ďťż

Poprawiłem ostrość...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Były zmęczone. Sigrid padła od razu na fotel i coś przez chwilę klarowała Ingrid. Ta poszła w głąb domu a po paru minutach wróciła z czajnikiem i talerzem kanapek. Jadły kolację i rozmawiały o czymś gestykulując z ożywieniem. Wreszcie wdrapały się na piętro i teraz kokosiły układając się do snu. Sigrid weszła za parawan skąd po chwili wynurzyła się ubrana w nocną koszulę. Po chwili przyszła Ingrid i też ukryła się tam, by przebrać się w dwuczęściową piżamę. Potem położyły się: Sigrid na tapczanie, a jej przyjaciółka na jakiejś kozetce, której tylko kawałek widziałem. Rozmawiały jeszcze przez chwilę a potem zgasiły światło. Opuściłem aparat i założyłem noktowizor. Widoczność była raczej nienadzwyczajna, ale widać było, że są oddzielnie. Odczekałem jeszcze godzinę o czym zlazłem ze wzgórza. Ogrodzenie posesji od tej strony było niskie, zaledwie do kolan. Przesadziłem je bez trudu. Podkradłem się ostrożnie do samochodu i wetknąłem mu w rurę wydechową kawałek szmaty. Dopchnąłem ją kijem w głąb. Miałem zamiar już wracać, ale pomyślałem, że jeszcze rzucę okiem. Wspiąłem się na dach szopy i podpełzłem cicho do okna od poddasza. Zajrzałem ostrożnie. Spały. Zeskoczyłem na ziemię. Po kilku minutach jechałem już do Geitvagan. Doktor Roslin jeszcze nie spał. Siedział przed bramą i palił fajkę. -I jak? - zaciekawił się. -Na razie nic. Wyszalały się na dyskotece i śpią. Oddzielnie. Zdaje mi się, że to tylko pomówienie. Może izolują się trochę od chłopców, ale to nie musi nic znaczyć. -Mam nadzieję, że masz rację. Siedział dalej w zadumie paląc fajkę, gdy zawróciłem i pojechałem do domu. Było już po północy, gdy wreszcie ulokowałem się na swoim strychu i nakryłem aż po uszy kapą, z której nie wywietrzała jeszcze woń mojego wczorajszego gościa. Było mi tak dobrze... Przymknąłem oczy i natychmiast zapadłem się w ciemność. Bez snów. 29 sierpnia poniedziałek. Obudziłem się o szóstej rano i raźno wygramoliłem się z ciepłego barłogu. Nawet się nie umyłem. Chciałem, żeby miły zapach stajni trochę się utrwalił. Nakarmiłem pieski, wsiadłem na rower i pojechałem. Ulokowałem się w tym samym miejscu co poprzedniego dnia. Obserwowałem pokój. Niebawem zadzwonił im budzik. Sigrid wstała i podeszła do okna. Otworzyła je szeroko i przeciągała się. Wstała też Ingrid. Coś do niej powiedziała. Sigrid ziewnęła a potem zamknęła okno. Zjadły śniadanie i planowały chyba gdzieś pojechać, bo usłyszałem dźwięk zapuszczanego silnika. Oczywiście zapuścić im się go nie udało. Pomedytowały trochę nad otwartą maską a potem wtoczyły auto do garażu i podreptały na przystanek. Wsiadłem na rower i pojechałem naokoło starą drogą. Niebawem, to znaczy po upływie nieco ponad godziny, byłem już w Geitvagan. Dom był pusty, a furtka w bramie zamknięta na kłódkę. Tak to już niestety bywa. Musiały mnie wykołować. Ulotniłem się sprzed bramy i wdrapałem na pagórek za domem Roslinów. Także był nieźle zalesiony. Szkoda tylko, że okna znacznie mniejsze niż u Sigrid. To bycie szpiegiem zaczęło mnie pociągać. Niewykluczone, że odezwały się geny pradziadka Anzelma, etatowego agenta carskiej ochrany. Niebawem nadeszły obie. Na piechotę, ale nie od strony przystanku, tylko bardziej od morza. Jakby poszły starą drogą a potem przecięły wieś od strony portu. Ingrid otworzyła kłódkę i weszły do środka. Poszły do jej pokoju. Okno było bardzo wąskie, ale słyszałem, że puszczają sobie kasety. Zakląłem cicho. Od tej strony nie miałem szans niczego zobaczyć. Kryjąc się podbiegłem do domu. Byłem od drugiej strony niż wieś, trudno było by mnie wyśledzić, chyba że ktoś wdrapałby się na wzgórze z którego zbiegłem. Przywarłem do chropowatego muru z piaskowcowych okrzesków i przez chwilę zbierałem się w sobie a potem zacząłem się wspinać. Mur był nierówny, dawał dobre zaczepy dla rąk i nóg. Brakowało mi trochę kondycji i nasilał się lęk wysokości, ale niebawem dotarłem do belkowania. Tu wspinaczka stała się tak trudna, że niemal z rozczuleniem wspomniałem mur. Belki spojone zostały ze sobą tak dokładnie, że nie wchodziło między nie nawet ostrze noża. Jedyną drogą były stare zaczepy od piorunochronu. Zardzewiałe, ale jeszcze solidne. Wspinałem się po nich aż znalazłem się na dachu. Podczołgałem się teraz po nim tak, aby znaleźć się dokładnie nad oknem. Ulokowałem się możliwie wygodnie, co było trudne, bo nogi miałem wyżej a głowę znacznie niżej, a rękami wspierałem się o rynnę. Zajrzałem ostrożnie pod krawędź. Stąd widok był lepszy. Dziewczyny siedziały na krzesłach i słuchając muzyki oglądały jakiś album. Wymieniały między sobą uwagi. Wycofałem się ostrożnie. Leżałem na dachu ponad godzinę. Nic się nie działo. Wreszcie zniechęcony rozpocząłem odwrót. To było o wiele trudniejsze, ale w końcu udało mi się wylądować szczęśliwie na ziemi. Położyłem się pod murem, i dłuższą chwilę uspokajałem bijące jak młot serce. Czułem się staro i niepotrzebnie. Wreszcie ostrożnie oddaliłem się i wydobywszy rower z zarośli podjechałem do bramy. Zapukałem. Otworzyła mi Ingrid. -Fajnie - powiedziała na mój widok
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.