Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
To prawda, ¿e jego dziadek by³ s³awnym genera³em, lecz ojciec odszed³ z wojska i
handlowa³ ziarnem w B³êkitnych Wzgórzach. Matka pochodzi³a ¿e staro¿ytnego rodu,
spokrewnionego z Cunfshonem, jednak w porównaniu z Tarcho przypominali wie¶niaków.
Nie, by³ cz³owiekiem z pospólstwa, a ona szlachciank± - z tej jednej przyczyny jego mi³o¶æ
skazana by³a na klêskê.
Oczywi¶cie Lagdalen nie by³a typow± przedstawicielk± klasy wy¿szej. Dlaczego
zosta³a asystentk± lady Lessis, je¿eli mia³aby przypominaæ innych ¿e swojej sfery? Czemu
po¶wiêca³a rozrywki miasta i ¿ycie w komforcie na rzecz ciê¿kiej s³u¿by w Ganie?
Doskwiera³a mu ta my¶l. Byæ mo¿e nie by³o jej przeznaczone po¶lubienie bogacza, mo¿e by³a
na tyle niezwyk³a, by popatrzeæ przychylnym okiem na Holleina Keseptona, przysz³ego
ekskapitana legionów, o ile ten oczywi¶cie nie zawi¶nie.
Wyobra¿enie sobie, ¿e by³a buntowniczk±, szukaj±c± ucieczki ¿e swojej klasy
spo³ecznej, dawa³o mu strzêp nadziei, która go teraz mêczy³a.
Chc±c tego unikn±æ, zacz±³ uk³adaæ plany na przysz³o¶æ, po zakoñczeniu misji i
degradacji.
Jednym z pomys³ów by³o kupienie kawa³ka ziemi na pograniczu i za³o¿enie farmy.
Maj±c dwa mu³y i odpowiednie narzêdzia, wykarczuje las, obsieje pola i pewnego dnia
zacznie mu siê dobrze powodziæ.
Stworzy z Lagdalen rodzinê i wychowaj± twardych, m³odych pograniczników. Z
Lagdalen. Potar³ oczy. Na Boginiê, to straszne byæ zakochanym!
Próbowa³ oczy¶ciæ umys³ z niepo¿±danym rozwa¿añ. Czeka³a ich rzeka Oon i
ryzykowna przeprawa przez przybran± na wiosnê wodê. Drugi brzeg wznosi³ siê stromo,
przechodz±c w pustkowia Ganu. W wynios³ych urwiskach tylko gdzieniegdzie zia³y przerwy.
Wyznacza³y one jedyne mo¿liwe miejsca przeprawy na najbli¿sze dwie¶cie mil. Inne brody
prowadzi³y na drugi brzeg, nie by³o tam jednak mo¿liwo¶ci wspiêcia siê na urwiska.
Lessis poinformowa³a go, ¿e zna drogê przez klify. Zaraz na drugim brzegu
zamierza³a zastawiæ pu³apkê. Tyle tylko, ¿e tym razem ich ³upem mia³o pa¶æ ca³e plemiê
nomadów! W tym momencie Keseptonowi zaczyna³o brakowaæ wyobra¼ni. Jak dwudziestu
piêciu ludzi i garstka smoków mia³y pokonaæ setki ludzi?
Lady zarzeka³a siê, ¿e ma plan. Hollein ¿ywi³ jedynie nadziejê, ¿e nie uk³ada³y go
ptaki.
Wreszcie pojawi³a siê przed nimi para je¼d¼ców, ucinaj±c te ponure rozwa¿ania.
Mê¿czy¼ni zjechali ku nim po zboczu, a potem przeciêli umajon± wiosennym kwieciem ³±kê.
Wkrótce okaza³o siê, ¿e to wracali z rekonesansu porucznik Weald i kawalerzysta Jorse.
Zatrzymali siê tu¿ przed nim.
Lessis trzyma³a siê celowo z przodu, poza zasiêgiem s³uchu.
- Droga do rzeki czysta, sir - meldowa³ Weald. - ¯adnych ¶ladów, prócz tropów
antylop.
- Drugi brzeg rzeki tworz± klify wysokie na oko³o sze¶ædziesi±t stóp. Nie znale¼li¶my
przez nie ¿adnej drogi.
- Doskonale - stwierdzi³ Kesepton. - Ruszamy. Przybli¿ona odleg³o¶æ od rzeki?
- Oko³o trzy mile, sir. Za tym wzniesieniem grunt opada do samej wody. Potem
zaczynaj± siê urwiska.
Kesepton wzruszy³ ramionami.
- Nie martw siê, Weald. Spodziewam siê, ¿e ptaki zdradzi³y lady, jak przedostaæ siê
przez urwiska.
- Ptaki, sir? - Weald obrzuci³ go dziwnym spojrzeniem.
- Nie zauwa¿y³e¶, ¿e lec± przed nami? Có¿ innego mog³yby robiæ, prócz zwiadu?
- Có¿, sam nie wiem, sir. - G³os porucznika opad³ do szeptu. - Przypuszczam, ¿e
wszyscy znajdujemy siê w jakim¶ transie i mo¿emy widzieæ rzeczy, których tak naprawdê nie
ma.
Kesepton pokiwa³ g³ow±.
- Mo¿e masz racjê, poruczniku, dopóki jednak nie bêdziemy wiedzieæ tego z ca³±
pewno¶ci±, musimy jechaæ naprzód. Zgadza siê?
- Tak jest, sir.
- Jorse, powiedz subadarowi Yortchowi, ¿e na mój rozkaz ma wys³aæ kolejny
dwuosobowy patrol.
Konny u¶miechn±³ siê bezczelnie.
- Sir, skoro pomagaj± nam ptaki, to mo¿emy chyba zapomnieæ o w³asnych patrolach?
Kesepton nie mia³ nastroju do ¿artów.
- ¯o³nierzu, kiedy bêdê potrzebowa³ twej rady, poproszê o ni±. Jednak do tej pory
zachowuj swoje uwagi dla siebie. A teraz przeka¿ moje polecenie subadarowi.
Jorse tr±ci³ konia w bok i odjecha³. Kesepton nie spuszcza³ wzroku z Wealda.
- Nie ufasz chyba ptakom, sir? - szepn±³ porucznik.
- Oczywi¶cie, ¿e nie, Wealdzie
|
WÄ…tki
|