ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- To jeszcze nic pewnego - wyraziłem tę wątpliwość pośpiesznie.
Miałem nadzieję, że Emmelinie nie przyszło do głowy, aby odliczyć rów-
nież wstecz. Wiedziała o mojej chorobie zawodowej", o tym - jakby to ujęła
jej dawna znajoma, Britta Gaulish - że swoją płodność zostawiłem w banku
nasienia; wiedziała też, że od najbliższego banku nasienia, przed trzema
miesiącami, we wrześniu minionego roku, Leslie i ja byliśmy oddaleni o
ponad cztery miliardy kilometrów.
- Kobiety w tych sprawach są nieomylne - Emmelina patrzyła na mnie w
szczególny sposób, może nawet z szacunkiem. - Za pół roku zostaniesz
tatusiem. - Jej wilgotne i zaczerwienione od zimnego napitku usta rozchylił
rzewny uśmiech. - Tatuś Mikę Cesara. Cudownie!
Cudownie - pomyślałem - to właściwe określenie.
IV
Komplikacje w związku z urojoną ciążą mojej żony zaczęły dawać mi się
we znaki od marca. Leslie była wtedy w szóstym miesiącu" i - wbrew zapew-
nieniom Emmeliny, a zgodnie ze stanem faktycznym - wcale nie rzucało się
to w oczy. Wcześniej - od grudnia do końca lutego - jej chimery zachowywały
formę niegroźnych dziwactw, jakie po trosze miewa każda kobieta. Te wszyst-
kie bzdury z przestrzeganiem zasad racjonalnego żywienia", z higieną,
ubiorem i gimnastyką ciężarnej", nawet nie pozbawione były uroku, a przy
tym absorbowały Leslie na tyle, że przestała zajmować się Braggiem. Ponadto
teatrem, w którym ona wystawiała swój monodram pod tytułem ,Jestem
brzemienna", był wyłącznie dom, kontentowała się jednym widzem i nie
próbowała nikogo wciągnąć w krąg swoich urojeń. Tak było do pierwszego
dnia kalendarzowej wiosny, kiedy to Leslie postanowiła poddać się badaniom
kontrolnym. Wybór jej padł na doktora Eckerta Sauera, wziętego ginekologa w
Breshoven, i udała się do niego z moim błogosławieństwem. Ufałem, że z tęj
konfrontacji medycyna wyjdzie zwycięsko.
Przeliczyłem się.
Leslie od ginekologa przyjechała w nastroju skrzyni dynamitu; poznałem
to natychmiast, więc przezornie wstrzymałem się od pytań. Była rozczarowana
i rozgoryczona, ale jej przekonanie pozostało niezachwiane, czemu dała wy-
raz w dosadnej opinii o dokotrze Eckercie Sauerze:
- Ten weterynarz powinien raczej macać kury.
I więcej nie było o tym mowy. Były za to następne badania przeprowa-
dzone już, po starej znajomości, przez etatowego specjalistę z OKSZ. Ich
rezultat - skądinąd łatwy do przewidzenia - o dziwo nie rozczarował tym
razem mojej żony, bo wróciła z Ośrodka w usposobieniu optymistycznym,
marzycielskim i wzniosłym.
- Te macajdupy to swoje wiedzą - powiedziała zadumana - ale doktor
Rettman uważa, że problem jest daleko bardziej skomplikowany, niżby się to
komukolwiek wydawało.
Odetchnąłem. Wreszcie - pomyślałem - trafiła w ręce odpowiedniego
lekarza. Psycholodzy mają to do siebie, że nawet położnicy wmówią, że jest
bezpłodna.
Przeliczyłem się powtórnie.
Leslie konsultowała się z Rettmanem co sobotę i po każdej takiej konsul-
tacji potrzebowała trzech - czterech dni, by zstąpić z obłoków na ziemię.
