ďťż

Rozmawialiśmy o tym kilkakrotnie, Rinaldo, mój synu...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
To bardzo stara tradycja. - Ale... - zaczął Ricky rozpaczliwie i raptem zamilkł, kuląc się z bólu, gdyż Margerita kopnęła go pod stołem. Istotnie, prawdopodobnie ojciec mówił Ricky’emu parokrotnie o takim drobiazgu jak narzeczeństwo w szesnaste urodziny. Syn zapewne wpatrywał się w niego jak w obrazek, potakując co chwilę, a biedny ojciec był przekonany, że dziecko z szacunkiem chłonie jego słowa. - On jest trochę zaskoczony, pere. Nie widział narzeczonej i w ogóle... Czy ona przynajmniej jest ładna? Ricky z wdzięcznością spojrzał na siostrę. Zostać zmuszonym do małżeństwa w kwiecie wieku lat szesnastu to perspektywa wystarczająco okropna, a co dopiero gdyby tamta dziewczyna okazała się jakimś kaszalotem! Matka z wyrozumiałym uśmiechem podała mu ponad stołem fotografię w ramce ozdobionej papierowymi różyczkami. Chłopak popatrzył z obawą na portret i odetchnął. Marge przysunęła się bliżej, lustrując krytycznie swą przyszłą szwagierkę. - Ujdzie - osądziła. Dziewczę na fotografii miało wszelkie atuty urody, których brakowało samej Margericie. Bujne, starannie ufryzowane jasne loki, łabędzią szyję, usta jak róży pąk i wielkie, lalkowate oczy, ocienione gęstwą rzęs niczym dwa stawy szuwarem. Akurat w guście Ricky’ego. Lawinia była dziewczyną tego samego typu, choć brzydszą, jak zauważyła Marge nie bez pewnej satysfakcji. Należało mieć nadzieję, że przyszła pani von Selerberg jest nie tylko ładniejsza, ale także milsza od Lawinii Boyd. - Jak ona... ehm... ma na imię? - Kamillea. Kamillea de Comber - odpowiedziała pani Wincenta, zadowolona, że potencjalna narzeczona przypadła synowi do gustu. - Prawda, że jest śliczna? Znałam jej matkę, Gretchen. Słodka dziewczyna... Jej córeczka jest taka sama. Jutro przyjeżdżają, sami zobaczycie, kochani... Margerita grzecznie odczekała, aż matka przestanie się rozpływać nad zaletami przyjaciółki z młodości, po czym poprosiła o pozwolenie odejścia od stołu i pociągnęła za sobą nadal lekko otumanionego Rinalda. Sytuację należało szczegółowo omówić, zwłaszcza że pozostało bardzo niewiele czasu. - Mamo...? - Marge odwróciła się w drzwiach. - Czy... Czy dla mnie też kogoś wybraliście? Na twarzy pani Wincenty odmalowało się zażenowanie. Znalezienie dobrej partii dziewczynie o takich gabarytach jak Margerita nie należało do rzeczy łatwych, a landgrafini nie chciała być tak okrutna, by wiązać swą jedyną córkę z pierwszym lepszym. - Nie, kochanie, nie mamy jeszcze nikogo... odpowiedniego. To znaczy nikogo, kto nie uciekłby z krzykiem, pomyślała Margerita zgryźliwie, ale jednocześnie odczuła dużą ulgę. Ren na razie mógł pozostać w bezpiecznym ukryciu, niewyciągany przed arystokratyczny trybunał. *** Kamillea była rzeczywiście słodka. