ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Czuję się pioruńsko źle.
- Bardzo przepraszam, ale skoro czuje się pan tak źle, po co pan to pije?
- Nie z powodu whisky flaki się we mnie przewracają. Chodzi o operację Dzika róża.
- Że co, proszę?
Fawkes rozejrzał się ukradkiem po sali, potem nachylił się nad barem.
- Co byś powiedział na to, że niecałe trzy godziny temu spotkałem się z ministrem obrony, na stacji w jego prywatnym wagonie?
Na ustach barmana pojawił się chytry uśmieszek.
- Ten minister musi być niezłym czarodziejem, panie Fawkes.
- Czarodziejem?
- Żeby być w dwóch miejscach jednocześnie.
- Wyjaśnij mi to, człowieku.
Barman sięgnął pod kontuar i rzucił na blat gazetę. Wskazał artykuł na pierwszej stronie i głośno przeczytał tytuł:
- Minister obrony Pieter De Vaal przybywa na operację do Port Elizabeth Hospital.
- To niemożliwe!
- Gazeta jest aktualna, z dzisiejszego wieczoru - powiedział barman. - Musi pan przyznać - minister ma nie tylko nadzwyczajną siłę samouzdrawiania, ale i szybki pociąg. Port Elizabeth leży ponad tysiąc kilometrów stąd na południe.
Fawkes chwycił gazetę, otrząsnął mgłę z oczu, włożył okulary i przeczytał artykuł. Niedbale rzucił w barmana plikiem zmiętych banknotów, wytoczył się przez drzwi, korytarz hotelowy i wyszedł na ulicę.
Kiedy dotarł na stację kolejową, była pusta. Na szynach połyskiwało światło księżyca. Pociąg De Vaala zniknął.
15
Przyszli o wschodzie słońca. Somala naliczył ze trzydziestu, ubranych w ten sam rodzaj munduru polowego co on. Obserwował, jak wyczołgują się niby cienie z buszu i znikają wśród trzciny cukrowej.
Przez lornetkę, przyjrzał się uważnie drzewu akacjowemu. Obserwator w masce zniknął. Prawdopodobnie wymknął się, by dołączyć do oddziału, wnioskował Somala. Tylko kim oni są? Nikt z tej grupy nie wydał mu się znajomy. Czyżby byli członkami innej organizacji powstańczej? Jeśli tak, to dlaczego nosili charakterystyczne dla AAR czarne berety? Bardzo go kusiło, żeby wyjść z kryjówki w baobabie i zbliżyć się do nich, lecz zastanowił się i został na swoim miejscu.
Takie miał rozkazy i chciał być im posłuszny.
Farma Fawkesów budziła się powoli do życia. Robotnicy zaczęli się rozchodzić do swojej codziennej pracy. Patrick Fawkes Junior przeszedł przez podłączaną do prądu bramę i skierował się ku wielkiej kamiennej stodole, gdzie zaczął majstrować przy traktorze.
Strażnicy zmieniali się i ten, który kończył nocną zmianę, stał w otwartych wrotach rozmawiając ze zmiennikiem, kiedy ni stąd, ni zowąd, cicho upadł na ziemię. W tej samej chwili drugi strażnik zgiął się wpół i też padł.
Przerażony Somala z rozdziawionymi ustami przyglądał się, jak żołnierze wyskakują w luźnym szyku z pola trzciny cukrowej i zbliżają się do zabudowań. Większość była uzbrojona w chińskie CK-88, lecz dwóch przyklękło i wycelowało z karabinów z drugimi lufami, celownikami i tłumikami.
Odezwały się CK-88. Wydawało się, że Fawkes Junior ocknął się dopiero wtedy, gdy co najmniej dziesięć pocisków przeszyło jego ciało.
Wyciągnął ręce, jakby chwytając się powietrza, lecz po chwili opadł w poprzek nie zakrytego silnika traktora. Huk salwy zaalarmował Jenny, która podbiegła do okna na piętrze.
- O mój Boże! Mamo! -wrzasnęła. - Na podwórzu są żołnierze. Zabili Pata!
Myrna Fawkes chwyciła dubeltówkę i pobiegła do frontowych drzwi. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by zrozumieć, że ochrona została pokonana. Murzyni w mundurach w brązowe i zielone plamy już przedzierali się przez otwartą bramę, nie stanowiącą przeszkody, gdyż prąd został odłączony. Zatrzasnęła drzwi, zamknęła zamek i popędziła schodami do Jenny.
- Wezwij przez radio policję.
Potem usiadła spokojnie, włożyła w lufy swojej dwunastki dwa naboje i czekała.
Nagle rozgorzała gwałtowna strzelanina i z zabudowań dla robotników dały się słyszeć krzyki kobiet i przerażonych dzieci. Nie oszczędzono nawet odznaczanego na wystawach bydła Fawkesów. Myrna starała się nie słuchać przeraźliwego, śmiertelnego ryku, tłumiąc szloch bez łez w obliczu niszczenia tego wszystkiego. Uniosła dubeltówkę, kiedy pierwszy napastnik z hukiem sforsował drzwi.
Był najprzystojniejszym Afrykaninem, jakiego kiedykolwiek widziała. Miał zdecydowanie kaukaskie rysy, chociaż skórę prawie idealnie granatowoczarną. Podniósł broń, jakby miał zamiar rozwalić jej głowę na kawałki, i rzucił się przez pokój. Myrna pociągnęła za oba spusty i stary Lucyfer plunął ogniem.
Salwa z tak małej odległości prawie odstrzeliła Afrykaninowi głowę
|
WÄ
tki
|