ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Jak się ma Jane?
Zacisnęła zęby, gdy wymówił imię córki.
Dobrze.
Pomyślałem, że wpadnę któregoś dnia, żeby się z nią przy witać.
Liz przybrała możliwie najbardziej obojętny ton głosu.
Nie trać czasu, nie pozwolę ci się z nią widzieć.
Jane myślała, że on nie żyje, i Liz gorąco pragnęła, żeby tak było
naprawdę.
Nie możesz jej trzymać z dala ode mnie, Liz.
W jego głosie wyczuła nieprzyjemną nutę.
Ach, tak?
A to niby dlaczego?
Spróbuj wytłumaczyć sędziemu, dlaczego uniemożliwiasz na turalnemu ojcu widywanie się z córką.
A ty spróbuj mu wyjaśnić, dlaczego zostawiłeś ją sześć lat temu.
Myślę, że zyskasz tym jego wielką sympatię.
Usłyszała dzwonek do drzwi i serce w niej zamarło.
To Jane.
Nie chciała, by córka słyszała, że z nim rozmawia.
W każdym razie radzę ci zniknąć.
Chan, a mówiąc
trochę jaśniej idź do diabła!
No to masz, co chciałaś.
Dziś po południu spotykam się
z adwokatem.
Po co?
Chcę się zobaczyć z moim dzieckiem.
'Dzwonek znowu zadzwonił i Liz krzyknęła, by Jane poczekała
minutę.
Po co?
Ponieważ mam do tego prawo.
A co potem?
Znowu znikniesz na kolejne sześć lat?
Dlaczego nie
zostawisz nas w spokoju?
Mogę, ale musisz ze mną porozmawiać.
A więc o to chodziło; kolejne łajdactwo.
Chciał od nich pieniędzy.
Że też się od razu nie domyśliła.
Gdzie mieszkasz?
Oddzwonię do ciebie.
Podał jej numer telefonu do hotelu Marin.
Liz pospiesznie
zanotowała.
Jeszcze dziś wieczorem chcę mieć od ciebie wiadomość.
Dobrze.
Skurwysyn powiedziała przez zaciśnięte zęby, gdy odłożyła słuchawkę i szła do drzwi.
Wpuściła Jane blada jak ściana.
Mała waliła w drzwi torbą na lunch tak zawzięcie, że w tym miejscu pozostał spory odprysk czarnej farby.
Porządnie za to skrzyczana, wybuchnęła płaczem i pobiegła do swego pokoju, trzaskając drzwiami.
Liz weszła do niej i usiadła na łóżku, sama bliska łez.
Przepraszam, kochanie.
Miałam okropne popołudnie.
Ja też, zgubiłam pasek.
Jane włożyła dziś do szkoły różową spódnicę z ukochanym białym paskiem.
Dostała go od Berniego i uwielbiała, jak każdą rzecz, którą jej podarował, z tym że oczywiście najbardziej uwielbiała jego samego.
Tatuś przyniesie ci drugi.
Mała trochę się uspokoiła i pociągnęła nosem.
Liz objęła ją ramionami, na co dziewczynka przystała niezbyt chętnie.
Te dni były trudne dla nich wszystkich.
Liz czuła się zmęczona, a Bernie rozdrażniony.
Co noc, gdy kładli się do łóżka, oczekiwał, że Liz może zacząć rodzić.
Jane natomiast nie bardzo wiedziała, jak ten nowy człowieczek może wpłynąć na jej dotychczasowe życie.
Nic dziwnego, że od czasu do czasu powarkiwali na siebie.
Sytuacji nie poprawiło nagłe pojawienie się Chandlera Scotta.
Liz odgarnęła włosy Jane i dała jej talerz ze świeżo upieczonymi ciasteczkami oraz szklankę mleka.
Kiedy dziewczynka zabrała się do lekcji, Liz wróciła po cichu do salonu.
Usiadła z westchnieniem i wykręciła prywatny numer biura Berniego.
Sam odebrał telefon, lecz sprawiał wrażenie zajętego.
Cześć, kochanie, zadzwoniłam raczej nie w porę?
Czuła się koszmarnie i ciągle miała skurcze, które szczególnie
dawały się jej we znaki wtedy, gdy była wytrącona z równowagi, jak na
przykład teraz po rozmowie z Chandlerem.
Nie, wszystko dobrze.
Nagle drgnął uświadomiwszy sobie, co żona może mu mieć do powiedzenia.
