ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nie lubił glin, czy się z nim zga-
dzali, czy nie. Taki stary odruch. Lemercier gapił się na niego,
wsysając wargi. Jego gniewnie zacięte usta wyglądały teraz jak
cienka linia.
- Ma pan jakiekolwiek przypuszczenia, komu mogłoby zale-
żeć na śmierci Ashrafa? - zapytał. - Czy cokolwiek przychodzi
panu na myśl?
- Widywałem doktora jedynie pięć do dziesięciu godzin tygo-
dniowo i nawet wtedy tylko ja cokolwiek mówiłem. Nie wiem,
kogo jeszcze znał. Sprawdźcie w jego papierach.
- Nie umarł w ładny sposób, panie Steward. - Lemercier
znów szczerzył zęby. - Przywiązano go do fotela i torturowano.
Najpierw czymś bardzo ostrym, jak skalpel. Potem szczypcami.
W końcu uduszono go linką. Prawie odcinając mu głowę. Chce
pan zobaczyć zdjęcia?
Steward spojrzał na niego.
-Nie.
Lemercier nachylił się nad nim. Steward pomyślał o dźwię-
koszczelności gabinetu Ashrafa - nikt nie mógł usłyszeć. Krzy-
ki doktora nie byłyby głośniejsze od hałasu tej szybkiej kolei.
Ktoś to wiedział.
- Przesłuchanie w warunkach polowych - kontynuował Le-
mercier. - Tak to nazywali, prawda? Gdy cię uczyli, jak robić
takie rzeczy. Wiesz coś o sposobach stosowania szczypców?
Steward patrzył mu prosto w oczy.
- Tak - odpowiedział. - Pamiętam lekcję o szczypcach. Ka-
zali nam robić notatki.
Patrzył to na jednego detektywa, to na drugiego.
- Chcecie na siłę zakończyć tę sprawę, czy co? Sprawdzili-
ście przecież moje alibi. Już o tym zapomnieliście?
Hikita i Lemercier wymienili nic niemówiące spojrzenia.
- Nie możemy sprawdzić papierów Ashrafa - mruknął Hi-
kita wpatrując się w kubek z kawą. - Ktoś włamał się do głów-
nego komputera' szpitala i wykasował wszystkie jego dane.
Mamy tylko notatnik, w którym zapisywał planowane spotka-
nia.
- Czy uczyli pana w Icehawks wymazywać pamięć kompute-
rów, panie Steward? - odezwał się znowu Lemercier.
- Mam wrażenie, że wszystko co wiem, jest już nieaktualne
_ odpowiedział Steward.
Przeniósł wzrok na pokrywające różową ścianę graffiti.
LOUNGE LIZARDS RZĄDZI. MANX MAN TU BYŁ. Różne da-
ty. HECRASEZ L'INFAME. To ostatnie było jego dziełem, stwo-
rzonym dwie godziny temu, gdy obserwowano go przez półprze-
źroczystą szybę w ścianie. Tak kiedyś brzmiało motto ludzi z Ca-
nards.
- Czy zaplanował spotkanie ze mną na ostatnią noc?
-Nie.
- A zatem niewielki macie z tego pożytek, nieprawdaż?
- Źcrasez l'infdme - przeczytał spokojnie Hikita. - Spraw-
dziłem to w słowniku. Jaką haniebną rzecz chciałby pan wyko-
rzenić?
- A jaką haniebną rzecz pan ma?
Hikita odstawił swój kubek z kawą.
- Może pan iść - powiedział.
Steward wstał z niewygodnej pryczy, otworzył dźwiękoszczel-
ne drzwi i wyszedł na korytarz: żółty i pachnący świeżą farbą.
Na zewnątrz szklane wieżowce cięły na paski odbicie gór.
Wybrał jeden z lustrzanych kanionów z widokiem na góry i ru-
szył nim w kierunku zielem na horyzoncie.
Zdecydował, że nadszedł czas, by dowiedzieć się więcej
o Szeolu.
W szpitalu powiedzieli mu, że minie parę dni, zanim zostanie
przydzielony do nowego lekarza. Dali mu kwit do apteki, w razie
gdyby odczuwał niepokój. Zrealizował kwit, włożył pastylki do
kieszeni i zapomniał o nich. Udał się do biblioteki, gdzie wyszu-
kał wszystko o Wojnach Artefaktowych.
Niewiele przefiltrowało się przez cenzurę Polikorporacji Ze-
wnętrznych. Nieliczni przeżyli, a w dodatku ci, co pozostali przy
władzy po rozpadzie Polikorporacji, woleli zniechęcać wszyst-
kich, przejawiających objawy zainteresowania. Błędy przeszło-
ści wmiatane pod dywan w atmosferze ogólnego rozgardiaszu.
Steward miał przeczucie, że prawda wyglądała gorzej, niż
ktokolwiek to sobie wyobrażał. Wojna wybuchła w wyniku pra-
wie równoczesnego odkrycia trzech nowych układów planetar-
nych. Każdy z nich wypchany był po brzegi ruinami i artefakta-
mi, pozostałymi po nieznanej, obcej, zdolnej do kosmicznych
podróży cywilizacji, która zniknęła lub została unicestwiona ja-
kieś tysiąc lat wcześniej - cywilizacji Mocnych, choć wtedy jesz-
cze nikt tego nie wiedział. Polikorporacje Zewnętrzne, mając
monopol na podróże międzygwiezdne, rzuciły się szaleńczo
w niezbadaną przestrzeń, by zyskać jak najwięcej nowych tech-
nologii i możliwości, wynikających z poznania osiągnięć obcej
rasy.
Daleko na peryferiach zasięgu statków kosmicznych wszyst-
kie te plany dość szybko się rozwiały, szczególnie na planecie
zwanej Szeolem, która krążyła wokół słabej gwiazdy o nazwie
Wolf 294. Znalazło się tam naraz szesnaście reprezentacji róż-
nych sił zbrojnych, z których każda dążyła do uzyskania domina-
cji. Wszystkie były oddalone o miesiące czasu komunikacji od
własnych sztabów. To, co zaczęło się jako eksploracja i badania,
zdegenerowało się do masowego plądrowania ruin obcych. Do-
wódcy poszczególnych armii sprzymierzali się i łamali tymczaso-
we sojusze niezależnie od swoich przełożonych, którzy tworzyli
własne tymczasowe związki w odległym Układzie Słonecznym
|
WÄ
tki
|