ďťż

Leżąc w łóżku, zastanawiał się, o czym, do cholery, ma mówić i dlaczego udało się jej go przekonać...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ale przede wszystkim myślał o Bajbie. Kilka razy wstawał, szedł do kuchni i wpatrywał się w rozhuśtaną latarnię za oknem. Zaraz po powrocie z Rzymu, pod koniec września, uzgodnili, że przyjedzie nie później niż w listopadzie. Mieli się poważnie zastanowić nad jej przeprowadzką do Szwecji. Okazało się, że nagle coś jej wypadło, raz, potem drugi. Oczywiście były ku temu znakomite powody. Nie teraz, jeszcze nie. Wallander jej wierzył, ale nie do końca. Czyżby coś się między nimi popsuło, coś, czego nie zauważył? Bo nie chciał? Tak czy inaczej, teraz miała przyjechać. 8 grudnia spotkają się w Sztokholmie. Przywita ją na Arlandzie zaraz po wykładzie w szkole policyjnej. Wieczorem zobaczą się z Lin-dą i następnego dnia pojadą do Skanii. Nie wiedział, jak długo zostanie. Ale tym razem poważnie porozmawiają o przyszłości, a nie tylko o tym, kiedy się znowu spotkają. Noc z 4 na 5 grudnia to była długa noc. Ociepliło się. Ale meteorolodzy zapowiadali śnieg. Wallander snuł się jak pokutująca dusza między łóżkiem a kuchennym oknem. Od czasu do czasu siadał przy stole, żeby naszkicować coś w rodzaju wstępu do tego, o czym miał mówić w Sztokholmie. Daremny trud. Cały czas jego świadomość zaprzątała Yvonne Ander i historia jej życia. Do tego stopnia, że Bajba zeszła na drugi plan. Bardzo rzadko myślał o ojcu. Był już bardzo daleko. Wallander łapał się na tym, że nie pamięta wszystkich szczegó- 478 łów jego pooranej zmarszczkami twarzy. Wtedy wpatrywał się w jego zdjęcie, żeby wspomnienia nie rozpłynęły się na dobre. W listopadzie odwiedzał wieczorami Gertrudę. Dom w Lóderupie wydawał się pusty. Atelier zimne i odpychające. Gertruda sprawiała wrażenie opanowanej. I samotnej. Jakby się pogodziła z tym, że umarł starszy człowiek i że nagła śmierć była dla niego lepsza niż powolne gaśniecie spowodowane chorobą, która stopniowo pozbawiałaby go świadomości. Może zasnął na kilka godzin o świcie, a może w ogóle nie zmrużył oka. W każdym razie o siódmej już był ubrany. O wpół do ósmej pojechał do komendy. Silnik podejrzanie się dławił. Tego dnia panował wyjątkowy spokój. Martinsson był przeziębiony, Svedberg niechętnie podjął się jakiegoś służbowego zadania w Malmó. Korytarz ział pustką. Wallander usiadł w swoim pokoju i czytał notatki z ostatniej rozmowy z Yvonne Ander. Na biurku leżał protokół przesłuchania Torę Grundena, którego postanowiła wepchnąć pod pociąg na dworcu w Hassleholmie. Nie różnił się od pozostałych mężczyzn z jej makabrycznej listy śmierci. Torę Grunden, urzędnik bankowy, odbył nawet swego czasu karę za bicie kobiet. Przesłuchujący go Hansson dobitnie mu uświadomił, jak niewiele brakowało, by został rozszarpany na strzępy przez nadjeżdżający pociąg. Wallander zauważył, że wśród kolegów istnieje zrozumienie dla postępków Yvonne Ander. Był zaskoczony. Przecież strzelała do Ann-Britt Hoglund. Napadała i zabijała mężczyzn. Zachodził w głowę, jak to możliwe. Policjanci nie tworzyli raczej jakiejś oczywistej grupy zwolenników kobiety typu Yvonne Ander. Można by spytać, czy policja kiedykolwiek była szczególnie przyjaźnie nastawiona do kobiet. Wyjąwszy te o wyjątkowej odporności, jak Ann-Britt Hoglund czy Lisa Holgersson. Nabazgrał swój podpis i odłożył papiery. Było za kwadrans dziewiąta. 