— To zna­czy, zdaje mi się, że rów­nież by­wały kata­strofy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Słusznie — ski­n±ł głow± ba­ron. — Kata­strofy ko­le­jowe s± znacznie bar­dziej efektowne niż sa­mo­cho­dowe. Ale jed­nak zda­rzaj± się rza­dziej. A tak w ogóle, co mniema pan o ko­lej­nic­twie?— Nie mam wy­ro­bio­nego zda­nia — od­po­wie­działem uprzejmie. — Ostatnio do¶ć rzadko po­słu­guję się tym ¶rod­kiem lo­ko­mocji.Na tym nasza dziwna roz­mowa urwała się. Pro­szę jed­nak wy­obra­zić sobie moje za­sko­cze­nie, gdy po ¶nia­daniu pod­szedł do mnie baron i od­pro­wa­dziwszy mnie na bok, za­gad­n±ł:— Czy nie mógłby mi pan po­ży­czyć swego sa­mo­chodu? Chciał­bym w pew­nej sprawie poje­chać do Orle­anu.— Wła­¶nie szy­kuję się do drogi. Jadę do Am­boise — od­par­łem. — Ale zdaje mi się, że pana sio­stra...— Och, nie — prze­raził się baron, — Ja do jej sa­mo­chodu nie wsi±dę. Al­pine re­nault to nie dla mnie. Wolę star­sze, po­wol­niej­sze sa­mo­chody.— Bar­dzo mi przy­kro. Mój wóz też jest nie­zwy­kle szybki — po­wie­działem.— Ach, tak? — zmartwił się baron. — W takim razie nie po­zo­staje mi nic in­nego, jak po­ży­czyć wóz od po­czciwego Fi­lipa. On ma sta­rego mer­ce­desa. Tylko że już zbyt nad­uży­wam jego uprzejmo­¶ci.I skło­niw­szy mi się grzecznie, opu­¶cił ja­dal­nię. Za­bawny był ten baron, wła­¶ci­ciel wspania­łego parku i ogromnej gale­rii sztuki, zmu­szony do po­ży­cza­nia sa­mo­chodu od swojego lo­kaja.Yvonne przedsta­wiła mi Ro­berta. Ten pięt­na­sto­letni chło­pak sta­nowił zu­pełne prze­ci­wieństwo swej przyja­ciółki. Był ni­skim, krę­pym bru­ne­tem o dużej gło­wie, jakby wci­¶niętej w ra­miona. Je­¶li Yvonne przy­po­mi­nała cie­niutki pa­ty­czek, to on z grub­sza cio­sany klo­cek.Po­ważny, mil­cz±cy — spodobał mi się. Wy­da­wało mi się, że na takim mło­dzieńcu można pole­gać.Na szczę¶cie pan Ga­spard Pi­geon nie poje­chał z nami do Am­boise. Bo gdy już wsiedli­¶my do we­hi­kułu i za­mie­rza­łem prze­krę­cić klu­czyk w sta­cyjce, rap­tem zo­ba­czy­li¶my ba­rona, opusz­cza­j±­cego garaż sta­rym, odra­pa­nym mer­cede­sem. Na ten wi­dok pan Ga­spard wy­sko­czył z we­hi­kułu i za­ko­mu­ni­ko­wał nam, że rezy­gnuje z wy­cieczki. Wsiadł do swojego hum­bera i po­gnał w ¶lad za baro­nem.— Bę­dzie ¶le­dził stryja — stwierdziła Yvonne.— Ba­ron poje­chał do Orle­anu. Nie wiesz, w jakim celu? — za­py­tałem.— Nie mam poję­cia. Stryj czę­sto robi takie wy­prawy. Zaw­sze jeĽ­dzi sam — wy­ja­¶niła Yvonne.— A nie wiesz cza­sem, co to za dzienni­karz kręci się koło Zamku Sze­¶ciu Dam?— Dzienni­karz? — zdu­miała się Yvonne.— Mam na my¶li te no­tatki w pra­sie bul­wa­rowej. Re­dak­cje s± bar­dzo szybko in­for­mo­wane o tym, co się tu dzieje. Prasa znała do­sko­nale datę mego przyjazdu, wie­dzieli na­wet, że za­trzyma­łem się w Hotel du Nord w Pa­ryżu. Wczoraj zda­rzyła się u was kra­dzież, a dzi¶ rano już o tym napi­sano.— Tak, to bar­dzo cie­kawe... — mruknęła Yvonne.Ode­zwał się mil­cz±cy dot±d Ro­bert:— Gdyby ja­ki¶ dzienni­karz kręcił się koło zamku, wie­dzie­liby­¶my o tym. Wy­daje mi się, że po pro­stu oni maj± w na­szym zamku ja­k±¶ swoj± „wtyczkę”, ko­go¶, kto in­for­muje re­dak­cję o wszystkim. Trzeba by go wy­kryć i po­uczyć, aby nie że­rował na na­szych kło­po­tach.