ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
To rzecz bez wątpienia najgorsza i jeśli tylko uda mi się pokonać zaporę, jaką stwarzał Nalana Gęba, Mackintosh wypruje mi za to flaki. Bo Mackintosh wydał mi rozkaz. Zrobił to nie wprost, za to wystarczająco jasno: jeżeli zaistnieje obawa, że Slade może się gdzieś zawieruszyć, należy go zabić. Gdy spał, mogłem, na przykład, chwycić tępy, stołowy nóż i poderżnąć mu gardło. Albo zadusić go kawałkiem elektrycznego sznura od lampki. Nie zrobiłem ani tego, ani tego. Nie zrobiłem niczego.
Oczywiście, gdybym którejś nocy ukatrupił Slade'a, następnego ranka byłbym już nieboszczykiem, ale nie to mnie powstrzymywało. Ważyłem różne za i przeciw, rozpatrywałem najróżniejsze warianty i wyszło mi, że Slade i ja nadal będziemy podróżować razem, że wciąż istnieje szansa ucieczki i uprowadzenia Slade'a, że moja przykrywka wciąż zapewnia mi względne bezpieczeństwo. Żadne z tych jakże pięknych założeń nie sprawdziło się i wyszedł z tego diabelski galimatias.
Leżałem na łóżku z dłońmi splecionymi pod głową i zastanawiałem się, jak oni wpadli na trop reardenowskiej podmianki. Nalana Gęba usiłował mi wmówić, że o podmiance wiedział, że sprawa się wydała dzięki odciskom palców, które jakoby wyciągnęli z kartoteki na placu Vorstera. Ja zaś wiedziałem, że to wierutna bzdura, bo sam, osobiście, wstawiałem swoje odciski palców w miejsce reardenowskich, czemu przyglądał się Mackintosh. Tak więc wszelkie odciski pochodzące z tamtejszych archiwów musiały się zgadzać z moimi.
Skoro Nalana Gęba wiedział, że nie jestem Reardenem, to nie mógł na to wpaść dzięki odciskom palców. Dlaczego więc chciał mnie wpuścić w maliny?!
Zmóżdżałem się ostro, rozważając jedną hipotezę po drugiej. Na przykład: jedyne, co podejrzewa Nalana Gęba to to, że nie jestem facetem, za którego się podaję. Blefuje więc w nadziei, że pęknę. Nic z tego! Co więcej, zmusiłem go, by mi te odciski palców pokazał, bo miałem pewność, że ich nie ma. Jeśli nawet miał, wiedziałem, że będą się zgadzać z moimi.
Tak się przedstawiała jedna z moich hipotez, ale wszystkie pozo stałe sprowadzały się do jednego: albo Nalana Gęba na sto procent wiedział, że nie nazywam się Rearden, albo tylko podejrzewał. W obydwu przypadkach dręczyło mnie pytanie, jak, u diabła, na to wpadł. Gdzie zrobiłem błąd?
Przeanalizowałem swoje poczynania od chwili, gdy stanąłem na angielskiej ziemi i nie znalazłem w nich żadnego potknięcia. Nie zgrzeszyłem niczym, ani słowem, ani uczynkiem - nic nie mogło naruszyć mojej przykrywki. To z kolei podsunęło mi ohydną myśl, że w naszym systemie zabezpieczenia jest przeciek.
Mackintosh... Twardy, pozbawiony skrupułów wspólnik, sukinsyn, gotów sprzedać własną babkę i przetopić ją na mydło, o ile tylko dałoby się tym mydłem wysmarować pochylnię tak, by spłynął po niej Okręt Państwowości. Zirytowany potrząsnąłem głową. Nie, rozdąłem tę metaforę zbyt mocno, co mówiło, jak bardzo jestem zmęczony. Niemniej jednak tak wyglądała prawda. Gdyby Mackintosh z jakichś powodów uznał, że opłaca mu się naruszyć moją przykrywkę, zrobiłby to bez chwili wahania.
Rozpatrywałem ten wariant dość intensywnie, po czym go chwilowo odrzuciłem, bo nie umiałem dla niego znaleźć żadnego uzasadnienia. Pozostawała mi jedynie nad wyraz sprawna Lucy Smith, którą Mackintosh darzył pełnym zaufaniem, a o której ja nie wie działem zupełnie nic. Rzecz jasna, istniały jeszcze inne możliwości. Każde z nich mogło mnie na przykład nieumyślnie wsypać, ktoś zainteresowany mógł założyć podsłuch w ich biurze, i tak dalej, i tak dalej.
