ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Co to było?
Wypadł z pokoju, nie odpowiadając na pytanie matki.
Niebieski dymek uniósł się z lufy pistoletu. Alex patrzył, jak Blade zgina się w pół i pada na podłogę, wypuszczając filiżankę z dłoni. Uśmiechnął się zimno. Nareszcie.
Ku jego zdumieniu Blade się poruszył, próbując podnieść się na rękach. Ten drań żyje. Alex ponownie pociągnął za spust, posyłając na-
278
stępną kulę. Blade opadł na podłogę. Lecz czy naprawdę nie żył? Tym razem musi się upewnić. Przełożył nogę przez parapet.
W tym momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wpadł Deu, zatrzymując się gwałtownie na widok Aleksa. Alex instynktownie oddał dwa strzały do Murzyna, po czym wycofał się i uciekł.
Lije wpadł do gabinetu razem z Ransem. Za nimi nadbiegli pozostali. Znieruchomiał na moment na widok leżącego na podłodze ojca i Deu próbującego się do niego doczołgać. Zasłona w oknie falowała z wiatrem.
Lije ukląkł przy ojcu i sprawdził puls. Żadnego ruchu. Gwałtowny ból ścisnął mu serce, pozbawiając na chwilę oddechu. Spuścił głowę, zamknął oczy i zacisnął dłoń w pięść.
- Nie! - rozległ się rozpaczliwy krzyk matki.
Wstał i zatrzymał ją, zanim zdążyła pochylić się nad Blade'em. W jej oczach malowało się przerażenie. Pokręcił wolno głową.
- Nie żyje, mamo.
- Nie! To niemożliwe!
Wyrwała się i opadła na kolana przy ciele męża. Lije patrzył na nią wstrząśnięty, nie zwracając uwagi na Elizę, która podeszła do Tempie. Czuł wzbierającą w nim wściekłość.
- Lije! - zawołał Rans. - Deu jeszcze żyje.
Podtrzymywał Murzyna, a Susannah próbowała zatamować krew płynącą z rany na piersi. Lije ukląkł przy nich. Deu miał oczy zamknięte, lecz po chwili z trudem je otworzył.
- Pan... Blade? - wyszeptał ochryple, patrząc z natężeniem na Li-jego. Lije pokręcił głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Deu jęknął. - Powinienem... zostać z... nim. On... chciał, bym zo... stał.
- Deu, kto do ciebie strzelił? Widziałeś, kto to był?
Skinął nieznacznie głową, po czym zwilżył wargi i wyszeptał z trudem:
- Alex.
- Alex? To był Alex? - chciał się upewnić Lije. Deu ponownie skinął głową.
- Dość tego, Lije - zaprotestowała Susannah. Podeszła do niej łkająca Phoebe. - Jest zbyt słaby i wciąż krwawi. Mamo, idź po koszyk Tempie z medykamentami. Ja nie mogę się ruszyć.
Lije wiedział już wszystko. Wstał, czując w sobie dziwny spokój. Podszedł do szafki z bronią i wyjął z niej pas z rewolwerem. Sprawdził, czy jest nabity, po czym umocował pas w talii, wziął jeszcze karabin i zapas amunicji. Kiedy odwrócił się, stała przed nim Diana.
279
- Nigdy tak naprawdę nie rozumiałam tej nienawiści. - Błyszczące od łez oczy płonęły gniewem. - Musisz go dopaść. Musisz złapać Alek-sa, bo to nigdy się nie skończy.
Jej słowa owiały go niczym ożywczy wiatr, dodając mu skrzydeł. Ona rozumie. Ogarnęło go dziwne uniesienie. Pragnął delektować się tym uczuciem, tymczasem nie było na to czasu. Dotknął dłonią jej policzka.
- Zostań z matką. Skinęła głową.
- Tylko wróć do mnie, Lije.
- Wrócę.
Wyszedł z gabinetu na korytarz. Dogonił go Rans i chwycił go za ramię.
- Co zamierzasz zrobić?
- Dopaść Aleksa.
- Nie możesz, do cholery. Pomyśl o matce.
- Myślę o siostrze- warknął Lije. - Uciekła... prawdopodobnie, by się z nim spotkać. Muszę go znaleźć wcześniej niż ona.
- Pojadę z tobą.
- Nie. Zostań. - Spojrzał w stronę gabinetu. - Bardziej będziesz tu potrzebny - powiedział i wyszedł.
