— Nie s±dzicie, że skoro i tak gadaj±, lepiej niech maj± sprawiedliwy powód? Genowefa nic nie odpowiedziała...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Jan i Blanka, zostawszy sami, siedzieli jeszcze chwilę w swych wielkich poręczowych krzesłach. Wrychle jednak przenie¶li się do alkierza Był ciasny, wypełniony łożem. Od komnaty oddzielała go miękka ciężka zasłona. Jan wyci±gn±ł się na łożu. Blanka zdjęła wysokie rusztowanie z głowy. Na włosach miała obcisły czepeczek z koronki. Wygl±dała w nim wdzięcznie i młodo. — Jutro wy¶lę pismo do Ojca ¶więtego - rzekł Jan, gdy przyszła spocz±ć koło niego. — Jutro... Czyli, że niebawem... —- Nasza szczę¶liwo¶ć się skończy... — Pojadę za tob± na wojnę. Roze¶miał się, gładz±c jej ramiona. — To niemożliwe. Wiesz dobrze. — Przecież bywały niewiasty krzyżowcami? ~- Wtedy boje toczyły się o Jerozolimę... Honor był wej¶ć do ¦więtego Miasta... Teraz wojna będzie inna, daleka, w Egipcie... — Walczyć będziecie o to samo. -- Niby o to samo, a inaczej. Tamte wyprawy to co¶ jak zbrojne Pielgrzymki, a tu rozważne wojackie działanie... — Cóż mam ze sob± uczynić? — szepnęła zniechęconym głosem. 200 — Czekać. Je¶li Bóg da, że Jeruzalem odbierzem, Ojciec ¶więty nie odmówi mi rozwodu. — Wojna może potrwać parę lat! Nie zaprzeczył. Ona mówiła z rosn±cym wzburzeniem: — Parę lat, gdy ja każdy dzień z trudem znoszę! Dławi mnie, mierzi... Nie mogę dłużej żyć w ten sposób! Skończ z tym! Musisz wybierać. Ja albo ona... — Wybrałem już dawno — tłumaczył łagodnie. — Nie widuję jej wcale. I doprawdy nie wiem, czym ci ona zawadza... — Tym, że tu siedzę jak sługa, na łasce własnej dworki! Że się jak dziewka wymykam, że cię widuję ukradkiem... — W Troyes było jeszcze gorzej. — W Troyes mogłam to znie¶ć, a dzi¶ nie zniosę. — Cichaj. Zdaje się, że tam kto¶ wszedł... — Przewidzenie. To wiatr stuka. Genowefa sama, nie wołana, nie przyjdzie ani obcego nie pu¶ci. Więc nie zniosę... To mnie zadławi... Patrz, co tu noszę w zanadrzu... Nie rozstaję się z tym... To nie szkaplerz. To zioła od Margochy. Pamiętasz jędzę Margochę? Zaszłam do niej noc± przed wyjazdem... Dała mi, mogę usun±ć, kogo chcę, rozumiesz?! — Milcz! — szepn±ł przerażony. — Boga się bój. — Boga — powtórzyła namiętnie. — Cóż znaczy jeden grzech więcej lub mniej? Nie dbam o potępienie, byle nareszcie być sob±. Bodaj przez dzień! Zbliżyła tuż ku niemu sw± twarz, zawsze jeszcze piękn±, rozgrzan±. On milczał dalej. Na dworze burza tętniała, a jemu zdawało się ci±gle, że to kto¶ chodzi, stoi wyczekuj±co, podsłuchuje ich rozmowę. Przy tym słowa Blanki przeraziły go. Chodziła do Margochy? Po trutkę! Jak musiała go miłować, by się na tak± rzecz ważyć! Przelotne zadowolenie męskiej miło¶ci własnej mignęło szybko, ustępuj±c miejsca grozie. Odsun±ł się. — Nie. Wszystko raczej niż to! Nie mów nigdy podobnych rzeczy. Anim ja zbrodniarz, ani ty trucicielka... Boże zachowaj! Cisn±łbym dzi¶ to królowanie i to małżeństwo i wzi±ł cię i przeciw całemu ¶wiatu za swoj± ogłosił, gdyby nie wyprawa wojenna, co się gotuje. Jeżeli teraz odejdę, mog± powiedzieć, żem tchórz, że się od walki uchylam... Wszystko dla ciebie po¶więcę, ale czci rycerskiej nie. Sama by¶ nie chciała, by o mnie tak mówiono. Skończy się wojna, odejdziemy razem... — Nie mogę czekać, aż się wojna skończy, wojna, co się jeszcze nie zaczęła! — Kto¶ ruszył drzwiami! — zaniepokoił się znowu. — Przesłyszało ci się. Od wiatru wszystkie drzwi kołacz±. Zreszt± zobacz. Jan zsun±ł się z łóżka i odchylił zasłonę. — Nie ma nikogo — stwierdził z ulg±. 201 Blanka podłożyła obie ręce pod głowę. — Dlatego wła¶nie nie mogę czekać! — zawołała. — Nie mogę wytrzymać! Drżeć, że kto¶ wejdzie... Zrywać się, bo drzwi skrzypnęły... Kryć się jak zaj±c przed ogarami... Dopuszczać do spólnictwa sługi... Milczał. Ach, jemu też dokuczyło. Ale co pocz±ć? Jaka na to rada? Leżeli dłuższy czas w milczeniu. — Trzeba mi wracać — rzekł wreszcie, spuszczaj±c nogi na ziemię. — Nie odchodĽ. Nikt się nie dziwi, że czekasz, aż burza przeminie. Słyszysz, jaka ulewa? — Deszcz rychło nie przejdzie. Będzie padał do rana. — Przecież musimy co¶ postanowić?! — krzyknęła z nagł± rozpacz±. — Co postanowimy? Wyj¶cia nie ma. Stanowczym ruchem wstał i wyszedł z alkierza. Blanka podniosła się z westchnieniem i jęła upinać na głowie rusztowanie podtrzymuj±ce kwef
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.