Wszedłem do łazienki i ochlapałem twarz zimną wodą. Niech szlag trafi Mackintosha i te jego chytre sztuczki! Nie pozostawało mi teraz nic innego, jak wydostać się z pułapki. Musiałem skupić się nie tyle na tym, jak w nią wpadłem, ile na tym, jak się z niej uwolnić.
Wytarłem twarz do sucha, wróciłem do sypialni i zasiadłem przy stole, żeby zrobić przegląd w moim arsenale broni. Dobry agent, któremu zdarzyło się popaść w tarapaty, oragnizuje sobie broń jak może i gdzie może, wykorzystując to, co ma akurat pod ręką. Na przykład, trzy razy dziennie podawano mi do posiłków pieprz, dzięki czemu miałem w kieszeni tutkę z papieru zawierającą dosyć pieprzu, by w razie potrzeby człowieka skutecznie oślepić.
Po kilku minutach namysłu podszedłem do szafy, wyjąłem z niej skarpetkę i napełniłem ją do połowy ziemią wybraną z rzędu doniczek na parapecie; z każdego kwiatka uszczknąłem po trochu. Zważyłem skarpetę w ręku, zatoczyłem nią kilka szybkich kół i uderzyłem o dłoń. Plasnęła, jak trzeba. Skarpeta nie stanowiła broni tak znakomitej jak woreczek z piaskiem - nie była wystarczająco ciężka - ale dostatecznie, by spełnić swoje zadanie.
Jak wydostać się z zamkniętego pokoju? Istnieje wiele sposobów. Drogę na wolność można sobie choćby wystrzelać pod warunkiem, że się ma broń. Można też wzniecić pożar, choć to trochę ryzykowne, bo nie ma gwarancji, że się z płonącego pokoju na czas wyjdzie. Jeśli nie, skutki mogą okazać się katastrofalne i po dziś dzień tkwi mi w pamięci opowiadanie Charlesa Lamba o pieczonej śwince. Jak widać, można stosować najprzeróżniejsze podstępy, lecz nie sądziłem, żeby ci chłopcy dali się łatwo nabrać; usiłowałem namówić Nalaną Gębę, żeby pozwolił mi pospacerować na dziedzińcu, ale nic z tego nie wyszło.
To nasunęło mi pewną myśl. Nalana Gęba... Gdy wchodził do pokoju, zachowywał się bardzo ostrożnie. Trzask zamka, Nalana Gęba wsuwa się do środka i zawsze ustawia tak, by za plecami mieć wejście, a przed sobą wnętrze sypialni. Facet w korytarzu zamyka drzwi na klucz, a Nalana Gęba staje do mnie przodem. Zawsze przodem. Trochę sobie kiedyś eksperymentowałem i usiłowałem go zajść od tyłu, ale nigdy mi się to nie udało. Nalana Gęba ma przy sobie broń. Na pewno ją ma, bo chociaż jego krawiec bardzo się starał, dostrzegłem pod marynarką znajome wybrzuszenie. Gdy spostrzegawczość decyduje o życiu, człowiek zauważa najdrobniejsze szczegóły.
Wynikało z tego, że musiałem znaleźć się za plecami Nalanej Gęby i zdzielić go w łeb skarpetą, którą napełniłem wilgotną ziemią spod kwiatków. To zaś wymagało iście magicznej sztuczki, ponieważ facet musiałby sądzić, że stoję przed nim, gdy w rzeczywistości będę stał za nim. Poza hipnozą nie widziałem innego sposobu, ale mimo to zacząłem sprawę przemyśliwać.
Wszedłem do łazienki i spuściłem w sedesie wodę. Urządzenie nie miało łańcuszka z uchwytem i należało do tych, które wyposażone są w nisko osadzony zbiornik z króciutką dźwigienką. Rozejrzałem się za jakimś kawałkiem sznura. Tak naprawdę to przydałby mi się cały kłębek, ale ponieważ go nie miałem, trzeba było improwizować.
Światło w łazience włączało się - zgodnie z przepisami bhp - za pomocą sznurka. Sznurek zwisał tak, żeby go można było wygodnie chwycić ręką, a kiedy się zań pociągnęło, wajcha umocowana pod sufitem włączała światło. Dzięki temu gadżetowi uzyskałem półtora metra cennego materiału. Lampka nocna
|
WÄ
tki
|