Oprócz troski o prawidłowy rozwój fizyczny formującego się w niej maleń
stwa" zaczęła przejawiać także dbałość o jego system nerwowy". Do swojego
repertuaru macierzyńskiego włączyła częste kontakty z klasyczną literaturą
piękną, preferując utwory pisane z myślą o midinetkach, chodziła na spacery,
wlokła mnie ze sobą na wernisaże i koncerty, a w maju zażądała, żebym ją
zawiózł do Genewy, do Musee d'Art et d'Histoire. Te fanaberie mojej żony nie
wystawiały chlubnego świadectwa kwalifikacjom zawodowym Rettmana. Po-
woli nabierałem podejrzeń, że i jemu brakuje piątej klepki.
Pod koniec maja Leslie w tajemnicy przede mną spakowała podręczny
neseser i wsiąkła na dobę. Czekałem na nią, siedząc z książką w łóżku i
wyrzekając do świtu, i potem spałem do południa, aż obudził mnie szczęk
naczyń w kuchni. Zły i otępiały zszedłem na dół.
- Cholera - przywitała mnie Leslie - oparzyłam się w rękę.
Podniosła z podłogi upuszczoną pokrywkę i umieściła ją na dnie zlewu.
- No, słucham - rzekłem.
- Przepraszam cię, kotku. Miałam wrócić wczoraj wieczorem.
- Co ty powiesz!
- Ale po drodze była ta romańska katedra i Fraumunsterkirche, no i spó-
źniłam się na popołudniowy ekspres, więc przenocowałam w Savoyu".
- Pojechałaś do Zurychu! Bez jednego słowa.
- Nic ci nie mówiłam, bo znowu byś wydziwiał. - Zgasiła gaz pod rond-
lem. - A do Zurychu musiałam pojechać. Tylko tam mają tę aparaturę do
badania aury płodu.
- Do badania czego?
- Och, Mikę, nie kłóćmy się od poniedziałku, dobrze? - Wydobyła z
rondla pieczeń i położyła ją na półmisku obok liści zielonej sałaty. - Ostate-
cznie to ja jestem w ciąży, nie ty.
Roześmiałem się niemal płaczliwie.
- Oczywiście, jesteś w ciąży. Ale ponieważ jeszcze nie wszyscy w Szwajca-
rii o tym wiedzą, postanowiłaś rozgłosić tę radosną nowinę.
- Powtarzam: to jest wyłącznie moja sprawa.
- To nie jest wyłącznie twoja sprawa. Ta sprawa dotyczy
także mnie. A ja bym wolał, żebyś nie prała publicznie naszych domowych
brudów.
Wtedy Leslie poniosło.
- O jakich brudach, do cholery, mówisz?
Czekałem na ten wybuch, bo sam chciałem sobie pofolgować: wyrzucić z
siebie to, co się we mnie nawarstwiało od naszego lądowania na Trytonie.
Albo i od początku naszego małżeństwa. Odpowiedziałem szorstko:
- Mogę znieść twoją egzaltację i twoje urojenia. To jest nawet zabawne,
przydaje ci kolorytu. Mogę znieść twoje nieustanne konsultacje z Rettmanem.
On, jak każdy psycholog, ma kuku na muniu, więc te brednie bierze na serio.
Ale, na litość boską, nie wciągaj w to ginekologów i położników z tych
zarozumiałych, rozplotkowanych klinik w Zurychu.
Zamaszystym ruchem pozbyła się fartuszka, który opasywał ją w talii, skłę-
biła go i cisnęła w kierunku kuchennego wieszaka.
- Co ty, u licha, wiesz o ciąży? - spytała.
Policzyłem w duchu do dziesięciu.
- Posłuchaj. Może faktycznie nie wiem nic o ciąży, może nie wiem nawet,
jak się do ciąży przyczynić. Ale znam dziennikarzy. Pod ich piórami twoje
niewinne urojenia urosną do rozmiarów paranoi. Chcesz zrobić z siebie po-
śmiewisko?
Leslie zaczerpnęła do płuc powietrza.
- No to posłuchaj teraz ty. Urojenia, egzaltacja, brednie... Dobrze. Ale nie
wmawiaj mi, ze to ja publicznie piorę brudy. Nie wmawiaj mi tego, bo zaraz
przyniosę tutaj tę twoją ekshibicjonistyczną książkę i przeczytam ci ją na głos
|
WÄ
tki
|