ďťż

Tyr nie okradłby staruszka swojej rasy, nie walczyłby z nim, podzieliłby się z nim własną zdobyczą...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
O ludziach, niestety, nie zawsze można to powiedzieć. Otóż gościem był stary niedźwiedź; stary i chory przy tym. Wzrostem dorównywał niemal Tyrowi, ale ze starości był o połowę od niego węższy w barach i miał karykaturalnie chudą szyję i głowę. Indianie zwą takiego grizzly Kuyas Wapusk — ten, co umiera ze starości — i nie polują na niego. Biali strzelają doń. Inne niedźwiedzie toleruję go i pozwalają mu jeść upolowane przez siebie mięso. Grizzly, o którym mowa, konał z głodu. Nie miał już pazurów. Sierść mu wypełzła; tu i ówdzie świeciły duże łysiny. Gdyby dożył pierwszych śniegów, jego sen zimowy byłby ostatni. Może śmierć czekała go jeszcze wcześniej. Kuyas Wapusk zawczasu poznaje jej tchnienie. Wpełza do jakiejś groty prawie niedostępnej, do jakiejś głębokiej szczeliny skalnej i tam kona. Bruce i Langdon nie słyszeli nigdy, aby ktokolwiek odnalazł na terenie Gór Skalistych kości lub trupa niedźwiedzia zmarłego naturalną śmiercią. A wielki Tyr, ścigany przez człowieka, znaczony piętnem ran, zdawał się rozumieć, że jest to ostatnia na ziemi uczta Kuyas Wapu-ska, który jest zbyt stary, by łowić ryby, zbyt stary, by polować, zbyt stary nawet, by móc wygrzebać z ziemi miękkie kłącze dzikich lilii. Nie przerywał mu więc posiłku, pozwolił najeść się do syta, a potem ruszył w dalszą drogę, wiodąc z sobą Muskwę. Rozdział XII Jeszcze przeszło dwie godziny Tyr prowadził Muskwę na tę męczącą włóczęgę w kierunku północnym. Od owczej ścieżki dzieliła ich już przestrzeń dobrych dwudziestu mil; dla Muskwy była to niby 72 podróż naokoło świata. Zazwyczaj niedźwiadek odbywa po raz pierwszy tak długą wędrówkę dopiero w drugim, a nieraz nawet w trzecim roku życia. W tej drodze ku dolinie Tyr nie tracił czasu na błądzenie po górskich stokach; wybrał najłatwiejszy szlak wzdłuż biegu strumienia. Gdy jednak odszedł o trzy czy cztery mile od sadzawki, przy której nastąpiło spotkanie ze starym niedźwiedziem, grizzly, raptownie zmieniając kierunek, ruszył wprost na zachód. W chwilę później znowu gramolili się na górskie zbocze. Ćwierć mili szli zielonym stokiem. Tym razem los okazał się dla Muskwy dość łaskawy, Tyr bowiem odnalazł wkrótce znajomy przesmyk o niemal zupełnie równym dnie — i przesmyk ten wywiódł ich bez wysiłku na skłon innej doliny. Od chwili gdy Tyr wyjrzał poza północne granice swego państwa, zaszła w nim zmiana. Grizzly przestał się śpieszyć. Przez piętnaście minut stał spoglądając w dolinę i wietrząc. Potem z wolna zaczął zstępować w dół, ku zielonym łąkom nad brzegami strumienia. Dotarłszy tam łowił w rozwarte nozdrza wiatr płynący z południowego zachodu. W powietrzu nie odnalazł jednak upragnionej woni — woni swej niedźwiedzicy. A przecież instynkt, bardziej niezawodny niż rozum, mówił mu, że Iskwao jest blisko, że musi być tuż. Nie brał pod uwagę możliwości choroby czy śmierci niedźwiedzicy z rąk myśliwych. Tędy zawsze kroczył na jej spotkanie i prędzej czy później nadchodziła. Znał jej woń. Chodził tam i z powrotem po dolinie, aby nie mogła mu ujść. Zakochany grizzly jest równie głupi jak zakochany człowiek: nic go na świecie nie obchodzi poza przedmiotem jego westchnień. Wszelkie zwyczaje Tyra, kiedy indziej tak niewzruszone jak gwiazdy na niebie, poszły w tej chwili w niepamięć. Zapomniał nawet o głodzie. Świstaki i koszatki były zupełnie bezpieczne. Zapomniał o znużeniu. Gotów był wędrować całą dobę w poszukiwaniu bogdanki. Trudno się też dziwić, że w takim stanie ducha zupełnie nie myślał o Muskwie. Do zachodu słońca co najmniej dziesięć razy tam i z powrotem przebywał wody strumienia. Niedźwiadek, pełen rozpaczy, toczył się ogłupiały za nim, pływał i szamotał się ociężale, aż omal nie utonął. Wreszcie gdy Tyr wkroczył w wodę po raz dwuna- 75 I sty, Muskwa zbuntował się i nie przeprawił na drugi brzeg. Tyr wkrótce powrócił. Słońce już zachodziło, gdy stała się rzecz nieoczekiwana. Lekki wietrzyk, który wiał, popłynął z zachodu i z zachodnich stoków górskich, z odległości pół mili przyniósł ku nozdrzom Tyra upragnioną woń. Grizzly znieruchomiał na pół minuty, a potem ruszył cwałem tak niezgrabnie, jak wśród czworonogów potrafi tylko niedźwiedź. Muskwa potoczył się za Tyrem jak piłka, czyniąc rozpaczliwe wysiłki, by nadążyć, a jednak coraz bardziej zostając w tyle. Straciłby go z oczu zupełnie gdyby nie to, że Tyr przystanął u stóp pierwszego zbocza i węszył. Gdy zaczął się piąć na zbocze, Muskwa dojrzał go i z rozpaczliwym piskiem rzucił się znów za nim
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.