ďťż

A potem, zamiast odpowiedzieć, znowu podniosła ramiona i przyciągnęła mnie ku sobie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Pocałuj mnie — powiedziała — pocałuj mnie tak, jak zawsze to czyniłeś podczas tych niezliczonych pięknych godzin naszych wspólnych pięknych lat... Patrzyłem na nią z bliska i widziałem, że zmusza się do uśmiechu. Odsunąłem jej ręce. Trwoga, która mnie obudziła, trwoga, która wygnała mnie do ogrodu, stawała się coraz bardziej paląca. — Zachowujesz się tak, jakbyś się chciała pożegnać z tymi latami — nalegałem. — Powiedz, czy coś się stało? Proszę, powiedz mi, tak bardzo cię proszę. Czy już mnie nie kochasz? Czy coś ci zrobiłem? Czy ktoś ci eoś zrobił? 190 Ale moje naleganie, które wywołał strach, było daremne. Czułem, że odzyskała panowanie nad sobą; z jej twarzy zniknęły ostatnie ślady przerażenia czy lęku. — Nic ci nie powiem — wyszeptała — nic ci nie powiem, bo nie mam ci nic do powiedzenia. Ale jeżeli mnie nie pocałujesz, jeżeli natychmiast tak strasznie mnie nie pocałujesz, to nie będę cię już kochała... To wszystko zdarzyło się podczas jednej z ostatnich nocy majowych roku 1880, we francuskiej wsi rybackiej, gdzie z Zuzanną wynajęliśmy domek, ponieważ chciałem odpocząć po swojej podróż}' do Afryki. Następny ranek byl tak piękny, jak większość godzin porannych, gdy się budziliśmy. Rozżarzona kula słońca rzucała pierwsze promienie na mury i schody Mont St Michel i rozświetlała prawie nieruchome morze. Zuzanna czekała ze śniadaniem, aż się ubrałem. Siedziała na tarasie przy stole z kawą i patrzyła na morze. Nie od razu rnnie zauważyła, a ja obserwowałem ją z nieufną obawą, którą wywołały we mnie jej niedawne uściski i sen z wyczerpania. Wciąż jeszcze była niezwykle blada i jakby wychudła, a ja nagle przypomniałem sobie, iż rzadko we właściwym czasie spostrzegamy zmiany w ludziach, z którymi obcujemy na co dzień. Słońce opaliło twarz, ramiona i ręce Zuzann\. Ale wokół jej oczu pojawiły się zmarszczki, których na tej ledwo trzydziestoletniej twarzy nigdy przedtem nie zauważyłem. Zdawało mi się, że wokół jej ust błąka się jakiś bolesny grymas, również nowy dla mnie. Jej szczupła szyja robiła wrażenie wręcz wychudłej. A może to tylko złudzenie? Czyżbym tych zmian naprawdę nigdy przedtem nie zauważył, czy też były to zmiany, które sobie uroiłem ? Zuzanna w jakimś szczególnym zagubieniu patrzyła na łodzie rybackie, płynące ku otwartemu morzu z szeroko rozwiniętymi żaglami. Gdy mnie zauważyła, na jej twarzy natychmiast pojawił się uśmiech, który tak dobrze znałem, ponieważ — z wyjątkiem tygodni i miesięcy po śmierci naszego małego Toma — obdarzała mnie nim codziennie. Podczas śniadania zauważyłem, że Zuzanna zjadła tylko kawałek sucharka i wypiła trochę mleka. — Coś ci jednak dolega — nalegałem na nowo. — Niedobrze się czujesz? A może jesteś chora? — Doprawdy jesteś nieznośnie uparty z tymi twoimi pytaniami — uśmiechnęła się. — Wczoraj wieczorem zjadłam za dużo. Mój żołądek musi trochę odpocząć. Wywołałem w pamięci wczorajszy wieczór. Pomyślałem o naszej uczcie tam, na wyspie, o słynnych, niezrównanych omletach z Mont St Michel, o winie, o wspaniałym winie, które Zuzanna lubiła tak "bardzo, że przed paru laty zabraliśmy ze sobą do Nowego Jorku całą beczkę. Ilość tych delikatnych omletów, przygotowywanych na otwartym ogniu, nie miała końca. — To dlatego ta noc...? — zapytałem, szybko wyciągając z tego ów wniosek. Po prostu przejadła się. Mdłości wygnały ją do ogrodu i nie chciała się przede mną