ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Panienką nazywały dziewki pannę Trukawską, która, choć liczyła już pięć krzyżyków,
bardzo jednak lubiła odbierać ten pieszczotliwy przydomek od swoich podwładnych.
Nawiasem mówiąc, fornal Sobek nie miał względów i z tego także powodu, że przemawiał,
po prostu "jejmość".
Wieść o zbrodni Buty rozeszła się lotem błyskawicy po małowieskim dworze, a z nią
razem krążyła także nieobjaśniona, tajemnicza zagadka o jego pochodzeniu i naturze. Na
piętrze rozmawiały o tym panny służące z boną, w czym znać było wyraźnie palec
Trukawskiej i magnetyczny wpływ Drożdżewicza. Na dole w kredensie lokaje i pokojowi
chłopcy trwożliwie, a jednak nienawistnie spoglądali ku klombowi, będącemu schronieniem
Buty. Nawet guwernantka, Francuzka, osoba wyższa nad przesądy, starała się dnia tego
unikać ze mną rozmowy jako z człowiekiem mającym jakieś stosunki mocno
skompromitowane w narodzie. Ja sam nie wiedziałem jeszcze o niczym. Dopiero po
południu, chłodem, wziąwszy wilka na łańcuch, szedłem na przechadzkę i widziałem, że
służba dworska wyległa do drzwi, do okien; poporzucała robotę, gapiąc się na nas, jakby to
było osobliwe widowisko. Gdym przechodził przez wieś, dzieci uciekały z drogi, porzucając
zabawę, a baby przyglądały się z okien. Uderzyło mię to wszystko, bo przecież mieszkańcy
Małowieży już się byli oswoili z widokiem Buty. Wilk zachowywał się karnie, głos mój
wywierał już na niego wpływ większy. Gdym dnia owego wracał z przechadzki, spotkałem
za wsią na drodze Szymona, który od dworu zdążał ku lasowi. Przywitał mnie grzecznie, ale
widocznie miał zamiar uniknąć rozmowy, ledwie go zatrzymałem mówiąc:
- Cóż to, Szymonie, chcecie już, widzę, zapomnieć o naszych przyjacielskich stosunkach?
- Ej, nie... - odpowie strzelec. - Ale - dodał szepcąc mi na ucho - niech mię pan posłucha
i tego łajdaka zastrzeli albo zwiąże i w stawie utopi, bo będzie z tego nieszczęście we wsi.
- Co też mówicie, Szymonie!...
- Ja to panu powiadam! - twierdził ze stanowczością Szymon. -Cóż to, mało już lamentu
we dworze narobili? A co będzie dalej? Niech ręka boska broni!
-A cóż on takiego zrobił? Nic nie wiem.
-Ba, ludzie panu nie powiedzieli jeszcze? A to tam piekło we dworze kaczek huk
naginęło, Bartek pastuch już przez niego ze służby wyleciał. Co się jeszcze stać może, Bóg
raczy wiedzieć - rzekł strzelec wzdychając.
