ďťż

Brzęczały druty telefoniczne...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Postawiono w stan gotowości wszelkie możliwe służby. Najpierw Komendanturę w Hamburgu. Bez wyniku. Dywizję w Hanowerze. Bez wyniku. Abwehrę w Berlinie. Bez wyniku. W końcu Hinka skontaktował się z Biurem Personalnym Armii w Berlinie, gdzie udało mu się skontaktować z Generałem Piechoty Rudolfem Schmidtem. Tego rodzaju aktywność zwykłego poranka nie uszła oczywiście uwagi Gestapo. Mercedes długi, niski i szary z dwoma Unterscharfuhrerami SS i niskim człowiekiem w cywilu, ubranym całkowicie na czarno, zatrzymał się przed dowództwem pułku. Cywil wyglądał równocześnie śmiesznie i strasznie. Wyglądał, jak drobny urzędniczek, wyruszający na pogrzeb w wynajętym garniturze. Czarny melonik, płaszcz z czarnej skóry, białe rękawiczki trochę za duże, biały szalik, kilka razy owinięty wokół szyi. Całość zamykał czarny parasol z żółtą rączką. Twarz miał bladą i szpiczastą. Przypominała zmarzniętą mysz. Rittmeister kawalerii Brockmann, dowódca lekkiej kompanii, nie wierzył własnym oczom, napotkawszy tę zdumiewającą osobistość na wielkich schodach. - Kto to u diabła jest, ten tutaj? - zapytał podoficera służbowego. - Nie wiem, Herr Rittmeister. Zażądałem, by pokazał legitymację, ale on nadal wchodził po schodach. Tak, jak bym mówił do trupa. - Trupa! - zaśmiał się Rittmeister. - Powiedziałbym raczej wariata. Człowiek normalny nie ubierałby się tak bez gustu. - Chwycił telefon. - Paul, za chwilę pojawi się jakaś dziwna małpa. Odeślij go do mnie pod eskortą. Włóczy się w budynku, jakby to była publiczna knajpa. - Z tymi słowami zaśmiał się wesoło i zatarł ręce. Rittmeistra Brockmanna uważano za jednego z wielkich żartownisiów pułkowych, ale jego żarty były szczególnego gatunku. Miesiąc wcześniej popchnął Leutnanta Kohlera do samobójstwa. Wezwał paru swych kolegów oficerów. Przygotowywano się do gorącego powitania dziwnego cywila. Konkurs polegał na tym, kto znajdzie najlepszy sposób zajęcia się nim. Brockmann uważał, że najlepiej będzie wsadzić go na pewien czas do karceru i oskarżyć o szpiegostwo. Być może uda się zrobić tak, by znalazł się w którejś kompanii rekrutów. Zawsze będzie można później powiedzieć, że przez pomyłkę. Mały cywil został zatrzymany na korytarzu przez Feldwebla i dwóch ludzi, którzy zażądali, by poszedł z nimi do oficera inspekcyjnego. Uśmiechnął się sardonicznie, potrząsnął głową i bez słowa poszedł z nimi do posterunku żandarmerii. Pruską modą, z pięściami mocno przyciśniętymi do bioder, Rittmeister Brockmann przyjął pochód. Mrugnął do kolegów, którzy z zachwytem uczestniczyli w spektaklu. - Jak u diabła ośmielił się pan tak włóczyć po koszarach? - zaczął Rittmeister. Cywile nie mają tu nic do roboty, proszę to sobie zapamiętać! - Kołysał się na nogach, mówiąc coraz głośniej. - Masz zatkane uszy, kulisie jeden, czy zagwożdżoną szczękę? Nie usłuchałeś nawet wezwania podoficera służbowego! Bił się szpicrutą po cholewach i brzęczał ostrogami. Zawsze miał po kilka ostróg. Robiły straszliwy hałas. Ssał sobie ząb. Zawsze tak robił, zastanawiając się nad jakimś projektem. Miał śmierdzący oddech, z czego sam nie zdawał sobie sprawy. - Mogę cię kazać zamknąć, póki nie zgnijesz. Taki czarny kurdupel jak ty, może mieć zamiar wysadzenia koszar w powietrze. Wyglądasz niebezpiecznie. Reszta oficerów aż