ďťż

Odwrócił się gwałtownie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zobaczył, że Leszek ściska w dłoni rożen. Rozdział X Przez chwilę obaj chłopcy i Datsun mierzyli się wzrokiem. — Co wy?! — mruknął wreszcie Kakurgijćzyk i uniósł bardzo wysoko brwi do góry, jakby zaskoczony ich odwagą. — Czy to na mnie? — przeniósł drwiący wzrok na rożen w rękach Leszka. — Niech pan puści naszą koleżankę! — wykrztusił Bubel, ale Datsun roześmiał się tylko. Było jasne, że bimba sobie z chłopców, że nie ma najmniejszego zamiaru zrezygnować ze swego zbrodniczego pomysłu. Wkrótce Giga znajdzie się, martwa, poza statkiem! Ostatnia i jedyna szansa to zaatakować Datsuna. x — Ja go pchnę rożnem — szepnął Leszek do Tyndzia — a ty mu wyrwiesz Gigę. Tylko musimy upatrzyć odpowiedni moment. — Celuj w szyję albo w oko —- wykrztusił Tyndzio. — On jest wszędzie bardzo... bardzo twardy... i uważaj, żeby nie wyrwał ci tego pręta jak nam... — Dobra, ty też uważaj, dam ci znak... Tymczasem Datsun podrzucił parę razy w rękach Gigę z taką łatwością, jakby- była z gąbki, a oglądał ją przy ..tym bacznie niczym inspicjent aktora przed wypuszczeniem go na scenę. — Zaraz... czegoś mi tu jeszcze brakuje — zamruczał. — No tak, brakuje mi lampy! Przypiął Gidze latarkę, którą miał przy pasie. — Masz, żebyś lepiej widziała w kosmosie — rzekł drwiąco. — I żeby ciebie było lepiej widać! Nieprzyjemne zielonkawe światło padło na twarz nieprzytomnej dziewczynki, nadając jej przerażający trupi wygląd. Datsun uśmiechnął się zadowolony. Widać było, że to, co robi z Gigą, sprawia mu przyjemność. 105 — No, to trzymaj się próżni, pannico! — zamruczał i zrobił krok do wnętrza komory. Nie było ani chwili do stracenia. Chłopcy rzucili się na niego. Leszek zadał mu kilka pchnięć rożnem w brzuch i szyję, a Tyndzio próbował odebrać mu Gigę. Na próżno! Te wszystkie desperackie ciosy nie zrobiły najmniejszego wrażenia na Kakurgijczyku. Obrócił do chłopców szyderczą twarz i pokręcił z politowaniem głową. Zrozpaczony Bubel zebrał wszystkie siły i dźgnął go jeszcze raz, w samo serce, lecz i tym razem rożen odskoczył z metalicznym zgrzytem. — On ma stalową kamizelkę! — krzyknął roztrzęsiony Tyndzio. — Kłuj w oko! Leszek sprężył się i chciał wbić ostrzę w drwiące ślepie, lecz ułamek sekundy wcześniej spod melonika wypłynął błyskawicznie mały, różowa-wy obłoczek i zasłonił twarz Datsurfa. Rożen utkwił w nim, rozżarzył się do białości i w chwilę później rozsypał w szary proch; przerażonemu Bublowi została w ręce sama gorąca rękojeść. Parzyła. Wypuścił ją z dłoni... Ś Zdawało się, że sprawa jest beznadziejna, a los biednej Gigi przesądzony. — On... on jest fan... fantastycznie zabezpieczony przed atakiem — wykrztusił Tyndzio, patrząc z lękiem i podziwem na Kakurgijczyka. — Jakaś wyższa technika... Nie wygramy z nim! Co robić?! — Ha-ha-ha! — rozległ się nieludzki, mechaniczny śmiech Ala. Fleg-matycznie obrócił się do napastujących go chłopców i tłumiąc śmiech wycedził powoli: — Przestańcie szaleć. Chyba widzicie, że to nie ma żadnego sensu. Zaszkodzicie sobie tylko na zdrowiu. Taki duży wysiłek fizyczny tu, w kosmosie, jest bardzo niebezpieczny dla waszej słabej ziemskiej rasy; możecie dostać dychawicy kosmicznej, strasznej grypy astralnej albo nawet dławicy bolesnej międzyplanetarnej. Chłopcy cofnęli się o pół kroku nieco speszeni słowami Ala, obaj poczuli, że coś ich rzeczywiście ściska w piersiach i w gardle i drapie na dodatek. Zakaszleli i przestraszyli się nie na żarty. Czyżby to już początek jakiejś choroby kosmicznej? — No, proszę — wyrecytował Datsun. — Dychawica się już zaczyna! Wracajcie do sypialni i zamknijcie za sobą drzwi komory. Jak wyrzucę ze statku tę niedoszłą kosmonautkę, przyjdę do was i dam wam coś na kaszel. Przerażony Tyndzio chciał się wycofać, ale Leszek przytrzymał go za rękę. — No, czego jeszcze sterczycie?! — zdenerwował się Datsun. — Kazałem wam wrócić do sypialni. To dla waszego dobra — dodał po chwili pojednawczo. — Zaraz otworzę grodź zewnętrzną; jeśli nie opuścicie ko^ mory, zostaniecie wyssani przez próżnię kosmiczną ze statku. — A pan nie? — wysapał Bubel. Ś — Ja się potrafię przylepić. W kostiumie mam specjalne zaczepy. Tyndzio półżywy ze strachu znów chciał uciekać z komory, ale Leszek ŚŚo nie puszczał. — Pan się znów zgrywa i robi z nas balona — powiedział śmiało, acz mcco drżącym głosem do Ala Datsuna. — Nasze wyssanie ze statku nie ostało zaprogramowane i... i pan o tym dobrze wie. Jesteśmy potrzebni Aam, Kakurgijczykom, do Programu. Jeśli zostaniemy wyssani ze statku, i) to będzie przeciw Programowi i pan za to odpowie! — Precz! — zęby Datsuna zadzwoniły głośno, co było u niego oznaką poważnej irytacji. — Rozkazuję wam natychmiast wycofać się z komory. — Nie ruszymy się stąd — oznajmił twardo Leszek — bp póki bę-'l/iemy tu stać, pan nie będzie mógł otworzyć grodzi i wyrzucić Gigi ze latku. Al Datsun spojrzał na Leszka ze złością pomieszaną z niejakim podziwem. — Patrzcie, ty nawet umiesz myśleć, Bubel — wycedził. — Nie spo-czy Kakurgii patrzą stamtąd na chłopców i mrugają szyderczo. Najbar-'l/.iej drażniła ich jedna czerwona lampka, pulsująca rytmicznie jak drwią-' ic krwawe ślepia bestii czyhającej na ich zgubę... To, co Leszek zrobił, to był po prostu odruch. Chyba sam nie zdawał obie sprawy, co czyni. Po prostu musiał coś zrobić, wyładować całą swoją liczsilną wściekłość, upokorzenie i gniew. Doskoczył z rożnem w ręce do ivch drwiących światełek i zaczął dźgać je w pasji..
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.