ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
.. lecz była ubrana - wyjęczał.
- Obejmij mnie albo spadniesz i już po ciebie nie wrócę. Niechętnie, ostrożnie otoczył
ramionami talię Kahlan. Bardzo uważał, żeby nie dotknąć niczego osobliwego. Kahlan
poklepała pokrzepiająco dłoń chłopaka.
- Nie rób z igły wideł. - Uśmiechnęła się, bo chrząknął z zażenowaniem.
Dziewczyna czuła, jak ciepła krew młodzieńca spływa po jej nodze, skapując z
palców stóp. Słyszała z tyłu wrzaski ścigających ich wrogów. Ranny tracił mnóstwo krwi.
Wyczerpany, położył głowę na ramieniu Kahlan. Raz-dwa wykrwawi się na śmierć, jeżeli
szybko nie ucisną mu tej rany. Była naga i nawet gdyby mieli czas się zatrzymać, nie miała
niczego, co mogłoby posłużyć jako bandaż.
- Zaciśnij ranę dłonią - nakazała mu. - Zewrzyj ją tak silnie, jak tylko zdołasz. I
trzymaj się mnie mocno drugim ramieniem. Nie chcę, żebyś spadł.
Puścił jedną ręką talię dziewczyny i z całej siły zacisnął ranę. Jechali tuż za swoimi.
Żołnierze byli zmarznięci i zmęczeni. Ci z Armii Ładu nie byli daleko. Kahlan dostrzegła ich,
kiedy się obejrzała. Wstrząsnęła nią ich liczebność. Wrzeszczeli i przeklinali.
- Biegnijcie! Biegnijcie, bo nas złapią!
Przed nimi wyrosła skalna ściana; z załomków i szczelin stercza-
ły sękate drzewa. Żołnierze pognali w górę wąską ścieżką, jakby od tego zależało ich
życie. Bo tak i było.
Kiedy zaczęli się wspinać rozpadliną, Kahlan trzy razy uderzyła klingą w skałę: dała
sygnał.
-Jeszcze tam nie dotarliśmy! - zawołał ten, który biegł przed dziewczyną, obracając
się ku niej. - Za prędko! Zginiemy razem z wrogami!
- Więc lepiej się pospiesz! Jeśli zaczekamy zbyt długo, to i oni się przedostaną!
Znów trzykrotnie uderzyła w skałę, brzęk stali rozniósł się w mrocznym, wilgotnym
powietrzu. Miała nadzieję, że to zadziała: w tym wypadku, rzecz jasna, nie mogli
przeprowadzić próby. Ci na przedzie gramolili się w górę szlakiem. Kopyta Nicka ślizgały się
czasem na ośnieżonej skale.
Kahlan najpierw to wyczuła - dudnienie w głębi piersi, zbyt ciche, żeby je usłyszeć,
lecz nazbyt potężne, by go nie wyczuć. Spojrzała ku górze wypolerowanej oparami skały,
która niknęła w mroku i we mgle. Jeszcze nic nie widziała, ale czuła, iż nadchodzi.
Miała nadzieję, że żołnierz się mylił, że to nie będzie za prędko. Kiedy usłyszała
bojowe wrzaski pościgu, zrozumiała, iż nie mieli wyboru.
W końcu to usłyszała: huczący ryk, jakby poruszała się ziemia. Słyszała pękające pnie
drzew. Okropny grzmot odbijał się echem od otaczających ich skalnych ścian. Ziemia drżała.
- Biegiem! Już szybciej nie potraficie!? Chcecie być żywcem zakopani!? Biegiem!
Wiedziała, że biegną tak prędko, jak tylko mogą, ale byli pieszo i z grzbietu konia
wydawali się rozpaczliwie powolni. Śmiertelnie powolni.
Dobiegający z gór ryk przybierał na sile, w miarę jak waliły na nich niezliczone tony
śniegu. Kahlan była uradowana, że tym na górze udało się na rozkaz spuścić lawinę.
Równocześnie bała się, iż zbyt wcześnie wydała ów rozkaz.
Gruda wilgotnego śniegu uderzyła dziewczynę w twarz, druga w ramię. Niewielkie
pacyny przelatywały pomiędzy rosnącymi powyżej drzewami i spadały w przepaść. Twarz
Kahlan owiała chmura puszystego śniegu. Grzmot był ogłuszający.
Rycząca śnieżna rzeka spływała ze skalnego występu. Przedarli się jak przez
wodospad. Za Kahlan uderzył w trakt pień drzewa, odbił się i poleciał w przepaść. W samą
porę umknęli lawinie z drogi.
Żołnierze Imperialnego Ładu nie mieli tyle szczęścia. Runęły na nich masy
osuwającego się śniegu, wymieszanego z głazami i drzewami. Zmyła ich biała śmierć.
Potężny ryk zagłuszył wrzaski uno-
szonych przez lawinę ludzi, przewalanych ze zwałami śniegu, zagrzebywanych
żywcem.
Kahlan odetchnęła z ulgą. Tędy nikt nie będzie mógł ich ścigać. Przejście zostało
zasypane.
Zdyszani żołnierze zwolnili, lecz nie za bardzo, bo pozamarzaliby. Rozgrzewało ich
szybkie tempo. Dziewczyna wiedziała, że ich owinięte w białe płótno stopy wcale nie są
ciepłe. Zrobili dla niej wszystko, co było w ich mocy. Uczynili, co było w ich mocy, dla
Midlandów. Wielu oddało życie.
Kahlan z trudem utrzymywała się na Nicku. Była straszliwie wyczerpana brakiem snu,
pobitewnym zmęczeniem, przeżytym dopiero co strachem, użyciem swojej mocy. Już
niedługo odpocznę, powiedziała sobie, już niedługo. Już niedługo.
- - Udało się nam, żołnierzu. - Poklepała dłoń na swoim brzuchu. Już jesteśmy
bezpieczni.
- - Tak, Matko Spowiedniczko - wyszeptał półprzytomnie. - Przepraszam, Matko
Spowiedniczko.
- - Za co?
-Zabiłem tylko siedemnastu. Przepraszam. Przyrzekłem sobie, że dostanę dwudziestu.
A udało mi się tylko siedemnastu - wymamrotał.
- Znam bitewnych bohaterów, odznaczonych żołnierzy, którzy w walce nie powalili
nawet połowy z tylu, ilu ty. Jestem z ciebie dumna. Midlandy są z ciebie dumne. Możesz być
z siebie dumny, żołnierzu.
Wymruczał coś, czego nie zrozumiała.
- Zaraz się tobą zajmą. - Znów poklepała go po dłoni. - Trzymaj się. Wydobrzejesz.
Nie odpowiedział. Obejrzała się za siebie i popatrzyła w dół szlaku - biel i cisza. W
odległych, mrocznych górach zawył wilk.
Wkrótce potem dotarli do obozu, wysoko na płaskowyżu
|
WÄ
tki
|