ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nadpłynęła gęsta, poranna mgła, ograniczając pole widzenia Tulla do kilkudziesięciu metrów. Jakaś wężowa matka prześliznęła się przez fale u wejścia do zatoki; nad wodą wystawały tylko jej nozdrza i ogromne płetwy grzbietowe. Zatrzymała się przed Tul-lem. Miała nos tak wielki, że młody Tcho-Pwi mógłby z powodzeniem zmieścić się między jej nozdrzami. Wężyca była czarnosre-brzysta, koloru bazaltu i poranka. Krew sączyła się z jej skrzeli. Kiedy się rozwarły Tuli zobaczył ich wnętrze, podobne do rozgałęzionego czerwonego koralu. Skrzela falowały w wodzie, gdy olbrzymia samica starała się złapać oddech. Patrzyła na Tulla czerwonymi jak krew oczami.
- Nie chcę ci zrobić nic złego - powiedział młody Tcho-Pwi. -Przybyłem tylko po jaja.
Wężyca przyglądała mu się uważnie dużymi, mądrymi oczami.
- Nie możesz dłużej strzec ich przede mną - dodał młodzieniec. -Daj mi je, a ja będę ich strzegł.
Wężowa matka otworzyła paszczę i wygięła grzbiet w ten sposób, że jej głowa wysunęła się z wody. Kręcąc głową, zaryczała tak głośno, że Tuli omal nie ogłuchł. I, o dziwo, zrozumiał, co powiedziała:
- Nie możesz ich zabrać!
Tuli obudził się. Sen wydawał się tak realny, że młodzieniec usiadł, nasłuchując głosu wężycy. Dotarło jednak do niego tylko westchnienie zstępującego wiatru wśród skalistych pagórków na wyspie. Thor wzeszedł; po jego wielkiej, pomarańczowej tarczy przemykały zielonkawe burze. Blask jednej z Czerwonych Sond również dołączył się do jego poświaty. Młody Tcho-Pwi wstał i rozejrzał się wokoło. Wiatr zmiatał śnieg z pobliskiego wzgórza. Promienie księżyca, odbijając się od śniegu, połyskiwały jak miliony świetlików.
Tuli zszedł na brzeg i popatrzył na wodę. Tak, leżała tam na płyciźnie jedna z wielkich wężowych matek, rzucając się, bliska uduszenia. Ryknęła, ale nie był to ostrzegawczy, pełen wściekłości okrzyk, lecz przeciągła, żałosna skarga.
Młodzieniec uświadomił sobie, że to właśnie j ą usłyszał we śnie, że to ona zainspirowała jego sen. Zastanawiając się, jak postąpiłby w tym wypadku Ayuvah, Tuli pomyślał:
- Na pewno by się nie śpieszył. Mąż z Plemienia Pwi nie poluje na zdobycz, lecz czeka, aż zwierzę samo mu się odda.
Następnego ranka odpływ zaczął się przed świtem. Tuli wstał wcześnie i poszedł na brzeg zatoki. Myślał, że zastanie wężycę martwą, ale nigdzie jej nie zobaczył. Przypływ okazał się większy niż dotychczasowe. Młodzieniec zrozumiał, że poziom wody już się bardziej nie obniży. Minął czas silnych pływów.
O wschodzie słońca Tuli wędrował wśród skał, kalecząc stopy. Uświadomił sobie, że stracił ostatnią szansę sukcesu. Przemierzył ten pas wybrzeża co najmniej dwadzieścia razy.
Z odległości ośmiuset metrów widział Scandala i Phylomona brodzących po drugiej stronie cieśniny. Odpływ był niski, więc towarzysze przebyli połowę odległości do wyspy, ale zatrzymały ich wody zatoki, która na kilka godzin zamieniła się w wielkie jezioro. Jakaś wężyca wyskoczyła w powietrze. Nie ryknęła jednak ostrzegawczo. Tuli zobaczył strumienie krwi spływające z jej boków. I ta niedługo pożyje. W ciągu trzech ostatnich dni młody Tcho-Pwi zjadł tylko jednego kraba. Miał nadzieję, że znajdzie następnego. Niebawem zdał sobie sprawę, iż bardziej szuka czegoś do zjedzenia niż jaj węży morskich. Usiłował rozgryźć pomarańczowe ślimaki, ale były zanieczyszczone piaskiem i czarnym mułem. Oderwał dużego małża od skały i próbował rozewrzeć jego niebieskoczarną muszlę. Kiedy to mu się nie udało, podszedł do półki skalnej, gdzie wisiało pół tuzina purpurowych rozgwiazd i zielonych anemonów, i zaczął w nią uderzać muszlą.
Ku jego zdumieniu skała ugięła się. Cofnął rękę i spojrzał na nią. Chociaż była czarna jak bazalt, miała nieco inną strukturę. Tuli dotknął jej ręką, popchnął i ponownie obniżyła się pod naciskiem. Podniósł zatem płat dziwacznej substancji i zobaczył, iż jest przymocowana do prawdziwej skały jak gąbka. Wyciągnął z pochwy długi nóż, rozciął skórzastą powierzchnię i wydobył z niej zlepione w lepką masę jaj a.
Ta galaretowata bryła miała około trzech i pół metra długości, sześćdziesiąt centymetrów szerokości i trzydzieści grubości. Kiedy młodzieniec lepiej jej się przyjrzał, zauważył, że zawiera setki jaj, każde wielkości cebuli, którą Ayuvah uprawiał w swoim ogrodzie. Porastały ją wodorosty, była obsypana rozgwiazdami, ślimakami i a-nemonami, które wyglądały tak, jakby przeżyły tu całe życie. Tuli wydał okrzyk triumfii i zaczął wyciągać wężowe jaja. Znalazł na spodzie coś w rodzaju sznura, długie czarne pasmo, którym zlepiona masa była przymocowana do skały. Rozciął je, wyciągnął jaja na światło słońca. Czarna bryła była ciężka, ważyła około trzystu pięćdziesięciu kilogramów. Tuli musiał wytężyć wszystkie siły, by ruszyć ją z miejsca.
Z każdego jaja patrzyło na niego oko wielkości dziecinnej piąstki. Widział pulsujące serca maleńkich wężyków. Krzyknął z radości, zerwał z ramion płaszcz i pomachał nim z daleka do Phylomona i Scandala. Byli jednak za daleko i mimo iż dawał im znaki, nadal poruszali się z trudnością po skałach, kierując się w stronę wybrzeża.
Tuli chwycił galaretowatą masę i zaczął ciągnąć ją do góry, pocąc się z wysiłku. Musi ocalić swój skarb, bo wkrótce zacznie się przypływ. W odległości kilkudziesięciu metrów od brzegu jedna z wężyc wyskoczyła w powietrze. Ziemia zadrżała, gdy zwierzę runęło w dół z wielkim pluskiem.
Tuli nie zwracając na nic uwagi, ciągnął zdobycz, gdy nagle nastąpił po raz drugi wybuch słupa wody. Wężyca wygramoliła się na brzeg; najwyraźniej chciała ścigać złodzieja jaj. Miała około sześciu i pół metra wysokości, jej płetwy były tej samej wielkości
|
WÄ
tki
|