ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Ale kapral go nie słyszał. Nie spuszczał oczu ze wskaźników.
- Jeszcze kilkanaście sztuk broni... - mruczał. Gdybyśmy mieli choćby kilkanaście strzelb, nie byłoby sprawy.
Pod nimi nieustannie grzmiały działka robotów. Cały budynek rozbrzmiewał dudniącym echem. Cyferki migające na bliźniaczych licznikach amunicji nieubłaganie zmniejszały swą wartość.
- Pięćdziesiąt sztuk na działko. Jak ich tym powstrzymać...? - mruknął Hicks.
- Muszą iść zwartym murem, cholera, od ściany do ściany - zauważył Hudson. - Spójrz tylko, w jakim tempie ubywa amunicji. Chryste, walą jak do kaczek...
- A kwas? - spytała Ripley. - Wiem, że roboty są mocno opancerzone, ale widzieliście, jak to działa. Przeżre wszystko.
- Dopóki nie przestaną strzelać, nie powinno być problemu - odrzekł Hicks. - Pociski tego typu mają olbrzymią siłę uderzenia. Odrzucą ich do tyłu i kwas nie zaatakuje pancerza. Będzie tryskał na ściany i podłogę, ale działek nie sięgnie.
I chyba tak właśnie było, gdyż jazgot robotów w tunelu serwisowym nie milkł ani na sekundę. Minęły dwie minuty, trzy. Licznik amunicji działka "B" wskazywał zero i natężenie ognia zmalało o połowę. Skanery wciąż działały i śledziły cel, ale robot nie miał już czym strzelać.
- Magazynek działka "B" pusty. W magazynku działka "A" dwadzieścia sztuk. - Hicksowi zaschło w gardle. Nie odrywał oczu od licznika. - Dziesięć... Pięć... Koniec.
W centrum operacyjnym zaległa posępna cisza. Przerwał ją wibrujący odgłos potężnego uderzenia. Powtarzał się w regularnych odstępach niczym grzmot wielkiego, masywnego gongu. Wiedzieli, co ów dźwięk oznacza.
- Są przy drzwiach... - wymamrotała Ripley. Grzmot przybrał na sile. Wściekłe razy sypały się coraz szybciej, aż nagle w stłumione dudnienie wmieszał się odgłos inny: szarpiący nerwy zgrzyt pazurów o gładki metal.
- Myślisz, że zdołają się przebić? - spytała Ripley; zauważył, że Hicks jest niezwykle spokojny. To pewność siebie czy rezygnacja...? myślała. - Jeden z nich zerwał z transportera klapę, pamiętacie? Ten, który chciał wyciągnąć Gormana.
Vasquez wskazała gestem podłogę.
- Tam na dole nie ma żadnych klap. To są drzwi przeciwpożarowe klasy "AA". Trzy warstwy twardych, stalowych stopów przekładane włóknami z kompozytów. Nie, drzwi wytrzymają. To spawy mnie martwią. Wszystko przez ten pośpiech. Czułabym się znacznie lepiej, gdybym zamiast zwykłego palnika miała laser i chromitowy lut.
- I godzinę czasu więcej, co? - dodał Hudson. - Dlaczego nie wspomniałaś, że dobrze by też było mieć wyrzutnię rakietowych pocisków przeciwpancernych typu "Katiusza 6"? Jedna rakietka i tunel czysty. Szkoda.
Zaterkotał dzwonek interkomu. Omal nie podskoczyli. Hicks wcisnął guzik.
- Mówi Bishop. Słyszałem strzały. Jak wam idzie?
- Zgodnie z oczekiwaniami. Robotom "A" i "B" skończyła się amunicja, ale nieźle musiały dać im popalić.
- To dobrze, ponieważ obawiam się, że mam złe wiadomości.
Hudson zrobił minę i oparł się o szafkę.
- O, to coś zupełnie nowego... - mruknął.
- Jakie, Bishop? - spytał Hicks.
- Zaraz tam do was przyjdę. Pokażę wam i objaśnię. Tak będzie łatwiej.
- Na pewno nas tu zastaniesz. - Hicks wyłączył interkom. - No to pięknie...
- Spoko, panie i panowie - rzucił beztrosko Hudson. - I tak już siedzimy w gównie, więc czym tu się martwić?
Bishop wkrótce przyszedł i natychmiast ruszył do wysokiego okna, z którego widzieli niemal całą kolonię. Znów zerwał się wiatr i rozpędził mgłę. Widzialność wciąż pozostawiała wiele do życzenia, ale była wystarczająca, by mogli dostrzec odległą stację procesora atmosferycznego. Odczekali chwilę i nagle z podstawy gigantycznego stożka trysnął w górę ognisty pióropusz. Był jaskrawszy niż poświata otaczająca szczyt niebotycznej wieżycy.
- Co to jest? - Hudson przytknął nos do szyby.
- Skutek działania zaworów bezpieczeństwa - wyjaśnił Bishop.
Ripley stała obok Hicksa.
- Konstrukcja to wytrzyma?
- Wykluczone. Jeśli dane, których przepływ śledziłem, są dokładne, to absolutnie niemożliwe. A nie ma powodu, by sądzić, że komputer coś przekłamał.
- Co się właściwie stało? - spytał Hicks wracając do konsolety. - To robota tamtych? Coś tam w środku uszkodzili?
- Nie wiadomo. Może
|
WÄ
tki
|