tupała z radości. Cywil był nadal poważny nawet nie drgnąwszy, jakby go to w ogóle nie dotyczyło. - Czy masz pozwolenie na broń? - pytał dalej Brockmann, wskazując parasol. - Jest w paradnym stroju sabotażysty - wtrącił uradowany Leutnant Berni. Ogólny wybuch śmiechu. Chodzili wokół cywila, badając go wzrokiem, jakby należał do najdroższych skarbów Muzeum Narodowego. - Dobrze by mu zrobiło, gdyby został żołnierzem - odezwał się Leutnant Reichelt, uważany za największego erotomana wśród oficerów. Zawsze miał przynajmniej trzy kochanki równocześnie, a żadnej nie trzymał dłużej niż przez jeden miesiąc. Gdy przyjęcia oficerskie były u szczytu, miał zwyczaj dawać spektakl erotyczny na wielkiej kanapie w kasynie, kończąc go w pełnej wannie. W cywilu był handlarzem win. Nigdy nie pojechał na front. Wykupywał się od tego szampanem i koniakiem. Rittmeister kawalerii podsunął szpicrutę małemu człowieczkowi pod podbródek. - Jak twojemu ojcu udało się sfabrykować takie indywiduum, jak ty? - Założył tłumik - roześmiał się Leutnant Berni. - Wyglądasz jak kiełbaska - zakrakał uszczęśliwiony szef kuchni Schmidt. Ten zawsze przyrównywał innych ludzi do produktów żywnościowych. Tylko jedzenie było jego życiem. Otarł się niemal o szaleństwo, gdy znikły pięćdziesiąt dwie skrzynki kiełbasek turyńskich. Groził i wrzeszczał tak, że słyszano go poza koszarami, jak by w intendenturze nastąpiło trzęsienie ziemi. Ale nagle nic już nie słyszano o znikających kiełbaskach. Co więcej, Schmidt twierdził, że one nigdy nie istniały i to pomimo tego, że ośmiu ludzi gotowych było zeznać pod przysięgą, że ulotniły się z tajnego magazynu, zamkniętego na klucz, i że nikt nie miał prawa postawić tam stopy inaczej, jak pod eskortą szefa kuchni. W tym składzie nie było okien. Tylko masywne mury. Metalowe drzwi miały cztery zamki i zabezpieczenie antywłamaniowe, co dzień sprawdzane. Ale szefowi udało się ustalić, że nastąpiła pomyłka. Kiełbaski nie były nigdzie zinwentaryzowane. Uśmiechano się pod wąsem. Zrozumiano. Złodziej na złodzieju złodziejem pogania. - Heil Hitler, Standartenfuhrer. Wiadomość z R.S.H.A. przez radio w samochodzie. Oddział szturmowy Nr 17 dokonał aresztowań. Mały człowieczek skinął potwierdzająco głową. Jego oczy błyszczały za czarnymi okularami. - Dobrze, Muller. Upewnijcie się, żeby więźniowie zostali zakwalifikowani jako tajni. Absolutnie tajni. - Popatrzył na zebranych oficerów. - Dziękuję wam za chwilę wytchnienia. Jeszcze się spotkamy, panowie. Heil Hitler! Za czarnymi okularami można się było domyślić nienawistnego spojrzenia. Nagle koledzy Rittmeistra Brockmanna przestali uważać małego cywila za zabawnego. - Ani słowa z tego nie rozumiem - mruknął Brockmann. - Do diabła, Feldweblu - zwrócił się do podoficera - jeśli nie chcecie zostać wyekspediowani w kompanii marszowej, postarajcie się dowiedzieć, kim jest ten pan. - Gestapo? - spytał szef kuchni Schmidt, którego męczyło wspomnienie o kiełbaskach. Równocześnie myślał o kilku skrzynkach szynki, fasolce szparagowej i innych bagatelkach. Nagle zaczęło mu się spieszyć do wyjścia. Tak szybko, jak mu na to pozwalały jego krótkie, grube nóżki, pospieszył do swego biura, gdzie zaczął dziko rugać podwładnych. Biegnąc przez wszystkie składy żywności, zdołał w rekordowym czasie wszystko postawić na głowie
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.