ďťż

— Nie mamusia, tylko tatuś, — odparła poważnie Ninka...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— A trzeba ci było tego, — zaśmiał się stryj, — niewiasta zawsze za niewiastą, gdybyś miał syna, stanąłby w twej obronie. — Myli się pan, — powiedziała zimno Wanda, — to sprawiedliwość dziecka. — Ładna sprawiedliwość, gdy nie mam co jeść, — rzekł mąż uszczypliwie, — ale dla pewnych żon mąż nigdy nie ma racyi. Jadł przyniesione wędliny i popijał winem. Lokaj wniósł półmisek z kalafiorami i szparagami. Żona i ciotka wzięły tylko kalafiory, co mąż dostrzegłszy, powiedział uprzejmie: — Wandziu, dlaczego nie wzięłaś szparagów?... Pawle, podaj pani. — Dziękuję, — odsunęła półmisek. — Ależ weź, szparagi są delikatniejsze i lepsze w smaku. — Nie wezmę, dla mnie jest obojętne, co jem. Mąż nabierał na talerz szparagi i rzekł z uśmiechem: — Wątpię, czy upośledzenie pod względem zmysłu smaku należy do zalet. — Sądzę, że przerafinowania smaku nie zaliczasz do cnót, — powiedziała spokojnie. Temi słowami uczuł się dotknięty, jak zresztą każdy człowiek, gdy ktoś poruszy jego słabą stronę, a że był już podrażniony, odciął się ostro: — Człowiek wyróżnia się od reszty stworzeń tem, że swymi zmysłami kieruje rozumnie, ale kobiety, jak dzieci, zjadają ze smakiem glinę, słom?, węgiel... a potem na udrękę innych chorują. Wszczęła się rozmowa najpierw o smaku, ale wkrótce przeszła na dzieci, i każdy miał coś do opowiadania, czego to dzieci nie zjadają. Pani Wanda ożywiła się wspomnieniami i opowiadała, że będąc małem dzieckiem, sama przygotowywała uczty dla rówieśników i bywała na ich ucztach, i że te potrawy bardzo jej smakowały. — Dałaś najlepszy dowód, — uśmiechnął się złośliwie, — że z brakiem rozumu, idzie brak smaku. — O, wcale nie, — zawołała gorąco i odmawiając nabrania pieczystego, mówiła dalej: — dzieci posiadają wprost żywiołową wyobraźnię, której nie dotknął strychulec świata, i dzięki tej wyobraźni takie uczty im smakują. — Wyobraźnia, wyobraźnia, — drwił mąż, — nią się ani nie ubierzesz, ani nie najesz, ona jest tylko przeszkodą do normalnego życia i szczęścia wspólnego, — kończył z goryczą, wspomniał bowiem na utyskiwania żony, że inaczej wyobrażała sobie życie. — Już to przyzna pani, — odezwał się stryj, -że niewiasty, naturalnie nie mówię tego o pani, nadużywają słowa: „wyobraźnia" i stosują w życiu najfatalniej. — Jak to pan rozumie? — spytała z obojętną grzecznością. — Zachciewa się im ideałów, gwiazdki z nieba, słońca w nocy, — zaśmiał się drwiąco, — zamiast przy pomocy wyobraźni upiększać sobie codzienne, realne stosunki. — Otóż stryj trafiłeś, — zawołał uradowany pan Michał, — tak, Wandziu, cała mądrość życia polega na takiem zastosowaniu wyobraźni, zamiast bujać po obłokach, albo co gorsza, wyobrażać sobie różne nieszczęścia w dalekiej przyszłości i truć sobie życie płonnemi obawami. — Rozmowa weszła na niewłaściwe tory, — mówiła uprzejmie, lecz patrzała surowo, — każdy posiada właściwą sobie wyobraźnię. Jeden marzy o używaniu życia, drugi o poezyi i nauce. — A trzeci o puszce Pandory, sypiącej nieszczęścia, — dorzucił mąż z miną niewinną. Lokaj roznosił krem czekoladowy, co spostrzegłszy gospodarz, rzekł z przesadną grzecznością, nie cierpiał