ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Powiadają, że zbudował go zły brat bliźniaka Franka Lloyda Wrighta - odezwał się Wednesday - Frank Lloyd Wrak. - Zaśmiał się z własnego dowcipu.
- Widziałem taki tekst na koszulce.
Kolejne schody i oto znaleźli się w długim pokoju ze szkła, sterczącym niczym igła nad pozbawionym liści, czarno-białym krajobrazem setki stóp w dole. Cień zatrzymał się, patrząc na wirujące w mroku płatki śniegu.
- I to jest Dom na Skale? - spytał ze zdumieniem.
- To Pokój Nieskończoności, część domu właściwego, choć dodana później. Ale nie, mój młody przyjacielu, nie tknęliśmy jeszcze nawet tego, co ten dom ma nam do zaoferowania.
- Zatem według twojej teorii Disney World to najświętsze miejsce Ameryki? - spytał Cień.
Wednesday zmarszczył brwi i pogładził brodę.
- Walt Disney kupił gaje pomarańczowe pośrodku Florydy i zbudował w nich miasteczko turystyczne. Nie ma w tym ani śladu magii. Myślę, że pierwszy Disneyland miał w sobie coś prawdziwego, możliwe że kryje się w nim moc, choć zniekształcona i trudno dostępna. Lecz w innych częściach Florydy można znaleźć prawdziwą magię. Wystarczy tylko mieć otwarte oczy. Ach syreny z Weeki Wachee... Tędy, za mną.
Wszędzie wokół rozbrzmiewała muzyka: brzęcząca, natrętna muzyka, lekko fałszywa, jakby rodem z innych czasów. Wednesday wyjął z kieszeni pięciodolarówkę. Włożył do automatu do rozmieniania i otrzymał garść mosiężnych, metalowych żetonów. Cisnął jeden Cieniowi, który złapał pieniążek i, uświadamiając sobie, że obserwuje go mały chłopczyk, uniósł monetę między kciukiem i palcem wskazującym, po czym sprawił, że zniknęła. Chłopiec pobiegł do matki oglądającej jednego z wszechobecnych św. Mikołajów - W SUMIE PONAD SZEŚĆ TYSIĘCY! głosił napis - i pociągnął nagląco za skrawek jej płaszcza.
Po chwili Cień ruszył na zewnątrz, śladem Wednesdaya. Razem kierowali się znakami na Wczorajsze Ulice.
- Czterdzieści lat temu Alex Jordan - jego twarz widnieje na żetonie, który trzymasz w prawej ręce, Cieniu - zaczął budować dom na wysokiej skale pośrodku pola, które do niego nie należało, i nawet on nie potrafił powiedzieć dlaczego. Ludzie przychodzili patrzeć, jak pracuje - ciekawscy, zdumieni i ci, którzy w ogóle nie potrafili wyjaśnić, czemu się tu znaleźli. Zrobił zatem to, co każdy rozsądny amerykański mężczyzna z jego pokolenia: zaczął sprzedawać bilety - niedrogie - po pięć centów, dwadzieścia pięć. Nadal budował, a ludzie wciąż przybywali.
A zebrawszy ich pieniądze, stworzył coś większego i osobliwszego. Na ziemi pod domem zbudował magazyny i wypełnił je ciekawymi rzeczami, a ludzie zjawili się, by je oglądać. Co roku przybywają tu miliony.
- Czemu?
Wednesday uśmiechnął się tylko i razem weszli w pogrążone w półmroku, wysadzane drzewami Wczorajsze Ulice. Z zakurzonych witryn sklepowych spoglądały na nich wyniosłe wiktoriańskie lalki z porcelany, jakby żywcem wyjęte z szacownego horroru. Kocie łby pod stopami. Nad głowami ciemny dach. W tle brzęcząca, mechaniczna muzyka.
Minęli szklane pudło, pełne połamanych zabawek, i olbrzymią złotą pozytywkę pod szkłem. Zostawili za sobą dentystę i aptekę (LEK NA POTENCJĘ! MAGNETYCZNY PAS OLEARYEGO!).
Na końcu ulicy stała wielka, szklana skrzynia z tkwiącym wewnątrz manekinem kobiety, odzianej w strój cyganki.
- Godzi się - zagrzmiał Wednesday, przekrzykując magnetyczną muzykę - na początku każdej wyprawy bądź przedsięwzięcia zasięgnąć porady Norn. Wyznaczmy zatem tę Sybillę naszą Urd.
Wrzucił do szczeliny mosiężną monetę z Domu na Skale. Cyganka uniosła rękę i opuściła ją gwałtownymi, mechanicznymi ruchami. Ze szczeliny wysunął się kawałek papieru.
Wednesday wziął go, odczytał, mruknął, złożył i wsunął do kieszeni.
- Nie pokażesz mi swojej wróżby? Ja ci pokażę swoją - powiedział Cień.
- Przyszłość mężczyzny to jego sprawa - odparł sztywno Wednesday
|
WÄ
tki
|