do tego przyznać! Przez chwilę popatrzyła na mnie w milczeniu. Dzisiaj wiem, że wyczuła, iż jestem gotów uchwycić się każdej szansy, która była po mojej myśli, i że wystarczyło jej tylko przytaknąć, by rozproszyć moje obawy. I rzeczywiście robiła to z uśmiechem, który mi się wówczas wydawał szczery. — Tak, to z tego powodu ta noc — powiedziała. — Starzeję się. I nadmiar dobrego już mi nie służy. Powinnam ci była o tym powiedzieć... Ale wstydziłam się. Z uczuciem niezmiernej ulgi ująłem jej wąską, opaloną dłoń i przyciągnąłem ku sobie, moje serce zalała fala czułości. — Czy jeszcze nie zbliżyliśmy się do siebie tak bardzo — zapytałem — że może być między nami coś, o czym drugie nie mogłoby wiedzieć i czego musiałoby się wstydzić? — O Boże kochany— odparła— jestem tak blisko ciebie, że nie mogę sobie wyobrazić, byśmy się kiedykolwiek mieli rozstać... Mówiąc to odwróciła twarz. Wciąż jeszcze trzymałem jej rękę. — Ja tym bardziej nie mogę sobie tego wyobrazić— powiedziałem. — To nie do pomyślenia i dlatego nigdy do tego nie dojdzie. 191 — Chodźmy popływać — rzekła i nagle spostrzegłem, że ma łzy w oczach. Ale powiedziała całkiem naturalnie: — Chodźmy popływać. To zbyt wzruszające. Bo jeżeli nie, to będę płakała... Dp dziś nie wybaczyłem sobie ślepoty, jaką odznaczałem się w następnych tygodniach. Żartując przyglądałem się dietetycznym próbom Zuzanny, którymi — jej zdaniem — ku-rowała skutki owego przejedzenia na Mont St Michel. Lżejsze dolegliwości zawsze leczyła według własnej recepty, precyzyjnie i skutecznie. Doświadczenia te przyczyniły się do mojej samoułudy. I tak nie zauważyłem oznak cierpienia czy trwogi, które w tych tygodniach nieraz musiały przenikać przez zasłonę samoopanowania Zuzanny. Zuzanna miała trzydzieści lat, była młoda, w kwiecie wieku. Gdy minęły trzy tygodnie i widziałem, że wciąż je tylko papkę i sucharki, zawiodłem ją za namową i niemal siłą, perswadując, że dość już najadła się zupek, do małej gospody na wybrzeżu, odległej o kilka mil na południe od nas, do której przyjeżdżali nawet smakosze z Paryża. Jadła to, co kazałem dla niej przyrządzić, najdelikatniejsze mięso, najdelikatniejsze jarzyny. Piła najlżejsze czerwone wino. Ale dziś już nie wierzę, by czyniła to bez prób obrony i bez zdradzieckich oznak trwogi przed skutkami. Tyle tylko, że ja tych oznak nie zauważyłem. Następnego ranka Zuzanna siedziała wyprostowana w łóżku obok mnie, patrząc na mnie. Nie zrozumiałem wówczas wyrazu jej oczu. Z pewnością był pełen czułości i smutku. Przysunąłem się do niej i objąłem ramionami. — No i co — zapytałem — zaszkodziło ci? Jak się czujesz? — Och, dobrze — uśmiechnęła się — dobrze... — a ja znowu uwierzyłem w szczerość tego uśmiechu. — No widzisz — powiedziałem — zbyt długo przestrzegasz diety. Dziś wieczorem znowu tam pójdziemy i wreszcie najesz się do syta. Nie zauważyłem wyrazu trwogi, ba, przerażenia, które pojawiło się w jej oczach, zaledwie to powiedziałem. Dni mijały, słoneczne i piękne. Potem nadeszła noc z 20 na 21 czerwca. Przyszliśmy do domu późno i namówiłem Zuzannę, by jeszcze coś zjadła i nie zapomniała o dobrym winie. Obudziłem się w środku nocy, jak wtedy przed kilku tygodniami. Ale nie obudził mnie zry sen, lecz jakiś szmer. Były to szklane drzwi, którymi prawdopodobnie poruszał przeciąg. Gdy spojrzałem na poduszkę obok, była pusta, tak samo jak kiedyś. Trwoga, którą odczułem tamtej nocy, znowu ogarnęła mnie z taką siłą, że serce biło jak młotem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.