ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Karstein wyglądał na zakłopotanego.
- Jesteśmy pewni, że nie opuścił Selene. Sprawdziliśmy listy
pasażerów wszystkich lotów startujących w ciągu ostatnich dwóch
tygodni i przejrzeliśmy materiały z kamer nadzoru.
- Więc jest gdzieś w Selene?
- Na to wygląda,
Pancho prychnęła.
- Dobrze. Trzymajmy się tego. Macie go znaleźć i to szybko.
- Robimy co możemy, pani Lane.
Przerwała połączenie i obraz Karsteina znikł. Tępy blondynek,
narzekała Pancho w duchu.
- Korsarze? - Jake Wanamaker o mało się nie zakrztusił. - To
znaczy piraci?
Pancho zaprosiła go na śniadanie do apartamentu. Siedzieli
w niewielkim pomieszczeniu koło kuchni, ale dzięki holooknom
wydawało im się, że siedzą w ogrodzie pod pięknym wiązem, na
horyzoncie widać łagodne wzgórza, a na niebie świeci jasne poranne
słońce. Słyszała radośnie śpiewające ptaki i prawie czuła lekką bryzę
poruszającą obrusem.
Pancho pociągnęła łyk soku grapefruitowego i odparła:
- Tak. Jo-ho-ho i te rzeczy. Trzeba przechwyty wać statki Hum-
phriesa z rudą zbliżające się do Ziemi albo do Księżyca.
Ś Wanamaker ugryzł solidny kawał lepkiej drożdżówki, którą trzymał
w dłoni, żuł z namysłem przez kilka sekund, a następnie połknął.
- W Pasie spuścili nam niezłe lanie, co do tego nie ma wątpli-
wości. Minie trochę czasu, zanim odbudujemy flotę na tyle, żeby
znowu im się przeciwstawić.
- Ale parę okrętów bliżej domu, poza Pasem... - sugestia Pancho
zawisła w powietrzu.
Wanamaker mruknął:
- Odciąć HSS od rynku. Uderzyć Humphriesa po kieszeni.
- To go najbardziej zaboli.
Wanamaker spłukał resztki drożdżówki łykiem czarnej kawy,
po czym odezwał się:
- Zróbmy blokadę.
- Dobrze.
Wanamaker z roztargnieniem wycierał lepkie palce w serwetkę,
aż us'miechnął się złośliwie.
- Do tego nawet nie potrzeba statków załogowych. Wystarczą
automatyczne ptaszki, które można zaparkować na dalekich orbitach
w układzie Ziemia-Księżyc.
- Potrafisz zrobić coś takiego?
Skinął głową.
- Będą na tyle blisko, że będzie można nimi sterować zdalnie
z Selene. To tańsze niż korzystanie ze statków załogowych.
Pancho miaja jeszcze jedno pytanie.
- Jak szybko możemy zacząć?
Wanamaker odepchnął swoje krzesło od stołu i wstał.
- Raczej szybko - odparł. - Bardzo szybko.
Pancho patrzyła jak wychodzi i rozmyślała. A więc Lars nie
będzie mi potrzebny. Wszystko jedno, gdzie się ukrywa. Nie po-
trzebuję go.
Później tego samego dnia Pancho włożyła miękki skafander
i uszczelniła zamek biegnący przez przód piersi. Doug Stavenger był
już gotowy. Patrząc na niego Pancho miała wrażenie, że zapakowano
go w plastikowy pojemnik na jedzenie i dodano przypominający
okrągłe akwarium hełm, który teraz trzymał w ramionach.
- Czy to naprawdę działa? - spytała, wyciągając hełm z półki
w szafce.
Stavenger pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Testujemy to od miesięcy. Sam miałem go na sobie parę razy
na zewnątrz. Spodoba ci się.
Nie wyglądała na przekonaną. Nigdy nie lataj nowym samo-
lotem, przypomniała sobie powiedzenie z pierwszych dni pracy
w charakterze pilota. Nigdy nie jadaj w restauracji w dniu otwarcia.
Naciągając przezroczyste rękawice z wyprodukowanej przez
nanomaszyny tkaniny, Pancho zauważyła:
- Trochę niewygodne.
- Ale działa bosko.
- Znaczy, trzeba się do niego modlić?
Stavenger zaśmiał się.
- Daj spokój, Pancho. Jak wyjdziesz na zewnątrz, będziesz
się zastanawiać, jakim cudem udawało ci się chodzić w twardej
skorupie.
- Aha - W jego oczach, uśmiechu, całym zachowaniu, malował
się entuzjazm. Wygląda jak dziecko z nową zabawką, pomyślała.
Mial rację. Przejście ze śluzy Selene do fabryki numer jedena-
ście po dnie wielkiego krateru Alphonsus zajmowało jakieś dziesięć
minut, ale już pierwsze pięć wystarczyło Pancho, by zakochała się
w skafandrze.
- Jest niesamowity - rzekła do Stavengera idąc obok niego
i wzbijając tumany pyłu. - Prawie jakby się nie miało na sobie
skafandra.
- A nie mówiłem?
Pancho wyciągnęła przed siebie ręce i zaczęła zginać palce.
- O rany! Nawet palcami w rękawicach można poruszać. To
czary!
- Żadne czary, tylko nanotechnologia.
- A ochrona przed promieniowaniem?
- Mniej więcej taka sama jak przy sztywnych skafandrach - wy-
jaśnił Stavenger. - Mogliśmy dodać osłonę elektromagnetyczną, ale
zbierałaby strasznie dużo kurzu z gruntu.
Pokiwała głową wewnątrz hełmu.
- Na krótki pobyt na powierzchni Księżyca starcza - mówił
dalej Stavenger. - Poza Księżycem można łatwo dodać system elek-
tromagnetyczny.
- Doug, chłopie, a nie chciałbyś podpisać z Astro kontraktu na
produkcję i dystrybucję tych skafandrów?
Zaśmiał się.
- Dzięki, ale nie. Selene ma zamiar rozwijać ten produkt. Chce-
my je sprzedawać prawie na poziomie zbliżonym do kosztów.
Pancho zrozumiała, co miał na myśli
|
WÄ
tki
|