ďťż

Tak więc powoli, w miarę jak jego oczy przyzwyczajały się do półmroku, przekonywał się, jak piękne i jak bardzo młode jest to wystrojone straszydło...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przyszło mu na myśl dziecko przebierające się w suknie matki, dziecko, które może dlatego przebiera się w suknie zmarłej matki, by choć na chwilę przywrócić ją do życia. Hrabianka stała za niskim stolikiem, obok ładnej absurdalnej ptasiej klatki ze złotych drucików, ręce wyciągnęła w oszołomieniu, niemal w geście ucieczki, sprawiała wrażenie zaskoczonej ich wejściem, choć przecież sama poleciła im wejść. Ze swoją przeraźliwie białą twarzą, piękną głową umarłej, otoczoną ciemnymi włosami spadającymi tak prosto, jakby były mokre, przypominała oblubienicę po katastrofie statku. Ogromne, ciemne oczy niemal złamały mu serce swoim wyrazem opuszczenia i zabłąkania; jednocześnie niepokoiły go, niemal budziły w nim wstręt jej niezwykle mięsiste usta o szerokich, pełnych, nabrzmiałych, fioletowoszkarłatnych wargach, chorobliwie zmysłowe. Nawet - ale tę myśl odrzucił natychmiast - usta ladacznicy. Cały czas przebiegało ją drżenie, śmiertelny chłód, malaryczne poruszenie kości. Pomyślał, że musi mieć najwyżej szesnaście, siedemnaście lat, nie więcej, z tą gorączkową, chorobliwą pięknością gruźliczki. Była kasztelanką całej tej ruiny. Z zachowaniem najdalej posuniętych środków ostrożności starucha uniosła przyniesione przez siebie światło, żeby pani mogła zobaczyć twarz gościa. Na ten widok hrabianka wydała słaby, przypominający miauczenie okrzyk. Zatrzepotała bezradnie dłońmi w geście przerażenia, jak gdyby chciała go odepchnąć, w wyniku czego potrąciła stolik i motyli rój jaskrawo oślepiających kart sfrunął na podłogę. Jej usta ułożyły się w okrągłe, żałosne „o”, zachwiała się z lekka i opadła na fotel, w którym leżała teraz, niezdolna się poruszyć. Zdumiewające przyjęcie. Stara cmoknęła cicho i zaczęła szukać po stole, aż znalazła olbrzymią parę ciemnozielonych okularów, jakich używają niewidomi żebracy, i umieściła je na nosie hrabianki. Podróżny schylił się, żeby podnieść karty z dywanu, który, jak stwierdził ze zdziwieniem, był częściowo przegniły, a częściowo pokryty najrozmaitszego rodzaju złośliwym grzybem. Podniósł karty i przetasował je niedbale, nic bowiem dla niego nie znaczyły, chociaż wydawały się dziwaczną rozrywką dla młodej dziewczyny. Cóż za przerażający obrazek pląsającego kościotrupa! Zakrył go przyjemniejszym wizerunkiem pary młodych, uśmiechających się do siebie kochanków, po czym włożył owe zabawki w rękę tak wiotką, że delikatna sieć kostek była niemal widoczna pod przezroczystą skórą, rękę o paznokciach tak długich i spiczastych jak plektrony. Pod jego dotykiem hrabianka nabrała nieco życia i prawie się uśmiechnęła, unosząc głowę. - Kawa - oświadczyła - musisz się napić kawy. Zgarnęła karty na kupkę, żeby starucha mogła postawić przed nią srebrny spirytusowy czajnik, srebrny dzbanek do kawy, dzbanuszek do śmietanki, cukiernicę, filiżanki przygotowane na srebrnej tacy - zaskakujące wspomnienie elegancji, choćby i nieco przygasłej, w tej ruinie, której pani promieniowała nieziemską, jak gdyby własną przygaszoną podmorską poświatą. Starucha znalazła dla niego krzesło i chichocząc bezgłośnie, wycofała się, pozostawiając pokój jeszcze ciemniejszym. Gdy młoda dama zajmowała się kawą, podróżny przyglądał się, z pewnym niesmakiem, następnej serii portretów rodzinnych, które zdobiły poplamione i łuszczące się ściany komnaty; każda z tych wściekłych twarzy o grubych wargach naznaczona była gorączkowym szaleństwem, wielkie, obłąkane oczy, jednakowe u wszystkich, niepokojąco przypominały oczy nieszczęsnej ofiary wsobnego chowu, cierpliwie filtrującej w tej chwili aromatyczny napar, mimo że w jej wypadku rzadki wdzięk tak pięknie przekształcił owe rysy. Skowronek, skończywszy swój refren, dawno już zamilkł, słychać było tylko brzęk srebra na porcelanie. Podała mu miniaturową filiżaneczkę w różyczki. - Witaj - odezwała się tym swoim głosem, w którym pobrzmiewały echa oceanu, głosem, który zdawał się wydobywać skądś indziej, nie z jej białego nieruchomego gardła. - Witaj w moim chateau. Rzadko przyjmuję gości, a to nieszczęśliwie się składa, ponieważ nic mnie tak nie ożywia, jak obecność nieznajomego... To miejsce jest takie samotne, teraz gdy wioska opustoszała, a moja jedyna towarzyszka niestety nie mówi. Często tak długo milczę, iż wydaje mi się, że ja również wkrótce zapomnę mówić i nikt się tu już nigdy nie odezwie. Podsunęła mu talerz z cukrowymi ciasteczkami, jej paznokcie wygrywały kuranty na starej porcelanie z Limoges
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.