżały i Kazik instynktownie zrozumiał, że to właśnie one stanowią największe zagrożenie. Dlatego, gdy błony rozsunęły się i z ukrytych za nimi otworów trysnęły dwa strumienie kleistej żółtawej cieczy, mimo nóg przykutych do stwardniałej kałuży, Kazik zwinnie przysiadł i zrobił unik. Ciecz głośno plusnęła w kałużę i rozpłynęła się po niej jak woda po lodzie. Gad był bardzo zdziwiony. Nie przywykł do podobnego zachowania ofiar, potrząsnął więc głową, uniósł do góry trąbę i zatupał cienkimi, kruchymi na oko nogami. Gniewał się. Kazik nawet przelotnie się uśmiechnął, patrząc jak gad zasłonił otwory błonami, zaczął się prężyć i nadymać, a potem znów uruchomił swoje sikawki, ale zamiast silnych strumieni wypuścił dwie nędzne, cieniutkie strużki. Stwór osiadł na tylne łapy. Widocznie zamierzał czekać i myśleć, jeśli naturalnie miał czym myśleć. Chłopak natomiast miał do rozwiązania palący problem – jak wydostać się z pułapki. Klej, wysychając, ścisnął nogi. Było oczywiste, że już po butach. Kazik bez trudu wyciągnął z nich nogi i teraz musiał odskoczyć na jakieś półtora metra w bok, starając się nie dotknąć gołymi stopami wilgotnego jeszcze kleju. Patrząc na Kazika, gad znowu się zaniepokoił. Pomacał pazurem przedniej nogi krawędź kałuży, stwierdził, że jeszcze się klei, wobec czego zaczął wolno okrążać pułapkę, odszukując miejsce, z którego mógłby dosięgnąć ofiarę trąbą. Kazik skoczył w przeciwną stronę, starając się wylądować na rękach i podciągnąć nogi. Skok niemal mu się udał, ale prawa stopa musnęła krawędź kałuży. Noga mocno zapiekła. Usiłując oderwać ją od kleju wrzasnął tak, że słychać go było pewnie w osadzie. Gad żwawo podreptał w jego stronę. Kazik wyciągnął nóż i chciał nim rzucić w gada, ale zrozumiał, że powinien najpierw wyswobodzić nogę, bo przecież nie wiadomo, czy nożem można temu stworowi coś zrobić. Szybkimi ruchami usiłował odciąć warstwę kleju, ale nóż tylko się ślizgał po szklistej powierzchni. Wówczas, czując zbliżającą się trąbę gada, Kazik chlastnął się nożem po stopie, chybił, uniósł nóż, aby uderzyć w trąbę, która już go dosięgała, zionąc z bliska kwaśnym smrodem. W tym momencie Dick wystrzelił w gada z blastera. Nie usłyszał gwizdu, ale wołanie o pomoc jak najbardziej. Przybiegł i nie zdejmował palca ze spustu blastera, dopóki ciało potwora nie zamieniło się w kłąb czarnego dymu. Kazik ze zdumieniem popatrzył na stosik popiołu otoczony suchymi patykami nadwęglonych nóg i powiedział: – Po co aż tak? Szkoda pistoletu. Nigdy jeszcze nie widział blastera w działaniu, ale wiedział, że trzeba oszczędzać ładunek. – Idiota! – odburknął Dick. – Przecież on by cię wyssał. Kto tak chodzi po lesie? Do Indii się wybrałeś? Kazik nic na to nie odpowiedział. Udało mu się oderwać nogę od kleju. Z rozdartej stopy płynęła krew, sięgnął więc do worka po balsam. Po chwili odezwał się: – Szkoda butów. Zranioną nogę posmarowali balsamem i opatrzyli, Kazik dojechał do osady na ramionach Dicka. Dickowi było ciężko, bo niósł jeszcze worek z pęcherzami mustangów, ale wszyscy wiedzieli, że jest silny, więc się nie uskarżał. Kazik też milczał, chociaż noga wściekle bolała i potem, już we wsi, przez dwa tygodnie skakał tylko na jednej nodze. Przygoda Kazika zaowocowała w przyszłości ważnymi wydarzeniami, którym pierwszy impuls nadały jego własne słowa. Kazik siedział wówczas na pryczy i patrzył, jak przybrana matka szyje mu buty z przyniesionych rano przez Veitkusa kawałków rybiej skóry. Robota była katorżnicza. Wprawdzie Marianna przyniosła z „Polusa” prawdziwe igły, ale nie znalazła nici, dlatego w osadzie do szycia nadal wykorzystywano nitkowate wodorosty, dość grube i bardzo krótkie włókna, które ciągle trzeba było wiązać. Luiza burczała, bo nienawidziła szycia, a Kazik patrzył na nią i patrzył, aż wreszcie powiedział: – Jak wyzdrowieję, to pójdę do lasu i przytaszczę tego gada. – Jakiego gada? Po co? – nie zrozumiała Luiza. – Żeby szył. – A niby dlaczego twój gad miałby szyć? – Nie rozumiesz – odparł Kazik. – On nie będzie szył tylko kleił. Luiza puściła słowa Kazika mimo uszu, ale on nigdy na próżno nie gadał. Kiedy tylko mógł wstać z łóżka, dowlókł się jakoś do Starego i poprosił go o jakąś niepotrzebną sieć
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.