ďťż

— A pan też okazał się dobrym kolegą...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie reagował pan na jego docinki. __ Docinki? — zdziwiłem się. — Marian na pewno uważa, że jego szczere wypowiedzi powinny zaimponować każdej kobiecie. To jego sposób bycia. — Nie lubię tego typu wątpliwej jakości komplementów. Więc niby mam się cieszyć z moich długich nóg, okrągłych bioder i miłej buzi i o niczym więcej w życiu nie marzyć? Patrzyła teraz prosto w moje oczy. Zamilkła przez chwilę, a potem powiedziała następne zdanie, które brzmiało jak oskarżenie: — I pan pewno też tak myśli. I inni. Chcielibyście widzieć we mnie miłego kodaka. To by wam się podobało. Głupiutkiego kociaka, do głaskania. — No cóż, jeżeli chodzi o mnie — odrzekłem z pewnym namysłem — to wiem, iż każdy miły kociak chowa gdzieś tam swoje ostre pazurki. Oczywiście, to nie jest odkrycie na miarę epoki. A panią znam z tego, że te pazurki lubi pani dość często wystawiać na pokaz. Roześmiała się na cały głos. — Sztama? — wyciągnęła swoją rękę i przymrużyła oko, po łobuzersku. Potrząsnąłem mocno jej długimi palcami i doświadczyłem głupiego uczucia pieszczoty rąk, wcale a wcale niepodobnego do przyjacielskiego uścisku dłoni. Jednocześnie wiedziałem, że nie lufcie takiej Moniki, jaką była w tamtym momencie, gdy chciała uchodzić za dobrego kompana. Szliśmy później ulicami, był już późny wieczór, śnieg padał ciągle, krążył rojem w świetle latarń i wystaw sklepowych. Byliśmy na pewno zmęczeni całym tym dniem i ślęczeniem nad korektą. Mrużyłem oczy i z całą przyjemnością przyjmcwałem na twarz chłód- dłuższą chwilę. — Napilibyśmy się może czegoś ciepłego? — zaryzykowałem pytanie przechodząc obok kawowego baru. Monika zgodziła się chętnie. Siedzieliśmy na śmiesznych, wysokich stołkach, o których swego czasu Jaro-min Wabno mawiał, iż są tak zmyślnie skonstruowane, by klienta odstraszyć od zbyt długiego siedzenia w tym samym miejscu. Monika nie ściągnęła chustki z głowy, poprawiła tylko mokre, wystające z boku włosy, zerknęła do lusterka i oświadczyła, że wygląda okropnie i będzie musiała doprowadzić do porządku fryzurę. Tymczasem jednak piła kawę, trzymała znanym mi sposobem filiżankę w palcach twierdząc, iż w ten sposób ogrzewa bezpłatnie swoje ręce. — A jednak zależy pani na pięknym wyglądzie — powiedziałem, wracając myślą do poprzednich skojarzeń. — Nie rozumiem -— Monika patrzyła prosto w moje oczy. — Powiedziała pani przedtem, tam, w drukarni, że nie można się zachwycać swoją urodą. A jednak, patrzy pani co chwila do lusterka... Monika roześmiała się głośno. Wszyscy klienci baru zaczęli nam się przyglądać. — Tak rozumują mężczyźni — powiedziała wreszcie Monika. Miała jeszcze wesołe iskierki w oczach. Przyglądała mi się znowu przez dłuższy czas, jakby chciała sobie zapamiętać moje rysy. — To było świetne — zakończyła. — Idziemy? — zagadnęła innym tonem. — Trzeba wreszcie coś niecoś pomieszkać. Śnieg jeszcze padał, rzadki i mokry. Odprowadzałem Monikę w kierunku stacji oświetlonymi ulicami, które wyjątkowo wtedy były puste. Zrobiło się naprawdę 56 57 wała twarz w swojej chustce i kołnierzu płaszcza i szła obok mnie, bez słowa. Zegarek, na który zerknąłem pod smugą światła wskazywał dwudziestą trzecią siedem. Musieliśmy przyspieszyć kroku, by Monika mogła zdążyć na swój pociąg. vn Dziwiłem się w pierwszej chwili, że Monika zdecydowała się na wyjazd razem ze mną. Dzień był słoneczny, choć mroźny, można było zapałać chęcią obejrzenia szerszych przestrzeni, kawałka prawdziwego lasu z drzewami w okiściach i małych ceglanych domków poustawianych w zimowym pejzażu. Mieliśmy właśnie to wszystko przed sobą, za oknem wagonu. Monika ukrywała jednak prawdziwy powód tego wyjazdu. Trzymała go w tajemnicy przede mną i Jarominem, chociaż zapewne naczelny musiał o nim wiedzieć. Dopiero w wagonie pokazała mi list pisany równym, trochę szkolnym charakterem pisma. Pelagia Zając z Zalesia skarżyła się w nim naszej redakcji na stosunki panujące w jej zakładzie pracy i prosiła o pomoc. — Widzisz, to moja wielka szansa — mówiła z naiwnym zapałem Monika. — Nareszcie będę mogła napisać o czymś poważniejszym. Tych drobnych informacji mam już powyżej uszu. 58 macje śą również potrzebne' w każdej gazecie i chyba zbyt pochopnie zabieiti się do poważniejszych form wypowiedzi. Cóż, każdy bywa egoistą na swój sposób. Przyjemniej przecież było mi jechać teraz razem z Moniką, widzieć ją blisko siebie, rozmawiać i żartować, niż tłuc się samemu te kilkadziesiąt kilometrów". Mieliśmy przed sobą kilka godzin pobytu w Zalesiu, odliczając czas potrzebny na podróż pociągiem i ostatnie połączenia. Interwencyjnych tematów nie załatwia się jednym spotkaniem i rozmową. Nie mówiłem jej jednak o tym przedwcześnie. Monika była przecież tak bardzo czuła na punkcie swoich zawodowych zajęć! Miała w tym czasie wiele młodzieńczego zapału do pracy i — co muszę bezstronnie stwierdzić — świeżego spojrzenia na sprawy, które dla nas były już poukładane w dziennikarskich schematach. W tym okresie jednak nie wierzyliśmy w jej karierę dziennikarską. „Dlaczego tak się dzieje"? — zadałem sobie po raz pierwszy to pytanie wtedy, w pociągu jadącym do Zalesia. Monika zagłębiła się w lekturze, miałem przed sobą jej twarz, otokę czarnych włosów, które miałbym ochotę pogładzić, policzki o delikatnym, ledwo zaznaczonym rumieńcu zachęcającym do muśnięcia wargami. W tej chwili jest dla mnie bliska i daleka. Wprawdzie dzieli nas dokładnie kilkanaście centymetrów przestrzeni, ale ta odległość nie gra żadnej roli, a w każdym razie nie jest nam sprzymierzeńcem. Może to, że Monika wydaje mi się być kimś bliskim, przeszkadza mi w ocenie jej umiejętności pisania? Dlaczego, tak jak Marian, czy Jaromin każdy zresztą w nieco inny sposób — uważam, że jest piękną dziewczyną, ale lichym materiałem na dziennikarza? Prawda, jeszcze dotąd nie napisała niczego poważniejszego. To jednak nic nie znaczy. Monika pracowała u nas dopiero kilka mie- II l-f cudów się jeszcze nie dokona. Myślałem w ten mniej więcej sposób, a jednocześnie czułem gdzieś, podświadomie dziwną urazę dla Moniki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.