ďťż

Led, moja droga, namawiaj pana Johnsona! — Aha, właśnie! — odparła żywo panna Ledrook — jeśli ty nie możesz go namówić...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. — panna Ledrook nie powiedziała nic więcej, lecz swym żartobliwym tonem dała do zrozumienia, że skoro panna Snevellicci nie zdoła skłonić Nicholasa, to nikt inny nic tu nie poradzi. — Państwo Lillyvick wynajęli mieszkanie w tym samym domu i korzystają obecnie z naszego saloniku — powiedziała panna Snevellicci. — Czy nie zachęci to pana? — Nic nie może być dla mnie większą zachętą niż zaproszenie pani — odpowiedział Nicholas. — Ach, nie! Doprawdy? — zawołała panna Snevellicci, a panna Ledrook pisnęła: „Słowo daję!", na co panna Snevellicci nazwała pannę Ledrook „utrapieńcem", a panna Ledrook nadmieniła, że panna Snevellicci nie powinna rumienić się tak bardzo, potem zaś panna Snevellicci dała klapsa pannie Ledrook, a panna Ledrook dała klapsa pannie Snevellicci. — No, chodźmy — powiedziała panna Ledrook. — Najwyższy czas na nas, bo biedna pani Snevellicci pomyśli, że porwał pan jej córkę, panie Johnson, i dopiero będzie heca! — Moja kochana Led! — zaprotestowała panna Snevellieci. — Co też ty wygadujesz? Panna Ledrook nie udzieliła odpowiedzi, lecz ujęła Smike'a pod ramię i wyszła wzywając tym przyjaciółkę i Nicholasa, by podążyli w jej ślady; kiedy zechcą, co zresztą zechcieli uczynić niezwłocznie, a raczej zechciał Nicholas, który w obecnych warunkach nie miał wielkiej ochoty na t?te-?-t?te. Kiedy znaleźli się na ulicy, nie brakło im tematu do rozmowy, okazało się bowiem, że panna Snevellicci niesie koszyk, a panna Ledrook niewielkie pudło do kapeluszy; koszyk i pudło zawierały uzupełniające sceniczną garderobę drobiazgi, które aktorki zwykły nosić co wieczór do teatru i z powrotem. Nicholas chciał więc nieść koszyk, a panna Snevellicci uparła się, że będzie go niosła sama, z czego wynikła utarczka, w czasie,której Nicholas zdobył zarówno koszyk, jak i pudło. Potem młody człowiek napomknął, że ciekaw jest, co też może być w koszyku, i próbował zajrzeć do jego wnętrza, na co panna Snevellicci krzyknęła rozpaczliwie i oznajmiła, że gotowa jest zemdleć na samą myśl, że on mógłby to zobaczyć. Po tej zapowiedzi nastąpił podobny zamach na pudło do kapeluszy i podobny protest panny Ledrook, a wreszcie obie damy oświadczyły, iż nie ruszą się dalej ani krokiem, póki Nicholas nie obieca, że nie będzie więcej zaglądał. W końcu Nicholas przyrzekł, że poskromi swą ciekawość i całe towarzystwo poszło dalej, a obie damy wciąż chichotały i powtarzały, iż jak długo żyją, nigdy nie widziały równie nieznośnego człowieka. Umilając sobie drogę takimi żartami wkrótce przybyli do domu krawca, gdzie zastali spore zebranie towarzyskie, bo nie licząc pana Lillyvicka i pani Lillyvick zastali tam nie tylko mamę panny Snevellicci, lecz również i jej papę. Papa panny Snevellicci był niezwykle okazałym mężczyzną; miał haczykowaty nos, białe czoło, czarne kędzierzawe włosy, wydatne kości policzkowe i twarz ogólnie biorąc przystojną, tylko trochę opryszczoną, jak gdyby skutkiem pijaństwa; jego szeroką pierś ciasno opinał wytarty błękitny frak ze złoconymi guzikami. Na widok wchodzącego do pokoju Nicholasa papa panny Snevellicci wetknął natychmiast dwa palce prawej dłoni pomiędzy dwa środkowe guziki, z wdziękiem ujął się pod bok drugą ręką i. zdawał się mówić: „No, młody zuchu, oto jestem! Co też masz mi do powiedzenia?" Tak wyglądał i w takiej pozie siedział papa panny Snevellicci, który był aktorem przez całe życie, od czasu gdy grywał w jasełkach dziesięcioletnich diablików; który trochę tańczył, trochę śpiewał, trochę się fechtował, trochę deklamował i umiał wszystkiego po trochu, lecz niewiele; występował we wszystkich teatrach Londynu, czasami w balecie, czasami w chórze; ze względu na postawę wybierano go zwykle do ról składających wizyty wojskowych i milczących arystokratów; występował zawsze w wykwintnym stroju wieczorowym i wchodził na scenę pod ramię ze zgrabną damą w krótkiej spódnicy, co czynił zawsze z taką gorliwością, że publiczność z ostatnich miejsc na parterze wołała nieraz: „Brawo!" sądząc, że to ktoś naprawdę ważny. Takim był papa panny Snevellicci, o którym zazdrośnicy rozpuszczali uwłaczające wieści, iż bija niekiedy mamę panny Snevellicci, która wciąż jeszcze była tancerką o drobnej wiotkiej figurce i nikłych śladach dawnej urody, lecz podczas występów zajmowała miejsce w głębi sceny, gdyż była już zbyt stara, by ukazywać się w pełnym świetle. Nicholas został uroczyście przedstawiony owym poczciwym ludziom, a po dokonaniu tej skomplikowanej formalności woniejący rumem z wodą papa panny Snevellicci powiedział, iż bardzo mu miło poznać tak wielce utalentowanego dżentelmena, i dodał ponadto, że takiej sensacji nie było od czasu... no, od czasu debiutu w teatrze Coburg jego przyjaciela, pana Giavormelly. — Czy widział go pan kiedy? — spytał papa panny Snevellicci. — Nie! Doprawdy nigdy — odparł Nicholas. — Nigdy nie widział pan mego przyjaciela Giavormelly? — zawołał papa panny Snevellicci. — Nigdy więc nie widział pan jeszcze prawdziwego aktora. Gdyby on żył... —- Ach, a zatem umarł?... — przerwał Nicholas. — Umarł — rzekł pan Snevellicci. — Lecz co gorsza nie znajdzie go pan w Westminster Abbey. To był... no... mniejsza z tym... przekroczył granicę, zza której nie wraca żaden wędrowiec. Mam nadzieję, że tam chociaż ocenią go jak należy. Mówiąc te słowa papa panny Snevellicci potarł koniec nosa jaskrawożółtą jedwabną chustką dając w ten sposób do poznania, jak bardzo wzruszyły go wspomnienia. — No, panie Lillyvick, jak się pan miewa? — spytał Nicholas. — Zupełnie dobrze — odparł poborca. — Nic nie dorówna małżeńskiemu stanowi, może mi pan wierzyć. — Doprawdy! — roześmiał się Nicholas. — Ach, nic mu nie dorówna, mój panie — zapewnił uroczyście pan Lillyvick. — Jak według pana ona dzisiaj wygląda? — Równie ładnie jak zawsze — odparł Nicholas rzucając okiem na byłą pannę Petowker. — Jest w niej coś..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.