ďťż

- Intime - kobieta patrzy chłopakowi prosto w oczy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Rumieniec nie znika. Ale palce drugiej dłoni Intime opadają na biodro Reda, wślizgują się pod pas spinający obie części kombinezonu, odnajdują ekler. Posklejane potem i brudem włosy zasłania ją jej czoło. - Nie patrz na mnie teraz... - prosi cicho, z nagłym wybuchem czerwieni na policzkach. Aż wyraźnie zarysowane blade wargi odzyskują naturalny kolor. Powoli wędrują coraz niżej, wyzwalają i chłoną zoony życia tak małe i wrażliwe, że ścinające się i obumierające niemal momentalnie w zetknięciu z powietrzem i śliną. Red uśmiecha się i dopiero teraz budzi w sobie przeczuwa nie. Wie, że gdyby włączył hiperstezer parę sekund wcześniej, mógłby już na zawsze wypalić się z rozkoszy. Teraz przeczuwa pod sobą mniej więcej tyle samo pięter, ile było ich w górze. I jeszcze coś. Ostry, mocny blask twardego promieniowania. To znaczy: ten słabiutki strumyk radiacji, który przebija nawet najgrubsze, najszczelniejsze osłony. Intime uśmiecha się leniwie, blask dookoła jej postaci wzmaga się w miarę nabierania nowych sił. - Teraz trzeba znaleźć coś dla niej - mówi szeptem. - To jeszcze dziecko. Wolałabym, żebyś nie... - Tak - mówi Red powoli. - I masz rację, i wcale jej nie masz. Czasem wcale nie jest takie ważne, skąd wzięły się proteiny, antybiotyk, lekko przyswajalny tłuszcz, przesycony witaminami. Ale... - dźwiga się, prostuje szybko - czekaj tu na mnie. - Jak masz na imię? - pyta kobieta, kiedy chłopak jest już przy drzwiach. - Red - rzuca, oglądając się szybko. Potem znika. Intime siedzi z podwiniętymi nogami, chłodzi policzki wierzchem dłoni, odgarnia włosy spadające na czoło. Potem podnosi się, szybko i cicho wychodzi z pokoju. Nie patrzy w stronę olbrzymiego hallu, skręca w drzwi łazienki, rozwalone przez Reda. Pochyla się nad umywalką, odkręca kran, nabiera wody w stulone dłonie, zanurza w niej twarz. Raz, drugi, trzeci. Unosi głowę, zaglądając w lustro, parę zimnych kropel spada na jej półodsłonięte piersi. Przez chwilę usiłuje sobie przypomnieć, kiedy to się stało. Czy były takie już wtedy, kiedy niosła Scoutsie, czy może on... - widzi, że na umyte, ochłodzone policzki znowu wpływa gorący rumieniec. Śmieje się z tego mimowolnego zawstydzenia leciutko. - Ten smarkacz działa na mnie tak, jak... jak... - szuka w myśli porównania - jak żaden z mężczyzn, którego kiedykolwiek znałam. I nawet gdyby Euro żył, rzuciłabym go bez wahania. Ten Red to siła. Siła, która tylko cudem mieści się w jego ciele. Zrzuca z siebie ubranie, na moment prostuje plecy, patrzy na swoje drobne, twarde piersi. - Scoutsie ich nie zniszczyła - mówi szeptem. - I twoje dzieci też nimi wykarmie. Red... Nabiera wody w dłonie, zaczyna zmywać z siebie brud wielo dniowej wędrówki, zmęczenie, te wszystkie lata czekania, które spłynęły po niej jak woda po zbyt tłustej skórze. Zdejmuje z wałka mayalowy ręcznik, moczy go, trze skórę mocno, budzi krew w sobie. Z radością odnajduje w swoich ruchach dawną sprężystość i energię. Jakby starczyła ta jedna, krótka chwila z Redem, jakby on właśnie przywrócił jej siły. Intime wyżyma ręcznik, owija nim biodra, przerzuca przez ramię brudne, poplamione sari. Boso i półnago wychodzi na korytarz, wraca do pokoju, w którym leży Scoutsie. Red już czeka, zagłębiony w fotelu. Uśmiecha się do piersi Intime, do jej świeżo opłukanych, mokrych włosów. Potem pochyla się, podnosi z podłogi papierową torbę. - Znalazłem bufet - mówi. - Wcale dobrze zaopatrzony. Czy ona... - ruchem głowy wskazuje Scoutsie - jada kawior? - Raz jadła. - I...? - Chyba lubi. Zresztą teraz będzie szczęśliwa, trzymając w ręku kromkę chleba. - Kawior jej jednak nie zaszkodzi, prawda? A wiesz? Przecież to jest właściwie to samo... Tylko w trochę innej postaci. - Nie - Intime energicznie potrząsa głową, aż z włosów pryskają krople wody. To wcale nie to samo, Red. Podchodzi bliżej, rozwiera dłoń, w której zgarnęła oba końce ręcznika. - To wcale, wcale nie to samo - powtarza, przymykając oczy, wysuwając przed siebie leciutko rozchylone usta. Red na moment odchyla głowę. - Czy nie trzeba jej obudzić? - pyta. - Na pewno jest głodna. Może... - Nie - szepcze Intime. - W jakimś domu znaleźliśmy trzy dni temu trochę chleba i sera. Zjadła resztę pół godziny przed przyjściem do tego gmachu. Niech śpi. - Niech śpi - powtarza Red, uśmiechając się ciepło. *** Mayme powoli idzie ulicą. Nie patrzy dokąd. Twarz Ki wytrąciła go z równowagi. Nie to, że umarła. Nie to, jak. Bo widział w życiu może jeszcze gorsze sceny
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.