ďťż

- Nie bój się mnie - odparła łagodnie postać...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Przekaż Luke'owi, by strzegł się strachu. Strach jest wysłannikiem ciemnej strony Mocy. Kto jest na tyle bezczelny, by używać jej sypialni jako skrzynki kontaktowej? Jakiś tubylec? Imperialny? - Kim jesteś? Upiorny gość przesunął się w mroczniejszy kąt pokoju i jego Postać zajaśniała silniejszym blaskiem. Był wysoki, miał przyjemną twarz i czarne włosy. - Jestem twoim ojcem, Leio. Vader. Leia czuła, jak narasta w niej strach i złość... - Nie bój się mnie, Leio - powtórzył. - Wiele już mi wybaczono, ale niejedno pragnąłbym jeszcze odpokutować. Muszę usunąć gniew z twego serca i twych myśli. Gniew też przynależy do ciemnej strony Mocy. Nie, blaster nie załatwi tego kaznodziei. Nawet za życia ojciec potrafił odbijać ręką ładunki. Widziała kiedyś, jak robił to w Mieście w Chmurach. - Zostaw mnie - wyjąkała przerażona. - Zgiń, przepadnij, rozpłyń się w powietrzu, lub zrób cokolwiek, ale zostaw mnie w spokoju. - Poczekaj. Nie ruszał się spod ściany. Wydawał jej się teraz jakiś mniejszy. - Nie jestem już tym, kogo się bałaś. Czy nie możesz spojrzeć na mnie jak na kogoś, kogo dopiero co poznałaś, zamiast widzieć wciąż we mnie wroga? Zbyt głęboko siedział w niej strach przed Darthem Vaderem. - Nie odtworzysz Alderaanu. Nie wskrzesisz ludzi, których zamordowałeś. Nie ukoisz żalu wdów i sierot. Nie naprawisz szkód, które wyrządziłeś Sojuszowi. Leia czuła, że ta patetyczna mowa rozdrapuje na nowo stare rany. - Ostatecznie jednak wzmocniłem Sojusz, chociaż nie takie były moje zamiary. Wyciągnął ku niej lśniącą rękę. Dziwnie brzmiał ten melodyjny głos. Jedynym rozpoznawalnym śladem dawnej postaci była bladość oblicza, tak długo skrywanego za czarną maską systemu podtrzymywania życia. - Lecz teraz sprawy wyglądają inaczej. Nadchodzą zmiany. Możliwe, że nigdy już nie zdołam cię odnaleźć. Obejrzała się. Blaster nie leżał aż tak daleko. Może by jednak spróbować? - Słucham. - Nie ma usprawiedliwienia dla mych... poczynań. Jednakże twój brat ocalił mnie od wiecznych ciemności. Musisz mi uwierzyć. - Opowiadał mi. - Skrzyżowała ramiona i objęła łokcie dłońmi. - Ale ja nie jestem Luke'em. Ani twym mistrzem i nauczycielem. Ani spowiednikiem. Złośliwym zrządzeniem losu jestem jedynie twoją córką. - To sprawka Mocy, nie losu - zaprzeczył. - I był w tym ukryty pewien zamysł. Dumny jestem, że okazałaś się silna. Nie proszę o odpuszczenie grzechów. Proszę tylko o wybaczenie. - Mnie prosisz? A czemu nie zwrócisz się z tym do Hana? On trochę więcej przez ciebie wycierpiał. - Mogę to uczynić jedynie za twoim pośrednictwem. Mój czas się kończy. Lei zaschło w gardle. - Jestem niemal gotowa ci wybaczyć, że mnie torturowałeś. Że wyrządziłeś tyle zła różnym ludziom... bo dzięki tobie właśnie wiele światów przystąpiło do Sojuszu. Ale okrucieństwo wobec Hana... nie. Za moim pośrednictwem nie uzyskasz jego wybaczenia. Nigdy. Postać malała wyraźnie. - "Nigdy" to zbyt wielkie słowo, moje dziecko. Darth Vader pouczający ją w kwestii cnót i wartości absolutnych? - Nigdy ci nie wybaczę. Zdematerializuj się. Odejdź. - Możliwe, że już się nie spotkamy, ale jeśli mnie zawołasz, to usłyszę. Będę czuwał na wypadek, gdybyś zmieniła zdanie. Jak śmiał? Po tych wszystkich okrucieństwach i podłościach. Na przyszłość, niech Luke z nim gada. Ona ma dosyć. Jak Luke mógł przyjąć tak spokojnie nowinę, że to Vader był ich ojcem? Jak może z tym żyć? Wybiegła z sypialni. Pierwsze promienie dnia wpadały przez okno, wydobywając z mroku żółte ściany i ciemną wykładzinę podłogową. Han zerwał się z kanapy, stojącej w rogu salonu. - Spóźnisz się, Wasza Wysokość. 3PO już dreptał w ich kierunku. - Jesteś gotowa, pani... Złapała wyłącznik, uciszyła gadającą maszynkę i spojrzała z lękiem na drzwi sypialni. Nikt jednak nie stanął w progu. - Jak on mógł! - mamrotała. - Nie miał prawa! To moje życie! Han spojrzał najpierw na zastygłego w groteskowej pozie androida, potem na nią, w końcu wykrzywił się niemiłosiernie. - Kto niby? Aha! Ten twój kapitan dzwonił do ciebie? Zalotnik... - Tylko jedno ci w głowie? - krzyknęła, łapiąc za najbliższą poduszkę. - Ta twoja żałosna, wstrętna zazdrość! Vader ta był, ośle! Ale ty od razu... ach, szkoda gadać! - Chwileczkę, księżniczko. - Han pokazał puste dłonie, na wszelki wypadek... - Vader nie żyje. Luke spalił jego zwłoki. Pojechałem tam nawet, żeby na własne oczy zobaczyć tę kupkę popiołu. - To było tylko ciało. Ja widziałam właśnie... całą resztę. - Też zaczynasz miewać widzenia? - spytał, wciskając dłonie do kieszeni i unosząc znacząco brwi. - Albo robisz się coraz lepsza w te klocki, albo Luke ma na ciebie zły wpływ. - Może jedno i drugie - odparła z wyrzutem. - Gdyby tak jeszcze zechciał objawić mi się duch Yody. Albo generała Kenobiego. Z nimi mogłabym sobie przynajmniej pogadać. A tu kto przychodzi? Zniechęcona, upuściła poduszkę i uderzyła pięścią w ścianę. - Spokojnie. To naprawdę nie moja wina. - Wiem. Teraz na dodatek bolała ją ręka. Oparła się o ścianę i raz jeszcze spojrzała na drzwi sypialni. - Czego chciał? - Spodoba ci się. Przyszedł przeprosić
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.