ďťż

Czyniła też inne przygotowania...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Chcę wiedzieć, kto dopuścił do zmieszania tych morderczych maszyn z innymi nanożukami - oznajmiła, nieubłagana jak przypływ oceanu. Cardenas, widoczna na ekranie, ponuro pokiwała głową. - Już wszczęłam dochodzenie. Taka głupota graniczy ze zbrodnią. - To jest zbrodnia. Ale nie zamierzam wysuwać oskarżeń ani ciągać was po sądach. Po prostu chcę wiedzieć, kto to zrobił. - Nie wysunie pani oskarżenia? - Cardenas poweselała. - Nie. Zażądam przeniesienia winnych do Bazy Księżycowej, gdy tylko poznamy ich nazwiska. Cardenas zamrugała. - Dlaczego? Joanna odparła ponuro: - Żeby zobaczyli konsekwencje swojej głupoty. Żeby pomieszkali sobie w miejscu, gdzie może zabić jeden mały błąd, jedna chwila bezmyślności. - Jak długo mieliby tam przebywać? Joanna potrząsnęła głową. - Dopóki mój mąż nie wróci do życia. Przed rozmową z Gregiem też nie zmrużyła oka. Postanowiła spotkać się z nim w domu, nie w biurze. Wysłała po niego dwóch muskularnych ochroniarzy. Greg wyglądał na przygaszonego, gdy wszedł do salonu między dwoma umundurowanymi mężczyznami. Joanna odprawiła ich i kazała synowi usiąść na sofie naprzeciwko siebie. - Zabiłeś Paula - powiedziała, gdy tylko zyskała pewność, że zostali sami. Greg nie spojrzał jej w oczy. - Chyba tak. I co z tego? Już po wszystkim. Nie możesz go ożywić i o to chodzi. Joanna uważnie przyjrzała się synowi. Był zdenerwowany, ale wściekłość, która dotąd go napędzała, już zniknęła, wyładowana, rozproszona. - Co masz zamiar teraz zrobić? - zapytała chłodno. Greg podniósł brew. - Zająć przynależne mi miejsce jako prezes i dyrektor generalny. - Doprawdy? Pochylił się w jej stronę, zarumieniony na myśl o przyszłości. - Nie rozumiesz, mamo? Jesteśmy tylko my, jak być powinno. Możemy pokierować wszystkim razem, tylko we dwoje. Wszystko pójdzie dobrze, zobaczysz. - Obdarzył ją swoim dawnym chłopięcym uśmiechem. - Nie jesteśmy tylko my dwoje. Greg odsunął się lekko. - Co masz na myśli? - Noszę dziecko Paula. Jego syna. - Aha, to. - Lekceważąco machnął ręką. - Już się tym nie przejmujesz? - zapytała, zaskoczona jego nonszalancją. - Parę dni temu chciałeś, żebym się go pozbyła. - Byłem głupi. Nie myślałem klarownie. - Doprawdy? - Nim dorośnie, by wstąpić do korporacji, ja będę gotów do przejścia na emeryturę - powiedział. Uważaj, przykazała sobie Joanna. On wie, jak grać na twoich uczuciach. - Greg, jesteś mordercą. Dostrzegła strach w jego oczach, ale po chwili chłopięcy uśmiech powrócił. - Zamierzasz oddać mnie w ręce policji? - Pracuję nad zdobyciem nazwisk ludzi, którzy pozwolili, by te zabójcze maszyny zostały wysłane na Księżyc. Wskażą ciebie, żeby ocalić własną skórę. - A zatem zamierzasz przekazać mnie policji. Joanna pokręciła głową. - Powinnam. Ale nie mogę. Nie mogę skrzywdzić cię bardziej, niż już zostałeś skrzywdzony. - Wiedziałem! - zawołał triumfalnie. - Będziemy tylko my dwoje! Wiedziałem, że tak będzie! - Greg... - Joanna odetchnęła głęboko. To będzie bolesne, wiedziała. - Greg, wysyłam cię tam, gdzie ci pomogą. Ściągnął brwi. - Wysyłasz mnie? Dokąd? - To coś w rodzaju szpitala. Prywatna klinika. Bardzo dyskretna. Tam ci pomogą. - Nie potrzebuję niczyjej pomocy! Nie jestem chory! - Nie pytam cię o zdanie - oświadczyła stanowczo. - Informuję cię. Będę cię odwiedzać. Często. - Chcę być z tobą przez cały czas! - Później. Kiedy ci się polepszy. Zdezorientowany, przez długi czas siedział w milczeniu. Potem nagle wybuchnął: - Będziesz bawić się ze swoim nowym dzieckiem, a o mnie zapomnisz! - Nie! Nie mogłabym o tobie zapomnieć. Jesteś moim chłopcem i zawsze będę cię kochać, niezależnie od okoliczności. - Nie odsyłaj mnie. - Greg upadł na kolana i wtulił twarz w jej nogi. - Proszę,,mamo, nie odsyłaj mnie. Szalony pomysł wpadł jej do głowy. - A gdyby... - Zawahała się, szukając rozwiązania. - Greg, a gdybyś został tutaj, w domu, ze mną? - Tak! - zawołał gorączkowo. - A ja sprowadzę lekarzy i asystentów, którzy zamieszkają z nami. - Tak! Tak! - I będziemy razem, gdy będą ci pomagać wrócić do zdrowia. - Cokolwiek sobie życzysz - załkał Greg - byle byśmy byli razem. Joanna pogładziła czarne jak noc włosy syna, myśląc: Tak będzie najlepiej. Zatrzymać go tutaj, gdzie mogę go obserwować. Sprowadzić pomoc medyczną. Greg zasnął z głową na jej kolanach. Zapewne też nie spał od paru dni, pomyślała. Nie wydam go policji. Co by to dało? Takie rozwiązanie nie przywróci życia Paulowi i do końca zniszczy Grega. Bez policji. Bez skandalu. Nikt nie może się dowiedzieć, co zrobił. Westchnęła. To będzie trudne, zwłaszcza gdy urodzi się dziecko. Douglas. Już wybrała imię. Greg będzie obłędnie zazdrosny. Ale ochronię go. Potrafię to zrobić. Zaopiekuję się obydwoma synami. Potrafię. Zrobię to. Część II CZAS BOHATERÓW Akta: Gregory Masterson III Pacjent płci męskiej, dwadzieścia osiem lat, w dobrej formie fizycznej. Jest targany wewnętrznym niepokojem i potencjalnie skłonny do stosowania przemocy, choć jak wielu schizofreników błędne rozumowanie i urojenia potrafi wyjaśniać w sposób brzmiący wyjątkowo logicznie i wiarygodnie. Pozostaje pod prywatną opieką lekarską w domu swojej matki. Zalecana terapia hipnozą, wspierana przez uspokajające środki farmakologiczne, regulujące huśtawkę nastrojów
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.