Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Grisza leciutko, ale stanowczo odsun±ł jej rękę.
— Mało człowiekowi różnych niewoli, to jeszcze sam się pcha — do małżeńskiej. Tyle się ma na głowie — i pracę, i zwierzchno¶ć, i radę zakładow±. Niech przynajmniej w domu zwierzchników nie będzie.
Umy¶lnie wjechał w wyboinę, żeby solidnie potrz±sn±ć nieproszon± towarzyszk± podróży. Ta jednak obstawała przy swoim:
— Ale kiedy uczucie jest wzajemne, jakaż to niewola?
— Kto¶ z dwojga zawsze rz±dzi, tak czy siak. A najczę¶ciej to rz±dzi baba — burkn±ł.
— No, ty tam nigdy nie będziesz pod pantoflem — pochlebiła mu magazynierka, w głębi ducha licz±c oczywi¶cie na co¶ innego. — Mój luby jest narowisty, wiem...
Z uczuciem rosn±cego zagrożenia Grisza zwrócił uwagę na owo „mój". O, z ni± trzeba mieć się na baczno¶ci. Jak cię przydepnie znienacka tym swoim obcisłym butem, to już się spod niego nie uwolnisz.
— No, jeste¶my w Starej Zimie — oznajmił nie bez ulgi. — Gdzie chcesz wysi±¶ć?
2 — Tam, gdzie rosn±...
33
Poczuła rado¶ć w jego głosie i posmutniała. „Brakuje mi subtelno¶ci. Nie umiem ukrywać uczuć i on to wykorzystuje. Boi się znaleĽć pod pantoflem, a sam depcze po babach buciorami. Ze mnie już wszystkie jagódki poobrywał, to teraz jedzie po nowe. A ja, głupia, leciałam na po¶pieszny po piwo, piekłam ciastka. Teraz nie wiadomo, z kim- on to piwo będzie pił i ciastkami zagryzał. A niech tam, niech mu nawet spal± żelazkiem wszystkie koszule!"
— Patrz, doktor na drodze! — chwyciła go nagle za rękaw, widz±c na poboczu mężczyznę w białym kitlu, z podniesion± ręk±. Ucieszyła się, jakby ten lekarz mógł sprawić, że kierowca będzie dla niej serdeezniejszy.
—i PodwieĽć, panie doktorze? — zawadiacko, z nadziej± na rychłe wyzwolenie, zapytał Grisza. — Ja szanuję medycynę.
:— Nie o mnie chodzi, wie pan... — powiedział młody lekarz poprawiaj±c okulary. — Wła¶ciwie to taka delikatna sprawa. Jedzie pan może do Szełaputinek?
— To po drodze, panie doktorze — ci±gle jeszcze nie tracił nadziei Grisza.
Z góry dobiegł bas pełnomocnika:
— Jedziecie, doktorze, czy nie? My z całym szacunkiem, ale czasu nie mamy za dużo.
Lekarz zorientował się, że bas należy do kogo¶, kto ma tu widać najwięcej do powiedzenia, i podszedł bliżej. Pełnomocnik podniósł się, nadal ¶ciskaj±c butlę milicyjnymi bryczesami.
Domy¶liwszy się, że pełnomocnik nie zamierza zej¶ć do niego, lekarz powtórzył rozkładaj±c ręce:
— Wła¶ciwie to taka delikatna sprawa...
Pełnomocnik bał się delikatnych spraw, ale i przepadał za nimi. Kiedy mu tak± sprawę powierzano, przerażało go to, ale i podnosiło we własnych oczach: miał dowód, że społeczeństwo mu ufa. Dlatego też, ci±gle sprawdzaj±c muskularnymi łydkami obecno¶ć pojemnika z „jesęsj±". wychylił się 'do lekarza, co w pewnym stopniu nadało rozmowie charakter poufny, acz różno-poziomowy.
— Kobieta z dzieckiem — powiedział lekarz niby zwyczajnie, ale znacz±co.
— Dowieziemy — zapewnił nieco zawiedziony pełnomocnik.
34
— Zna pan w Szełaputinkach Iwana Biełomiestny-cha? — zapytał lekarz.
i— Kto go nie zna... — stwierdził pełnomocnik na pozór spokojnie, ale już czuj±c, że pachnie tu czym¶ zakazanym. — Tylko że on mieszka na Białej Zaimce.
— To jego córka Ksiuta — zacz±ł szybko lekarz. —¦ Ojciec j± wypędził, kiedy zaszła w ci±żę. Rodziła w naszym szpitalu. Dziecko jest ¶liczne, waży trzy osiemset. Bardzo polubili¶my Ksiutę, namawiali¶my j±, żeby została u nas jako salowa, dziecko byłoby w żłobku, ale ona się uparła i nie chce o tym słyszeć. Pojadę do ojca, powiedziała, padnę na kolana.
— A kto jest ojcem? — żluĽniaj±c u¶cisk łydek, ale za to marszcz±c czoło, zasępił się pełnomocnik.
— Iwan Biełomiestnych, mówiłem przecież — z rezygnacj± powtórzył lekarz.
— Nie jej ojcem, doktorze, to wiem, ale kto jest ojcem dziecka? — zdenerwował się pełnomocnik, najwidoczniej rozważaj±c pewne, jemu tylko znane, ewentualno¶ci.
— Jaki¶ pełnomocnik do skupu jagód.
— Co? — rykn±ł Tugich. Poczerwieniał i obejrzał się na staruszka grzybiarza, na młodego geologa i ze szczególnym niepokojem — na magazynierkę i kierowcę, którzy wysiedli z szoferki. — To ja jestem pełnomocnik do spraw skupu jagód. Jestem, można powiedzieć, przyjacielem Iwana, mieszkałem u nich zeszłego lata i znam Ksiutę. Mógłbym być jej ojcem, jeżeli nie dziadkiem. Ja nie jestem z drewna, musi pan wiedzieć, ale mam zasady i życie rodzinne to dla mnie rzecz ¶więta. Tak obrazić człowieka!
— Może to jaki¶ inny pełnomocnik... — nie¶miało wycofywał się lekarz.
— U nas w powiecie nie ma innych pełnomocników — uci±ł Tugich.
— Przepraszam, jak się pan nazywa?
— Tugich moje nazwisko. Tichon Tichonowicz Tugich.
Lekarz popatrzył uważnie na zaperzonego pełnomocnika i kiwaj±c głow± z pełnym smutku zgorszeniem, powiedział:
— Dokładnie tak samo, o ile wiem, nazywa się ojciec dziecka.
35
Pełnomocnik oklapn±ł jako¶, rozstawił nogi w bryczesach, ¶ciskaj±ce butlę z „jesęsj±", i sapi±c wygramolił się z ciężarówki.
— Gdzie ona jest?! — potrz±sn±ł głow± tak gwałtownie, że krymka zsunęła się na ucho.
— Prosiłbym nie denerwować matki. To Ľle wpływa na pokarm — b±kn±ł lekarz.
Poprowadził jednak pełnomocnika do szpitala.
— A to stary cap! — klasnęła w ręce oburzona ma-gazynierka.
— Znam tę Ksiutę — kopnięta... — melancholijnie zauważył Grisza, lecz magazynierka przerwała mu w przystępie kobiecej solidarno¶ci:
— Wszyscy jeste¶cie tacy sami, wszyscy..
|
WÄ…tki
|