Polne koniki grały niezmordowanie jak wiejscy skrzypkowie na trzydniowym weselu...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Dziki goł±b przefrun±ł czasem ¶migłym, ogromnie szybkim lotem. Motyle tańczyły w rozpalonym powietrzu. W oddaleniu zieleniły się ciemn± zieleni± liczne pułki chmielu, uszykowane w równych szeregach jak wojsko jeż±ce ostre dzidy tyk. Jaki¶ ptak wydawał taki głos, jak gdyby ¶miał się z rado¶ci, że jest ptakiem i że dzień jest taki błękitny. Tak było cicho, że dziki królik, stworzenie niezmiernie płochliwe i czujne, ważył się niekiedy na szaleństwo i przemkn±ł w kilku susach od nory do nory. Raczek oparty plecami o pień drzewa patrzył rado¶nie na spokojn±, dojrzał± rado¶ć ziemi. Było mu niewypowiedzianie dobrze. Czasem, aby ogłosić wszelkiemu stworzeniu swój zachwyt, usiłował zagwizdać melodyjnie jak ptak, co się przez chwilę chwiał na gałęzi, od¶piewał swoj± arię i poleciał dalej, aby j± powtórzyć w innym lesie. Znawca i niepospolity wykonawca "Haiki" nie był jednak mistrzem w udawaniu ptaka, przeto kończył produkcję od razu po wydaniu pierwszego pięknego tonu. Igna¶, położywszy się na trawie, patrzył na wysokie chmury, nieruchome i wspaniałe, wełnisto-białe. Nagle czujnym uchem złowił daleki jaki¶ głos poza lasem. Oparł głowę na ręku i rzekł: - Słychać aeroplan! Jest gdzie¶ nad nami... Zadarli głowy i tak patrzyli w niebo, jak na cudownym obrazie Chełmońskiego ów stary chłop z wyrostkiem, co patrz± na bociany. Szmer przeszedł w łoskot i w tej samej chwili ujrzeli aeroplan lec±cy do¶ć nisko. Cisza letniego dnia prysła jak spokojna woda, w któr± ci¶nięto pocisk eksploduj±cy. - Co to się dzieje? - rzekł Igna¶ z niepokojem. Istotnie, działo się co¶ niezwykłego, bo miarowy, zwykle gderliwy głos motoru zm±cił się i rozkrzykiwał chrapliwie. - Jezus Maria! - krzykn±ł Igna¶ z nagł± rozpacz±. - Patrz, ojcze, patrz! - Co, co takiego? - mówił ze strachem Raczek, zrywaj±c się. - Pali się... Pożar w motorze! - krzykn±ł Igna¶ z rozpacz±. Błysnęło raz i drugi, wiatr podwijał w±skie pasmo płomienia pod samolot. Za chwilę stanie cały w płomieniach, własnym pędem podpalony. - Czy on wyskoczy? - wołał Raczek. - Za nisko! - krzykn±ł Igna¶, blady jak płótno. Lotnik musiał ujrzeć już płomienist± ¶mierć. Motor ucichł nagle, a aeroplan leciał bezradny - jakby na płomieniu. - Będzie l±dował... - mówił Igna¶ nieswoim głosem. - O Boże... Oby się wyratował... Zacz±ł nagle wymachiwać rękami i wydawać ochrypłe okrzyki, jak gdyby chciał dać znać lotnikowi o istnieniu ł±ki pod lasem. Tamten, zrozumiawszy, że nie ma innego sposobu ocalenia, a ujrzawszy ł±kę już dawno, ważył się na l±dowanie. Cała głowica aeroplanu była już w płomieniach, kiedy się toczył po ziemi. Działo się to wszystko w ¶miertelnym tempie, choć wydawało się chłopcu, że mijaj± godziny. Jeszcze jednak samolot nie dotkn±ł ziemi, chłopiec biegł opętanym biegiem ku niemu. Ujrzał człowieka bladego jak widmo, który ostatnim, już nieprzytomnym wysiłkiem usiłował uczynić ruch rozpinaj±cy pasy. Igna¶ uczynił to błyskawicznym ruchem i z sił± nagle wzmożon± do niebywałego napięcia chwycił lotnika pod ramiona i wyci±gn±ł go z aeroplanu. Płomienie buchały z w¶ciekło¶ci±, pięły się zachłannie w górę i chwytały za skrzydła. - Ojcze, prędzej! Prędzej! - krzyczał Igna¶. Zdyszany Raczek chwycił lotnika pod jedno ramię, a Igna¶ pod drugie i uciekali szybko. Aeroplan płon±ł z trzaskiem i hukiem jak stos, na którym palono bohaterów i wodzów. Ułożyli lotnika w lesie, w bezpiecznym miejscu. Igna¶, opanowawszy podniecenie, pobiegł po wodę do strumienia i przyniósłszy j± w kapeluszu nacierał ni± skronie lotnika. Na jego rękach widoczne były dotkliwe oparzenia, na prawym policzku ¶lad, wyżarły przez ogień. Ognista ¶mierć dotknęła go końcem piek±cej ręki. Brakło jednej chwili, aby go objęła ramionami i zamieniła w popiół, jak to czyni z aeroplanem w¶ród purpurowej, straszliwej rado¶ci. Cud boski i ten chłopak wydarli ¶mierci tego człowieka. Jest nieprzytomny i nie wie, co się z nim dzieje. Powieki lekko drgaj±. Na osmalonej twarzy ma wielkie, grube krople potu, które Raczek drż±c± ręk± ociera. Raczek chce co¶ mówić do Ignasia, ale nie może, gdyż ma ¶ci¶nięte gardło. Serce się w nim tłucze po ¶miertelnym, niedawnym łęku. Ale Igna¶ jest od niego silniejszy. - Jeszcze wody... - szepce. Raczek bieży szybko do strumienia, choć załamuj± się pod nim nogi
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.