Jakby na nieszczęście Buta przy tych słowach Szymona wyszczerzył zęby i warknął na
starego. Ja sobie to tłumaczyłem, iż przyczyną warknięcia była szczególnie uderzająca postać
myśliwego, jego osobliwe ubranie, jako też ciągłe zbliżanie się do mego ucha i
poszeptywanie. Nosił bowiem Szymon na sobie w lecie i w zimie lisią czapkę olbrzymich
rozmiarów, w której zatknięte były krzywe jak sierpy piórka cietrzewi, jarząbków, srok,
kruków itd. Miał na sobie krótką kurtkę barwy niegdyś ciemnozielonej, ale wypłowiałej
przez wpływ promieni słonecznych oraz deszczów tak, że przybrała odcienie różnych stopni
żółtości, zieloności, brunatności, przy czym zrudziała i poszarzała. Przy tej kurcie był
niegdyś kołnierz futrzany zajęczy, lecz sierść z niego zupełnie zniknęła, a skóra goła
pomarszczyła się tworząc około głowy krezę bardzo sztywną. Miejsce guzików zastępowało
tu skórzane sznurowadło. Dolna część toalety Szymona zaledwie że zasługiwała na nazwę
ubrania. Były to jakieś resztki rąjtuzów, kryjących się w cholewach butów, z których każdy
odznaczał się inną miarą wysokości; bo gdy jedna cholewa sięgała za kolano, druga opadała
na łydki, tworząc niby fantastyczny kosz na nogę. Widać ciągłe tułanie się strzelca po
wodach oraz bagnach sprawiło, iż buty jego robiły wrażenie obuwia z głazu twardego;
przypominały one miejscami z barwy już to maść konia kasztanowatego, już stary parkan
drewniany lub zaśniedziały samowar. To obuwie było w najrozmaitszych miejscach
pozszywane i pościągane szpagatem. Niegdyś byłe obcasy nadały napiętkom kierunek zbyt
odległy od pionowego, a tak zwane nosy zadzierały się w górę. Z końców owych nosów oraz
spod podeszew wyglądały źdźbła połamanej słomy, czyli wiechcie, stanowiące dla nogi
tarczę przeciw wilgoci, upałom i mrozom. Na jednym ramieniu zawieszał Szymon torbę
borsuczą, obarczoną mnóstwem sznurków i sznureczków, służących do przyczepiania ubitej
zwierzyny; wisiały też przy torbie różne grubsze i cieńsze druty, służące jako przetyczki i
zatyczki w celach mniej wiadomych ludziom nie obeznanym z fachem łowieckim. Na drugim
ramieniu głośny ten na całą okolicę myśliwy zaszczytnie dźwigał strzelbę, a raczej słabą
podobiznę strzelby. Stanowiła ją gruba rura żelazna, osadzona w kawałku drzewa dębowego,
nie ociosanego nawet należycie, a przytwierdzonego do lufy w różnych miejscach kawałkami
skóry lub grubymi sznurkami, które się na końcach strzępiły we frędzle i kutasy. Do tego
kostiumu, godnego jakiego rozbójnika z wieków średnich, dodajmy postać niską, krępą, o
szerokich barach, krótkiej a grubej szyi, na której osiadła wielka głowa z twarzą barwy na
przemian czerwonej, pomarańczowej lub fioletowej. Pod małym płaskim nosem naszego
bohatera sterczał jeden wąs, a raczej kosmyk siwych i rudych włosów, podobny do zajęczego
ogona, który nie spadał na wargi wypłowiałej burakowej barwy, ale zakrzywiał się do góry
hakowato i jakby z nozdrzy wyrastał. Spod lisiej czapy wyglądała para małych, burych
oczek, które nadzwyczajnie żywo poruszały się na wszystkie strony. Nie tylko pies, wilk lub
inny zwierz, ale człowiek musiał wydać jakiś głos zdziwienia czy przestrachu, widząc przed
sobą po raz pierwszy tę postać na poły śmieszną, a na poły straszną. Nic więc dziwnego, że
Buta warknął dosyć złośliwie, nie wiedząc, z kim ma do czynienia. Zwłaszcza też, że i woń
tytoniu, gorzałki oraz prochu strzelniczego, którymi Szymon był cały przeniknięty, musiała
mocno drażnić delikatne węchowe błony wilka. Strzelec źle przyjął warczenie Buty, spojrzał
na niego wzrokiem pełnym zarówno podejrzliwości, jak wzgardy oraz nienawiści, skłonił mi
się dosyć obojętnie i poszedł do domu.
Teraz dopiero, będąc poinformowanym przez Szymona, z rozmaitych źródeł zebrałem
troskliwie wszelkie wiadomości dotyczące postępowania wilka i poznałem nagą prawdę. Co
prawda, przekonałem się, że wilk oswojony jest szkodnikiem, ale że szkody, których się
dotąd dopuścił, nie były proporcjonalne do nienawiści:, jaką przeciw sobie obudził
|
WÄ
tki
|