bowiem kremu: — Dziękuję ci Wandzin za pamięć o mnie przy tylu twych troskach i kłopotach... ten krem jest dowodem. Pani Wanda lekko przybladła, a na jej subtelnej twarzy było widać żal i przykrość doznaną, odpowiedziała siląc się na spokój: — Rozporządziłam co innego, ale kuchcik zepsuł i naprędce zgodziłam się na krem. Pan Michał ostentacyjnie wziął tylko łyżeczkę kremu, kazał podać araku, dolał, ale po skosztowaniu odłożył z niesmakiem łyżeczkę. Podano ser, owoce, lecz pani Wanda nic czekała na czarną kawę, wstała od stołu, mówiąc: — Przepraszam, że wstaję, ale czuję się zmęczoną. Pierwszy mąż zerwał się z krzesła, ucałował rękę żony i powiedział szczerze: — Może cię odprowadzę Wandziu, - a na jej przeczący znak, — może się położysz, czy przysłać ci Rózię? — Nie, dziękuję. Stryj ucałował również jej rękę, a ciotka szepnęła: — Pójdę z tobą Wandziu, może ci się przydam. — Dziękuję cioci, odpocznę, to przejdzie. Ody panie wyszły, rozkazał gospodarz: — Pawle, kawę przyniesiesz nam do palarni. Obydwaj przeszli do małego pokoju, w którym stały wygodne meble, pokryte skórą zielonkawą i kilka stoliczków zesuwanych. Stryj Emil usiadł w szerokim fotelu i wziąwszy pudełko do ręki, wybierał starannie cygaro, Michał zaś z papierosem w ustach stał przy oknie, wpatrując się w zajazd przed dworem. Paweł przyniósł spirytusową maszynkę do kawy, sam bowiem gospodarz zaparzał kawę, rozstawił filiżaneczki, cukier, i spytał półgłosem: — Jaśnie panie, jaki likier? — Przynieś koniak, — i podszedłszy do maszynki zapalił spirytus, następnie stanął znowu przy oknie. Stryj Emil rozkoszował się zapachem cygara i spytał po chwili: — Michasiu, kupiec zabrał zboże? — Nie, na taką drogę nie znajdzie furmanek. — A tobie zapłacił? — Tak jest. — Zatem wszystko w porządku, — uśmiechnął się stryj, — i dlaczego chodzisz taki nieswój i osowiały? — Czy stryj myślał, że martwię się gospodarstwem? — uśmiechnął się lekceważąco, — głupstwo, rok nie był szczególny, ale ceny są dobre, i gdyby to szło tylko o gospodarstwo... — westchnął. — Cóż cię gryzie? — spytał cieplejszym tonem, — powiedz, może znajdziemy we dwóch radę. — Radę!? — uśmiechnął się niedowierzająco, — gdybym wiedział, co jest, znalazłbym sam radę, ale nie wiem, nie rozumiem, - kończył głosem przygnębionym. — Siadaj przy mnie, — zachęcał stryj, — czworo oczu więcej widzi, aniżeli dwoje. — Jestem taki rozdrażniony, że nie usiedzę na miejscu... ale możemy mówić, — nalewał kawę do filiżaneczek. — Wyborna kawa, — chwalił stryj. — Sam ją też robię, — uśmiechnął się bratanek, — przekonałem się, że tylko mokka ze złotą jawą pomieszana daje dobrą czarną kawę, -kosztował łyżeczką i badał smak. — U ciebie naprawdę przyjemnie coś wypić i zjeść... masz smak wytworny. — Pochwała stryja wygląda na ironię po dzisiejszym obiedzie... wstyd mi było, zwłaszcza, że nie żałuję wydatków na kuchnię i kucharza, a obiad był, jak z garkuchni. — Istotnie obiad dzisiejszy nie należał do zbyt wykwintnych, — potwierdził stryj, — ale to wyjątkowo. — Wyjątek, który się od pewnego czasu stale powtarza, — zawołał z goryczą, — ale przecież nie mogę sam wszystkiem się zajmować, od czegóż mam żonę!? — No, tak..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.