ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Zmusiłem się do podejścia do recepcji. Siedziała tam Greczynka w odpowiednim mundurku, miała błyszczące białe zęby i ciemne oczy o spojrzeniu pełnym aluzji, które wydawało się cząstką szczodrego makijażu.
- Miałem się tu spotkać z jedną z waszych pracownic. Z Alison Kelly.
- Allie? Jej lot już tu jest. Pewno się przebiera. - Wzięła słuchawkę, nakręciła numer, błysnęła w moją stronę zębami. Mówiła nieskazitelnym amerykańskim akcentem. - Allie? Twój absztyfikant czeka. Jeśli się nie pośpieszysz, to ja z nim pójdę. - Podała mi słuchawkę: - Allie chce z panem mówić.
- Niech jej pani powie, żeby się nie spieszyła. Poczekam.
- On nie śmie się odezwać. - Alison musiała coś powiedzieć, bo dziewczyna roześmiała się, nim odłożyła słuchawkę.
- Zaraz tu będzie.
- Co powiedziała?
- Że pan nie jest nieśmiały, tylko wypracował pan sobie taką technikę.
- Hm.
Spojrzała na mnie znacząco mrużąc oczy o długich czarnych rzęsach, po czym odwróciła się, by zająć się dwiema kobietami, które szczęśliwie pojawiły się przy kontuarze. Wycofałem się i stanąłem obok wyjścia. Na początku mego pobytu na wyspie, Ateny, miejskie życie, wydawały mi się czymś normalnym, czymś ponętnym i zarazem dobrze znanym. Teraz poczułem się przerażony, zrozumiałem, że tego wszystkiego wręcz nie cierpię. Przybywałem z innej planety. W parę minut później w drzwiach pokazała się Alison. Miała krótko, zbyt krótko obcięte włosy, ubrana była w białą sukienkę i to od razu źle mnie do niej usposobiło, wiedziałem bowiem, że ta suknia miała mi przypomnieć o naszym pierwszym spotkaniu. Cera Alison była jaśniejsza, niż zapamiętałem. Zobaczywszy mnie zdjęła ciemne okulary i spostrzegłem, że jest zmęczona, miała wymiętą buzię. Dosyć ładne ciało, dosyć ładna sukienka, niezłe ruchy, ta sama bezbronna twarz i pytający wzrok. Alison wyzwalała we mnie siłę dziesięciu koni mechanicznych, ale Julie tysiąca. Alison podeszła i wymieniliśmy uśmiechy.
- Hej!
- Hallo, Alison.
- Przepraszam. Jak zwykle się spóźniłam.
Zachowywała się tak, jakbyśmy się widzieli przed tygodniem. Ale nic z tego. Dziewięć miesięcy tkwiło między nami jak sito, przez które przedostawały się słowa, ale nie przedostawały uczucia.
- Ruszamy?
Wziąłem jej torbę lotniczą i zaprowadziłem do taksówki. Usiedliśmy każde w swoim kąciku i zaczęliśmy się sobie przyglądać. Uśmiechnęła się.
- Myślałam, że nie przyjdziesz.
- Nie wiedziałem, gdzie cię szukać, żeby ci o tym dać znać.
- Mądrze to wymyśliłam.
Wyjrzała przez okno i pokiwała jakiemuś mężczyźnie w mundurze lotnika. Wydawała się starsza, bardziej obyta, znów trzeba by było wiele ją nauczyć, ale ja nie miałem na to energii.
- Mam dla ciebie pokój z widokiem na port.
- Pysznie.
- Te greckie hotele są potwornie staromodne. Zresztą sama wiesz.
- Toujours to, co wypada. - Spojrzała na mnie ironicznie i zaraz się wycofała. - Ale heca! Vive savoir vivre! - Już miałem przystąpić do wygłoszenia przygotowanego przemówienia, ale rozwścieczyło mnie jej przekonanie, że się nie zmieniłem, że nadal przestrzegam niewolniczo wszystkich angielskich konwenansów, a jeszcze bardziej, że usiłowała to potem ukryć. Wyciągnęła rękę, ująłem ją i uścisnąłem. Potem sięgnęła i zdjęła mi ciemne okulary.
- Wyglądasz zabójczo. Wiesz o tym? Jesteś czarny! Cały wysuszony na słońcu, wkrótce zaczną się zmarszczki! Chryste, jak ty będziesz wyglądał, jak skończysz czterdzie-staka.
Uśmiechnąłem się, ale wypuściłem jej dłoń ze swoich i sięgnąłem po papierosa. Wiedziałem, co oznacza jej pochlebstwo: było to zaproszenie.
- Alison, wpakowałem się w głupią historię.
Jej udana wesołość natychmiast pierzchła. Spojrzała przed siebie.
- Masz inną dziewczynę?
- Nie. - Obdarzyła mnie niepewnym spojrzeniem. - Ale się zmieniłem. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.
- I życzysz sobie z całego serca, żebym się trzymała z dala.
- Nie... Cieszę się, że jesteś... - Spojrzała na mnie podejrzliwie. - Naprawdę.
Chwilę milczała. Wjechaliśmy na szosę prowadzącą brzegiem morza.
- Skończyłam z Petem.
- Pisałaś mi.
- Zapomniałam - szepnęła.
Ale ja wiedziałem, że to nieprawda.
- I z tymi wszystkimi, którzy pojawili się po nim. - Dalej wyglądała przez okno. - Przepraszam. Nie powinnam zaczynać od błahych rozmówek.
- Ależ nie... to znaczy, wiesz...
Spojrzała na mnie ukradkiem, w spojrzeniu tym malował się ból, który usiłowała ukryć. Powiedziała z wysiłkiem: - Znów mieszkam z Ann. Od zeszłego tygodnia. W tym samym mieszkaniu. Maggie pojechała do domu.
- Lubiłem Ann.
- Tak, Ann jest fajna.
W milczeniu przejechaliśmy obok Phaleronu. Alison wyglądała przez okno, po chwili sięgnęła do białej torebki i wyjęła ciemne okulary. Wiedziałem, dlaczego to zrobiła, miała wilgotne oczy. Nie wziąłem jej za rękę, tylko zacząłem opowiadać, jak ogromnie Pireus różni się od Aten, jest bardziej malowniczy, bardziej grecki i na pewno będzie jej się lepiej podobał
|
WÄ
tki
|