Czy już czas?
Nie zaśmiała się Liz.
Termin został wyznaczony dopiero za dwa tygodnie, ponadto poród mógł się opóźnić, o czym stale przypominał doktor.
Dobrze się czujesz?
Tak, dobrze...
mniej więcej...
Pragnęła z nim porozmawiać, zanim wróci do domu, nie chciała bowiem, aby Jane przypadkowo usłyszała, że rozmawiają o Chandlerze.
Stało się dziś coś bardzo nieprzyjemnego.
Skaleczyłaś się?
Powiedział to zupełnie jak babcia Ruth i Liz znowu się rozchmurzyła, choć nie na długo.
Nie, zadzwonił do mnie stary przyjaciel, a raczej powinnam
powiedzieć stary wróg.
Bernie zmarszczył brwi zaintrygowany.
Jakich ona miała wrogów?
O żadnym nigdy mu nie wspominała.
W każdym razie nic takiego sobie nie przypominał.
Kto to taki?
Chandler Scott.
Nazwisko Scotta zelektryzowało ich oboje.
Po stronie Berniego
zaległa długa cisza.
Czy to ten sam, o którym myślę?
Twój były mąż, prawda?
Jeżeli tak można go nazwać.
Wszystkiego razem żyliśmy ze sobą około czterech miesięcy, a legalnie jeszcze krócej.
Skąd on się tu wziął?
Najprawdopodobniej z więzienia.
Jak on cię, do licha, znalazł?
Moja dawna gospodyni podała mu moje obecne nazwisko i powiedziała, że tu mieszkamy.
Wiedząc to nietrudno było mnie
znaleźć.
Nie sądzisz, że powinna najpierw zapytać ciebie o zgodę?
Podejrzewam, że nie widziała w tym nic złego.
Liz wyciągnęła się na kanapie, ale każda pozycja była niewygodna.
Wszystko siedzenie, stanie, leżenie, nawet oddychanie sprawiało jej teraz trudność.
Miała wrażenie, że dziecko jest wielkie i bez przerwy się rusza.
Czego chciał?
Twierdził, że chce zobaczyć Jane.
Co?
W głosie Berniego dało się wyczuć przerażenie.
Prawdę mówiąc, nie sądzę, aby miał na to ochotę.
Powiedział, że chce to z nami "przedyskutować".
Jeżeli nie zechcemy z nim porozmawiać, pójdzie do adwokata, żeby ubiegać się o prawo widywania Jane.
To mi wygląda na szantaż.
Bo to jest szantaż.
Myślę, że powinniśmy jednak z nim porozmawiać.
Powiedziałam, że zadzwonimy do niego dziś wieczorem.
Podał mi numer telefonu do hotelu Marin.
Ja z nim porozmawiam, trzymaj się od tego z daleka.
Zmartwiony wpatrywał się w biurko.
Pora była fatalna.
Toostatnia sprawa, jaką Liz powinna się teraz zajmować.
Myślę, że sami powinniśmy skontaktować się z adwokatem.
Może już teraz Chandler nie ma żadnych praw.
To niegłupi pomysł, Liz.
Sprawdzę to przed powrotem do domu.
Wiesz, do kogo zadzwonić?
Mamy w firmie radców prawnych; zobaczę, kogo mi polecą.
Odłożył słuchawkę, a Liz poszła zobaczyć, czy Jane już odrobiła matematykę.
Zamykała właśnie książki i popatrzyła na matkę wyczekująco.
Czy tatuś przyniesie mi dziś nowy pasek?
spojrzała z nadzieją w oczach.
Liz usiadła z westchnieniem.
Och, kochanie, zapomniałam...
Poprosimy go wieczorem.
Mamusiu...
Zaczęła szlochać i Liz także zachciało się płakać.
Nagle wszystko tak się skomplikowało!
Już samo poruszanie się, nawet zrobienie kroku dużo ją kosztowało.
Pragnęła, żeby chociaż Jane było łatwiej, a nie trudniej.
Biedna Jane bardzo przeżywała wiadomość, że w ich życiu pojawi się dziecko i wszystko zmieni.
Wspięła się na kolana matki, sama pragnęła jeszcze pozostać małym dzieckiem.
Liz przytuliła ją do siebie i też się rozpłakała.
Poczuły się po tym lepiej i poszły na długi spacer
|
WÄ
tki
|