Z gabinetu dobiegł przeraźliwy krzyk. Rans odwrócił się i zacisnął zęby w bezsilnym gniewie. Wszedł do pokoju jednocześnie z Elizą, która niosła koszyk Tempie z medykamentami. Phoebe siedziała na podłodze, obejmując Deu i kołysała się w tył i w przód, zawodząc rozpaczliwie. Susannah odwróciła się ku nim z wyrazem rozpaczy, błagania i bezradności na twarzy.
- Nie mogłam powstrzymać krwawienia - powiedziała łamiącym się głosem. - Kula musiała przebić tętnicę.
Cała jej postawa wyrażała głęboki smutek, lecz jej oczy pozostały suche. Rans wiedział, że Susannah nie będzie płakać. Musiała być silna i opanowana, by wesprzeć innych. Otoczył ją ramieniem, starając się pocieszyć i dodać otuchy.
W tym samym czasie Nathan i Jed podnieśli z ziemi cicho płaczącą Tempie. Podeszła do niej Eliza.
- Po tylu latach, Elizo - powiedziała Tempie urywanie. - Po tylu latach w końcu to się stało.
- Wiem, Tempie, wiem - odparła Eliza drżącym ze smutku głosem. Tempie rozjerzała się po pokoju błędnym wzrokiem.
- A teraz Lije pojechał za Aleksem. O Boże. - Ścisnęła Elizę za ramię. - Wszystko zaczyna się od nowa.
280
- On wróci, Tempie - oświadczyła Diana z mocą. - Lije wróci. Tempie spojrzała na Phoebe, która kładła właśnie głowę męża na
podłodze. Natychmiast do niej podeszła.
- Phoebe. - Popatrzyły na siebie ze łzami w oczach. - Och, Phoebe. - Tempie objęła ją i mocno przytuliła. - Tak mi przykro.
32
A
lex galopował bez wytchnienia przez siedem kilometrów, starając się zostawić Grand View jak najdalej. Po dotarciu do małej osady skręcił w boczną drogę, która pozwalała zaoszczędzić kilka kilometrów.
Instynkt ostrzegał go, by nie zatrzymywać się i jechać aż do granicy z Kansas. Wszystkie zapasy i część skarbu odebranego staremu Scotto-wi zostawił w chacie na wschód stąd, ukrytej wśród poszarpanych szczytów Boston Mountains. Tam też czekał na niego Morgan Bennet.
Przez ponad kilometr prowadził klacz wyboistym szlakiem. Kiedy wzeszedł księżyc, przyspieszył i spokojnym galopem przejechał pięć kilometrów. Potem znowu przeszedł w stęp i po kilometrze znowu pięć galopem. W ten sposób dotarł do skrzyżowania z głównym traktem. Tu stanął, zsiadł z konia i sprawdził, czy droga wolna.
Zaczął luzować popręg, kiedy usłyszał miarowy tętent kopyt. Natychmiast przykrył dłonią pysk klaczy i utkwił wzrok w zalanej księżycowym światłem drodze.
Po chwili ujrzał samotnego jeźdźca. Ku swojemu zaskoczeniu rozpoznał w nim Sorrel. Jak się tu znalazła? W jakim celu? Czy wie o ojcu? Nie, nie może wiedzieć.
Stał chwilę wśród drzew, po czym wskoczył na siodło i wyjechał na drogę. Przestraszona Sorrel ściągnęła mocno wodze.
- Sorrel, to ja, Alex.
- Alex? - Zaśmiała się z ulgą. - Właśnie cię szukałam.
- Czy rodzice wiedzą, że tu jesteś? - zapytał podejrzliwie.
- Nie - odparła wojowniczo. - Myślą, że siedzę zamknięta w swoim pokoju. Kiedy wyszedłeś, oświadczyłam, że nie pójdę na promocję. Wymknęłam się z domu, kiedy jedli kolację. Zorientują się dopiero rano, że mnie nie ma.
Wiedział, że wcześniej zauważą jej zniknięcie. Nie mógł odesłać jej do domu... Jeszcze nie teraz. Nagle pożałował, że ją zatrzymał i nie pozwolił
281
jechać dalej. Zresztą to i tak by nic nie dało. Wiedziała przecież o Wash-burnie, a on mógłby wydać ich kryjówkę.
- Mam chatę jakieś piętnaście kilometrów stąd. Pojedziemy tam. Wskazał na wijącą się przed nimi drogę.
- Chatę? Nie wiedziałam, że masz chatę.
Jeszcze wielu rzeczy o nim nie wiedziała. Uznał, że tak będzie najlepiej .
Sorrel stała na ganku dwuizbowej drewnianej chaty, przyklejonej do ściany stromego wzgórza. Poranne słońce ogrzewało jej twarz. Powietrze było chłodne i rześkie
|
WÄ
tki
|