479 Dom, który miał obejrzeć, znajdował się na północnych obrzeżach miasta. Dwupiętrowy, murowany, stał pośrodku rozległego ogrodu. Miał dużo zakamarków ł przybudówek. Z piętra był widok na morze. Wszedł do środka; dzień wcześniej dostał klucze od pośrednika. Poprzedni właściciel zabrał meble. Krążył po pokojach, otworzył drzwi na werandę i próbował sobie wyobrazić, że tutaj mieszka. Ku jego zdumieniu przyszło mu to łatwiej, niż myślał. Najwyraźniej nie był nadmiernie przywiązany do Mariagatan. Zastanawiał się, czy Bajba dobrze by się tu czuła. Mówiła, że chciałaby się wyprowadzić z Rygi na wieś, ale niezbyt daleko od miasta. Nie potrzebował dużo czasu na podjęcie decyzji. Kupi dom, jeśli Bajba się zgodzi. Cena wydawała się w miarę przystępna. Jeśli weźmie pożyczkę, powinien sobie poradzić. Parę minut po dziesiątej udał się do pośrednika i zobowiązał się do udzielenia ostatecznej odpowiedzi w ciągu tygodnia. Następnie pojechał obejrzeć psa. Hodowla znajdowała się tuż za Sjóbo, przy drodze na Hóór. Wjechał na podwórze. Zewsząd dobiegało go szczekanie. Właścicielka była młoda i ku jego zaskoczeniu mówiła z wyraźnym góteborskim akcentem. - Chciałbym popatrzeć na czarne labradory - powiedział. Zaprowadziła go tam. Szczeniaki były z matką. - Czy ma pan dzieci? - spytała. - Dorosłe - odparł. - Czy to konieczne, żeby kupić szczeniaka? - Ależ skąd. Po prostu nie ma lepszych psów dla dzieci. Wallander powiedział, co i jak. Może kupi dom pod Ystadem. Jeśli się na to zdecyduje, chciałby mieć również psa. Jedno zależy od drugiego. - Proszę się nie spieszyć. Zatrzymam dla pana jednego szczeniaka. Ale niezbyt długo. Mam dużo chętnych na labradory. Zawsze przychodzi taki dzień, kiedy muszę je sprzedać. 480 Wallander obiecał jej to samo co pośrednikowi. Odpowie w ciągu tygodnia. Osłupiał, słysząc cenę. Czy to możliwe, żeby pies kosztował aż tyle? Ale nie zareagował. Wiedział, że jeśli dojdzie do skutku kupno domu, na pewno będzie miał psa. Wyszedł stamtąd o dwunastej. Kiedy znalazł się na głównej drodze, nie miał pojęcia, co dalej. Dokąd jechać? Nie spotka się z Yvonne Ander. Na razie nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia. Jeszcze się zobaczą, ale nie teraz. Prowizoryczny koniec nadal obowiązywał. Może Per Akeson poprosi go o dodatkowe szczegóły? Nie, raczej nie. Akt oskarżenia zawierał aż nadto dowodów. Prawda była taka, że nie miał dokąd jechać. 5 grudnia praktycznie nikt go nie potrzebował. Nie bardzo wiedząc czemu, udał się do Yollsjó i zaparkował przed Zagrodą Hansa. Dom należał do Yvonne Ander i przypuszczalnie nic się nie zmieni przez te wszystkie lata, kiedy będzie przebywać w więzieniu. Nie miała bliskich krewnych, nie licząc martwej siostry i zmarłej matki. A czy miała przyjaciół? Katarina Taxell była od niej zależna, Yvonne Ander wspierała ją, tak jak wspierała inne kobiety. Ciarki przeszły mu po plecach. Yvonne Ander nie miała ani jednej bliskiej osoby. Wyłoniła się z próżni i zabijała ludzi. Wallander wysiadł z samochodu. Opuszczony dom. Zauważył, że jedno okno jest uchylone. A nie powinno. Ktoś mógłby się bez trudu włamać. Wdzięczny obiekt dla łowców trofeów. Wallander ustawił pod oknem ławkę i wszedł do środka. Nic nie wskazywało na obecność nieproszonych gości. Z niedbalstwa zapomnieli zamknąć okno. Spojrzał na piec. Tutaj przebiegała niewidzialna granica, poza którą nigdy nie będzie w stanie zrozumieć Yvonne Ander. Śledztwo zakończone
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.