ďťż

Widocznie odbywały polowanie i zwietrzyły mięso...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Były już niedaleko. Biedna Elza zorientowała się w sytuacji i zwiała, zostawiając cenny pokarm. Natychmiast zjawił się mały szakal, który musiał się gdzieś blisko chować w trawie. Nie tracąc czasu połykał kęs za kęsem z obiadu Elzy, wiedząc, że jego szczęście nie potrwa długo. Rzeczywiście, jeden z lwów szedł wprost na szakala i wydawał groźne pomruki. Ale mięso jest mięsem i mały szakal nie dał się tak łatwo odstraszyć; żarł i żarł zapamiętale, aż lew prawie wlazł na niego. Lecz nawet wtedy próbował z niewiarygodną wprost odwagą uratować smakowity kąsek. Siła wzięła jednak górę nad męstwem i lew został zwycięzcą. Elza obserwowała tę scenę z bezpiecznej odległości. Widziała, jak rabowano jej pierwszy posiłek po tylu dniach postu. W dodatku dwa samce interesowały się wyłącznie żarciem, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Na pocieszenie po tym podwójnym rozczarowaniu zabraliśmy Elzę ze sobą do obozu. Podczas pobytu w tym obozie miewaliśmy czasami różnych gości. Pewnego przedpołudnia zajechał Land-Rover przywożąc katolickiego misjonarza i wysoką, znaną w Kenii osobistość, której towarzyszył młody syn. Przyjechali obejrzeć zwierzynę. George zaprosił ich do obozu i właśnie był w trakcie opowiadania, że mamy oswojoną lwicę, gdy Elza, zwabiona warczeniem motoru, wpadła między przybyłych bardzo zaciekawiona i przyjaźnie nastrojona. Jako dobrze wychowana panna zaczęła się witać z gośćmi. Ci byli, mówiąc łagodnie, lekko zaskoczeni, szczególnie pobożny duchowny, ale muszę powiedzieć, że wszyscy zachowali się bardzo odważnie. Elza zaś po spełnieniu obowiązków gospodyni położyła się obok stołu i usnęła. Innym razem odwiedziła nas szwajcarska para małżeńska, która słyszała, że u nas jest małe lwiątko. Byli, zdaje się, przygotowani na coś małego, co można wziąć na ręce i popieścić, na widok więc przeszło stupięćdziesięciokilo- 85 gramowej Elzy na dachu Land-Rovera zawahali się co do dalszych kroków. Trochę czasu upłynęło, zanim zdołaliśmy ich namówić do wyjścia z samochodu i zjedzenia z nami lunchu. Elza okazała się wcieleniem elegancji, grzecznie powitała przybyłych i tylko raz ogonem zmiotła nakrycie ze stołu. Potem goście nie mogli się nią nacieszyć, fotografowali się z nią w różnych pozach. Już cztery tygodnie przebywaliśmy w obozie, a Elza, chociaż ostatnie czternaście dni spędziła głównie w buszu, jeszcze nie zaczęła polować na własną rękę. Nastały już deszcze i każdego popołudnia mieliśmy solidną ulewę. Warunki w tej okolicy różniły się znacznie od warunków w Isiolo. Przede wszystkim było znacznie chłodniej, a po drugie, w przeciwieństwie do piaszczystego gruntu w Isiolo, który wysychał w ciągu kilku godzin, tutejszy czarno-ziem po deszczu zmieniał się w bagno. Mało tego, wysoka do ramion trawa powodowała, że ziemia trzymała wilgoć przez całe tygodnie. W domu Elza cieszyła się deszczem i nabierała przy nim energii, tutaj natomiast czuła się bardzo źle. Pewnej nocy lało bez przerwy. Do świtu spadło co najmniej 125 milimetrów i wszystko było zalane. Wyruszywszy rano z obozu szliśmy miejscami po kolana w błocie, a Elzę spotkaliśmy już w połowie drogi. Wyglądała tak nieszczęśliwie i tak wyraźnie chciała być z nami, że zabraliśmy ją z powrotem. Tego wieczora usłyszeliśmy nagle obok obozu przeraźliwy tętent, po którym nastąpiła głucha cisza. Cóż to za dramat rozegrał się w buszu? Później rozległy się histeryczne śmiechy hien i cienkie wrzaski szakali, ale zaraz uciszyły je ryki lwów, co najmniej trzech sztuk. Zrozumieliśmy, że dopadły swej zdobyczy tuż obok obozu. Co za okazja dla Elzy. Tak, ale gdy myśmy się wsłuchiwali we wspaniały chór ostrych głosów, uzupełnianych gardłowymi pomrukami, Elza ocierała się o nas łbem i zapewniała, że strasznie jej miło być tu z nami za kolczastym ogrodzeniem. Po kilku dniach deszcz osłabł i ponowiliśmy wysiłki w celu usamodzielnienia Elzy. Ale ona stała się już tak 86 podejrzliwa, tak się bała, że ją porzucimy gdzieś w buszu, iż tylko z wielkim trudem mogliśmy ją namówić do wyjazdu z nami na sawannę. Wreszcie zgodziła się nam towarzyszyć i po pewnym czasie spotkaliśmy dwie lwice, które biegły w kierunku samochodu. Elza jednak uciekła przed nimi i wydawała się bardziej zdenerwowana niż kiedykolwiek
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.