— Pan de Treville darzy go wielkim szacunkiem, a jak wiadomo, pan de Treville jest jednym z wielkich przyjaciół królowej...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Chciałbym wiedzieć, czy to człowiek wypróbowany. — Jeżeli chodzi o dowody jego odwagi jako żołnierza, mam wrażenie, że mogę odpowiedzieć: tak. W czasie oblężenia la Rochelle, w w±wozie de Suse, w Perpignan, jak słyszałem, dokonał daleko więcej, niż do niego należało. — Ale jak ci wiadomo, Guitaut, my, biedni ministrowie, potrzebujemy często ludzi nie tylko walecznych. Potrzebujemy też i ludzi zręcznych. Czy za czasów kardynała pan d’Artagnan nie był przypadkiem zapl±tany w jak±¶ intrygę, z której według pogłosek wywin±ł się nader sprytnie? — Je¶li chodzi o to, monsignore — rzekł Guitaut zauważywszy, że kardynał chce go wzi±ć na spytki — to muszę wyznać waszej eminencji, że wiem tylko tyle, co jego eminencja sam mógł usłyszeć z pogłosek. Ja osobi¶cie nigdy nie byłem zamieszany w intrygi, a je¶li zdarzyło się niekiedy, że kto¶ zwierzył mi co¶ w sprawie osób trzecich, to ponieważ sekret ten nie należy do mnie, monsignore nie weĽmie mi za złe, że zachowam go dla tych, którzy mi go powierzyli. Mazarini potrz±sn±ł głow±. — Ach, na honor — wyrzekł — bywaj± ministrowie szczę¶liwi, którzy wiedz± wszystko, co tylko zapragn±. — To dlatego, monsignore — odpowiedział Guitaut — że ministrowie ci nie przykładaj± do wszystkich jednej miary; w sprawach wojny potrafi± zwracać się do ludzi wojny, w sprawach za¶ intryg do intrygantów. Niech więc jego eminencja zwróci się do którego¶ z intrygantów owych czasów, a wydobędzie od niego wszystko, co zechce, oczywi¶cie za zapłat±. — Ech, do diabła — odrzekł Mazarini, a na twarzy jego pojawił się grymas, który występował zawsze, ilekroć poruszano z nim kwestie pieniężne w tym sensie, jak to był uczynił Guitaut — zapłaci się... je¶li nie ma innego sposobu. — Czy monsignore naprawdę życzy sobie, bym wskazał człowieka, który byłby zamieszany we wszystkie intrygi owych czasów? — Per Baccho! — odparł Mazarini zaczynaj±c już tracić cierpliwo¶ć. — Przecież od godziny nie proszę pana o nic innego, zakuta głowo. — Jest taki jeden, za którego, je¶li o to chodzi, odpowiadam, o ile w ogóle zechce mówić. — To moja rzecz. — O, monsignore, nie zawsze łatwo zmusić ludzi do mówienia tego, czego nie chc±. — Ba, ale można to osi±gn±ć cierpliwo¶ci±. A więc... człowiekiem tym jest... — Hrabia de Rochefort. — Hrabia de Rochefort? — Niestety, znikn±ł od blisko czterech czy pięciu lat i nie mam pojęcia, co się z nim stało. — A ja wiem, Guitaut — odezwał się Mazarini. — Czemuż więc jego eminencja skarżył się przed chwil±, że nic nie wie? — I my¶li pan, że Rochefort... — Była to dusza zaprzedana kardynałowi, monsignore, więc ostrzegam, że będzie to drogo kosztowało; kardynał był hojny dla swoich kreatur. — Tak, tak — mówił Mazarini — był to wielki człowiek, lecz miał tę jedn± wadę. Dziękuję panu, Guitaut, skorzystam z pańskiej rady, i to jeszcze dzisiejszego wieczora. Ponieważ w tejże chwili obaj rozmówcy znaleĽli się w podwórcu Palais- Royal, kardynał skinieniem ręki pożegnał Guitaut. Zauważywszy oficera, który spacerował tam i na powrót, zbliżył się doń. Był to d’Artagnan, oczekuj±cy stosownie do otrzymanego rozkazu powrotu kardynała. — PójdĽ pan, d’Artagnan — wyrzekł kardynał swym najsłodszym głosem. — Mam dla pana rozkaz. D’Artagnan skłonił się i pod±żył za kardynałem tajemnymi schodkami. W chwilę póĽniej znalazł się znów w gabinecie, z którego niedawno był wyszedł. Kardynał zasiadł za biurkiem i wzi±ł kartę papieru, na której skre¶lił kilka słów. D’Artagnan stał obojętny, oczekuj±c bez zniecierpliwienia, ale i bez zaciekawienia; zamienił się w wojskowy automat, działaj±cy, czy raczej poddaj±cy się czyjej¶ woli. Kardynał złożył list i odcisn±ł sw± pieczęć. — Panie d’Artagnan — powiedział — zawiezie pan to pismo do Bastylii i przyprowadzi osobę, o której tu piszę. WeĽmie pan karocę, eskortę i proszę pilnie strzec więĽnia. D’Artagnan wzi±ł list, podniósł rękę do kapelusza, odwrócił się na pięcie niczym najzręczniejszy podoficer na mustrze i wyszedł. W chwilę potem słychać było jego komendę, wydawan± krótko, na jednym tonie: — Czterech ludzi eskorty, kareta, mój koń. W pięć minut póĽniej dał się słyszeć turkot tocz±cych się kół i odgłos końskich podków na bruku podwórca. 3. Dwaj dawni wrogowie Biło wpół do ósmej, kiedy d’Artagnan przybył do Bastylii. Kazał się zaanonsować gubernatorowi, który dowiedziawszy się, że d’Artagnan przybył z rozkazem od ministra, wyszedł na spotkanie porucznika aż na ganek
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.