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Trzymała się skromnie z tyłu, kiedy rodzina de Comber wkraczała w gościnne progi von Selerbergów, a podczas oficjalnego powitania w reprezentacyjnym salonie tylko zerkała ciekawie ponad ramieniem matki, trzepocąc rzęsami w stronę Rinalda. Biedny młodzieniec został zmuszony z tej okazji do wbicia się w odświętny strój. Wyglądał bardzo dobrze i czuł się bardzo źle. Z powodu wysokiego, sztywnego kołnierza miał wrażenie, że jest psem wziętym na łańcuch. Dodatkowych cierpień dokładały mu podwiązki do skarpetek. W duchu postanowił, że dopadnie wynalazcę tego koszmaru i zabije go. A jeśli facet już nie żyje, to zabije jego wnuka! Jeden rzut oka na siostrę przekonał go, że Marge myśli dość podobnie. Matka jakimś cudem zdołała ułożyć jej sztywne włosy w krótkie loczki, więc Ricky ocenił, że Margerita przypomina poirytowaną owcę, torturowaną gorsetem. Latorośle rodu Selerbergów z identycznymi uśmieszkami, słodkimi jak sztuczny miód, wymieniały uprzejme frazesy z gośćmi. Kamillea au naturelle okazała się nawet ładniejsza niż na fotografii. Rinaldo nabrał otuchy i pomyślał, że może ta nieszczęsna tradycja, której ojciec hołdował z uporem, nie jest taka zła. Ostatecznie jego złamane serce niemal się już pozrastało, był wolny, a Kamillea nie może być przecież gorsza niż Lawinia... Złudzenia Rinalda von Selerberga rozpadły się z hukiem w momencie, gdy Kamillea otworzyła różane usteczka. - Ahh, Rhiiinaldo, wiglądasz zupełnie tak, jak sąbię ciebie wiobrażałam! Takie miłe spątkanię. - Mnie również bardzo miło - wybełkotał Ricky, cofając się odruchowo i nadeptując siostrze na nogę. Kamillea wrażenie zrobiła potężne. Pomijając osobliwy akcent oraz wtykanie gdzie się dało manierycznych „ą” i „ę”, pod względem przenikliwości głosu zostawiała daleko w tyle wszelkie gwizdki, trąbki pocztowe, nieoliwione zawiasy czy też rozhisteryzowane świnki morskie. Kamillea z kolei rzuciła się na Margeritę. - Jakżie mi miło, Margieritko! Jaka śliiczna sukienka, jakżie ci w niej do twarzi! - Dziękuję - wykrztusiła Marge, na wpół ogłuszona. Oboje z Rickym doprowadzili do perfekcji sztukę ignorowania rozmówcy - już to przemawiającego Selerberga seniora, już to co nudniejszych wykładowców w szkole. Po prostu należało przybrać przyjemny wyraz twarzy, jednocześnie wyłączając słuch. Niestety, sposób na wyłączenie Kamillei nie istniał. Równie dobrze mogliby próbować ignorowania cyklonu, wiejącego poprzez piszczałki organów. O dziwo, zdawało się, że nikomu poza nimi nie przeszkadzał sposób bycia straszliwej in spe narzeczonej biednego Rinalda. Dziewczę pokwiczało kurtuazyjnie nad suknią Margerity, wyćwierkało parę komplementów pod adresem toalety landgrafini, po czym płynnie przerzuciło się na wystrój salonu, nie zamykając ust ani na chwilę, aż Marge zaczęła podejrzewać, że panna de Comber umie mówić także na wdechu. Na szczęście podano herbatę, więc Kamillea zamknęła się, popiskując jedynie z rzadka, między jednym łyczkiem a drugim. Wstrząśnięte bliźniaki milczały nad swoimi filiżankami, wyrabiając sobie fałszywą opinię dzieci skromnych i doskonale wychowanych. *** Następny dzień nie przyniósł zmian, poza tą, że Kamillea przebrała się w bardziej swobodny strój. „Kamilcia jest taka nowoczesna” - oświadczyła hrabina de Comber, wpatrzona z zachwytem w swoją jedynaczkę. Nowoczesność „Kamilci” polegała na włożeniu różowej spódniczki zaledwie do kolan i równie różowego żakiecika naszywanego cekinami. W klapę żakiecika wpięła duży żółty krążek z tajemniczymi literami. - LIB... - odczytał Rinaldo napis na plakietce, a na jego twarzy odmalował się głęboki namysł
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.