— Słusznie. Ja się tym zajmę — zde­cy­do­wa­nie po­wie­działa Yvonne.Poje­cha­li¶my. Do Am­boise nie było da­leko, nie­spełna 40 ki­lo­me­trów, co za­jęło nam nie­cał± go­dzinę. Przed wy­jaz­dem zaj­rza­łem do przewod­nika, aby przy zwiedza­niu zamku nie być „zielonym”. Ale oka­zało się, że do­sko­na­łym cicerone[47] jest Ro­bert.— On ma pi±tkę z histo­rii — o¶wiad­czyła Yvonne. — A w Am­boise byli­¶my kil­ka­krot­nie. Na ro­we­rach — do­dała. — Pan prze­cież wie, że nie lubię sa­mo­cho­dów.Am­boise to dzie­się­cio­ty­sięczne mia­steczko, poło­żone głównie na le­wym brzegu Lo­ary. Tu też wznosi się po­tężna bu­dowla zamku.W pra­daw­nych cza­sach galij­skich ist­niał w tym miej­scu wa­rowny gród, który w IX wieku zdo­byli Norma­no­wie. Po­tem wznie­siono tu now± bu­dowlę, a wła­¶ci­wie trzy od­rębne twierdze. Wreszcie cały ten ob­szar opa­no­wali hra­bio­wie z Am­boise i wła­dali nim aż do chwili, gdy Karol VII, któ­rego na tron wy­nio­sła Jo­anna d'Arc, skon­fi­sko­wał za­mek i przej±ł go jako wła­sno¶ć kró­lew­sk±.Za­mek stoi na wzniesie­niu, wi­doczny z da­leka. Rzuca się w oczy przede wszystkim ogromna, okr±­gła baszta i ota­cza­j±ce za­mek wy­sokie mury, do któ­rych przylegaj± domy miesz­kalne, zbu­do­wane tuż nad brze­giem Lo­ary. Już na pierwszy rzut oka wi­dać, że wielka baszta i za­mek róż­ni± się sty­lem. Bo też Am­boise to jakby zle­pek dwóch bu­dowli — su­rowej ry­cer­skiej twierdzy i bo­ga­tego rene­san­so­wego zamku.— Do­piero Lu­dwik XI uczynił Am­boise rezy­den­cj± kró­lew­sk± — po­wie­dział Ro­bert. — Czy pan wie, co to był za król?— Opo­wiedz mi — za­pro­po­no­wa­łem.Lu­bię bo­wiem słu­chać, gdy mło­dzi lu­dzie „swoimi sło­wami” opo­wia­daj± histo­rię swego kraju. Nie­kiedy nie s± zbyt ¶ci¶li, ale ich oceny i sformu­ło­wa­nia wy­daj± się trafne.— Lu­dwik XI, pro­szę pana, to król fran­cuski, który z wielk± nie­cier­pli­wo­¶ci± cze­kał na ¶mierć swojego ojca, aby obj±ć wła­dzę. Miał szes­na­¶cie lat, gdy za­ma­rzyła mu się ko­rona, ale otrzymał j± do­piero w wieku trzy­dzie­stu siedmiu lat, gdy zmarł Karol VII. Spi­sko­wał prze­ciw swemu ojcu, który zmu­szony był przy­go­to­wać prze­ciw niemu wy­prawę wo­jenn±. Lu­dwik jed­nak umkn±ł przed oj­cem do księ­cia bur­gundz­kiego, który udzielił mu azylu w Bra­ban­cji. Tam cze­kał nie­cier­pli­wie na ¶mierć ojca. Wreszcie zo­stał kró­lem. Opowia­daj± o nim, że wci±ż nie­syty był wła­dzy. To może dla­tego, pro­szę pana, stał się władc± ab­so­lut­nym, pierwszym z rzędu ab­so­lut­nych kró­lów, któ­rych miała póĽ­niej Fran­cja. Je¶li pan czy­tał ksi±żkę Ma­chiavel­lego Ksi±żę, to wła­¶nie wzo­rem ta­kiego władcy mógł być Lu­dwik XI. Był po­zba­wiony skru­pu­łów i je¶li nie mógł cze­go¶ zdo­być sił±, to robił to za po­moc± in­tryg i przekup­stwa. Bar­dzo wy­soko cenił god­no¶ć kró­lew­sk±, a jed­no­cze­¶nie dla zjed­nania sobie po­pu­lar­no¶ci chciał uchodzić za króla „ludu fran­cu­skiego”, po­ufale roz­ma­wiał z wie­¶nia­kami, za­sia­dał przy miesz­czań­skich sto­łach. Tylko że jed­no­cze­¶nie ten lud łupił po­dat­kami, aż bun­to­wano się prze­ciw niemu. To w Am­boise, pro­szę pana, uro­dził się jego syn, póĽ­niej­szy Karol VIII. Gdy umarł Lu­dwik XI, Karol miał trzy­na­¶cie lat, więc nie mógł obj±ć wła­dzy w kraju. W jego imie­niu rz±­dziła ulu­biona córka Lu­dwika, księżna Anna Fran­cuska i jej m±ż, Piotr de Be­aujeu. Ale prze­ciw temu mał­żeń­stwu rz±­dz±­cemu mło­dziutkim kró­lem wci±ż spi­sko­wali po­tężni ksi±­żęta z Lu­dwi­kiem Orle­ań­skim na czele, póĽ­niej­szym kró­lem Fran­cji
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.