ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Dopiero co piłem.
- Może biszkopcika? - Albert Mogilani podsunął talerzyk.
- Z przyjemnością - Rufus sięgnął po puszyste ciasteczko.
Przewodniczący pociągnął łyk herbaty.
- Obawiam się, że przed chwilą był tu Archibald de Trask - westchnął. -
Wspominał o jakimś incydencie.
- Strasznie niewyraźnie mówił - dodał Cyprian le Brok. - Obawiam się, że
wśród dzisiejszej młodzieży sztuka wymowy schodzi na psy.
- Zaiste, godne to ubolewania - przytaknął Honoriusz OKarb.
- Te dzisiejsze smoki - pokiwał głową w zadumie Maurycy.
- To nie do końca jego wina - Rufus uznał za stosowne wyjaśnić sprawę. -
Podczas dzisiejszych testów Monduel Mężny obciął mu język.
Przewodniczący lekko się zasępił.
- Czy to było konieczne? Staramy się unikać przemocy.
- Tej zbędnej, ma się rozumieć - mruknął Albert. Mówiono o nim, że ma
naprawdę burzliwą przeszłość.
- Wiadomo wam, że wybraliśmy Archibalda do szlachetnej misji udziału w
testach ze względu na jego zdolności regeneracyjne. Muszę jednak zgodzić się z
twierdzeniem, że młodzież nie jest już taka, jak kiedyś. Brakuje nam kolejnych
ochotników.
- Godny pożałowania brak ducha walki - skrzywił się Albert.
- A wyniki testów? - odezwał się, pijący dotąd herbatę w milczeniu, Pompejusz
von Klops.
- Nader obiecujące - odpowiedział Rufus. - Monduel jest doprawdy
imponujący. Mogę nawet stwierdzić, że przerasta moje oczekiwania. Poproszę
jeszcze biszkopta.
Przewodniczący podsunął mu półmisek.
- Te z lewej są z konfiturą wiśniową, te z prawej z malinową.
Maurycy wciągnął w nozdrza zapach ciastek.
- Pachną wyśmienicie. Twoja żona robiła?
Przewodniczący przytaknął.
- Przekaż jej od nas wyrazy uznania. Nikt nie robi takich biszkoptów z konfiturą
malinową.
Rufus z przyjemnością spożył ciasteczko.
Przewodniczący usiadł wygodniej w fotelu i okrył się pledem.
- Sądzę, że w świetle tych wydarzeń możemy uznać wstępna fazę naszego
planu za zakończoną. Jak wszyscy wiecie, od dawna my i nasi bracia jesteśmy
gnębieni przez ponurą, złośliwą i podłą sektę morderców, którzy zwą siebie błędnymi
rycerzami, albo innym paskudztwem...
- Tfu!! - wzdrygnęły się zgodnie wszystkie smoki.
- ...Dlatego też nasz związek podjął szczytną akcję, mającą na celu niesienie
pomocy nam wszystkim. Jesteśmy świadomi, że straszenie ludzi w wioskach i
zamkach, a nawet przechodniów na gościńcach, nie jest już tak zabawne ani
opłacalne, jak to kiedyś bywało. Ale wszyscy wiemy, że to nie honor opuścić
stanowisko nawet w najbardziej zawszonej okolicy. Lecz jak trwać tam dalej przez
wieki, będąc w tak beznadziejnej sytuacji? Oto otworzyła się przed nami droga do
lepszego jutra! Dzięki zdolnościom i pomysłowości naszego naczelnego inżyniera,
mamy możliwość wzięcia spraw we własne ręce. Od dziś to my pociągamy za
sznurki. Monduel Mężny jest ideałem błędnego rycerza, który będzie pozorował
śmierć potwora w honorowej walce, a nasz brat smok będzie mógł godnie opuścić
swoje siedlisko, nie obciążony opinią tchórza, który boi się ludzi. Mamy już pierwsze
zlecenie. A więc, panowie, za powodzenie naszego wielkiego planu -
przewodniczący uniósł filiżankę.
Pozostałe smoki zrobiły to samo, sięgając po biszkopciki.
Rufus wziął kilka ciasteczek z nadzieniem malinowym na drogę i wyszedł z
komnaty, zostawiając radę dyskutującą nad odpowiednią ilością cukru w konfiturze.
Tak jak się spodziewał, zastał Pelagię w jej warsztacie. Pracownia składała się z
dwóch komnat: ogromnej, pełniącej rolę hangaru, maszynowni, zbrojowni, magazynu
i jeszcze paru innych pomieszczeń i mniejszej, zawalonej rulonami projektów, map i
szkiców. Pelagia stała w kącie magazynu, obok znieruchomiałego, jakby
skamieniałego Monduela, dopracowując ostatnie zaklęcia i coś jeszcze szlifując.
- Rada jest zadowolona - oznajmił Rufus.
- To świetnie - powiedziała, zdejmując ze szlifierki miecz, wąski, srebrny i
rzeźbiony w runy.
- Może biszkopcika? - Rufus przyjrzał się broni uważnie. - Broń Monduela jest
chyba w porządku.
- To nie dla niego - Pelagia wskazała ruchem brody wnękę w ścianie, gdzie
coś stało, przykryte prześcieradłem.
Rufus pochylił głowę, wbijając oczy w ciemność. Sięgnął ostrożnie i pazurem
zsunął prześcieradło. Mężczyzna, stojący we wnęce, był wzrostu Monduela, ale za to
od niego szczuplejszy. Cały odziany był w czerń, a jego strój nie był tak okazały, jak
strój rycerza. Twarz miała ponury wyraz, przecinała ją szeroka blizna, a ciemne
włosy opadały na ramiona.
- Kto to?
- Model polowy. Monduel jest przeznaczony do odbijania zamków,
dokonywania bohaterskich czynów i zdobywania sławy. Ale potwory i smoki są nie
tylko w gęsto zaludnionych okolicach. Niektóre krążą po lasach, łąkach i porzuconych
ruinach. Monduel nie może się tam za nimi pętać.
- A ten może?
- Nazwałam go Renthold Bezwzględny.
- Będzie chodził po bagnach? Nie znudzi mu się to?
- To kwestia oprogramowania. Monduel jest przystosowany do przebywania w
tłumie, jest gotowy na poklask, sławę i wszystko, co się z tym wiąże. To idealny
bohater, błądzący po drogach i szlachetnie odchodzący w dal, pozostawiając za
sobą wzdychającą księżniczkę.
- Te księżniczki też uwzględniłaś w oprogramowaniu?
- Oczywiście
|
WÄ
tki
|