ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
..
Na trawie zmontowano prowizoryczną scenę, na której
siedziała mała orkiestra w formalnych strojach
wieczorowych. Muzycy zlewali się potem w upalnym słońcu.
Tuż przed sceną zasiadali w rzędach kapłani w żółtych
szatach, ze świeżo ogolonymi głowami. Za kapłanami, na
trawie lub na trybunach, siedzieli zamożni mieszczanie.
Siedzieli na kocach, zaopatrzeni w duże kosze z
prowiantem, ubrani w stroje Dużego Kraju. Mieli piękne
dzieci, dziewczynki w różowych lub pomarańczowych
spodenkach, białych skarpetkach i czarnych lakierkach,
które uganiały się ze śmiechem, z lodami w dłoniach.
Pogodne kobiety siedziały ze skrzyżowanymi nogami na
dywanikach jak królewny; na głowach miały gładkie, lśniące
od olejku fryzury z poutykanymi gwiazdkami z cynfolii.
Trzecia miała tylko jedną bluzkę, którą musiała
założyć do nowej sukienki. Bluzka z taniej bawełny w
wyblakłe niebieskie kwiaty miała postrzępiony kołnierzyk.
Jej nie natłuszczone olejkiem włosy, mocno ściągnięte do
tyłu i związane kawałkiem kolorowej przędzy, były włosami
wieśniaczki. Trzecia ścisnęła kurczowo małą, żałosną
torebeczkę wyszywaną koralikiem i szła przed siebie nie
.T:kraj2
rozglądając się na boki, ślepa ze wstydu.
- Sierżancie! Sierżancie! - rozległo się wołanie. -
Sierżancie Kruku! - Machał do nich mężczyzna w okularach
przeciwsłonecznych i czarnym berecie, siedzący na
składanym krzesełku. Palił papierosa w kościanej fifce.
Zaciskając zęby na fifce, zawołał ponownie. Na nogach miał
polerowane oficerki do kolan.
Kiedy się zbliżali, Kruk ukłonił się, uśmiechnął
szeroko, po czym znowu się ukłonił, unosząc ręce wysoko
nad głową.
- Panie pułkowniku! Panie pułkowniku! - powiedział
Kruk nieprzyjemnym, szczekliwym, oficjalnym głosem. Żona
pułkownika, nie przestając się uśmiechać, popatrzyła na
Trzecią i Kruka, odwróciła wzrok, wreszcie spojrzała na
wskroś nich. Wygładziła kostium i poprawiła okulary.
- Według nas ta Ceremonia jest niezwykle ważna dla
Ludu - stwierdził Pułkownik. - Czy nie uważa pan,
Sierżancie, że poczucie ciągłości ma ogromne znaczenie?
Szczególnie w zaistniałych okolicznościach. - Pułkownik
miał długą, giętką laskę ze skóry, którą leniwie uderzał o
but.
- Z całą pewnością, proszę pana. Mądrość Ceremonii
jest widoczna jak na dłoni - odparł żywo Kruk. Nawet w
nowym zielonym mundurze i z przygładzonymi czarnymi
włosami wyglądał żałośnie, kiedy tak kłaniał się i
salutował. Trzecia przestępowała z nogi na nogę. Żona
Pułkownika bębniła palcami po kolanach. Słuchawki szeptały
do niej muzyką. Na koszu leżała przełamana tabliczka
czekolady. Za chwilę grzeczność nakaże Pułkownikowi
zaprosić Kruka do wspólnego oglądania Ceremonii.
- Proszę mi wybaczyć, Pułkowniku - powiedział Kruk. -
Mamy miejsca na trybunach, na które musimy wrócić.
- Oczywiście, oczywiście - powiedział Pułkownik, który
już patrzył gdzie indziej. Odprawił Kruka niedbałym ruchem
dłoni, zawieszonej nad poręczą krzesła.
- Jestem zaszczycony, proszę pana, proszę panią -
zapewnił ich Kruk.
Oddalając się, Trzecia usłyszała głos żony Pułkownika,
która mówiła za głośno z powodu słuchawek:
- Hmm! Kruk i jego Żółwica.
*
Trzecia wbiegła po schodach na trybuny przed Krukiem.
Przepchnęła się obok sprzedawcy klatek z wróblami, deptała
po nogach ludzi, którzy wstawali, żeby ją przepuścić.
Skoro jestem wieśniaczką, będę się zachowywała jak
wieśniaczka, pomyślała. Usiadła, nie uśmiechając się ani
nie pozdrawiając ludzi, którzy siedzieli obok; nie
spojrzała na Kruka, kiedy do niej dołączył. Odpowiadała mu
gwałtownymi, urywanymi chrząknięciami.
- Spójrz, Trzecia, ludzie z Dużego Kraju - szepnął
Kruk. Trzecia nigdy wcześniej nie widziała Dużych Ludzi.
Przydzielono im specjalne miejsca pod baldachimem obok
sceny. Przyszli wszyscy razem, zwaliści jak domy, wysocy,
niezdarni, o olbrzymich obutych stopach, a ich skóra
faktycznie miała kolor oskubanych kurczaków. Ich żony,
piętrzące się kolumny pogniecionej bawełny, z ulgą osuwały
się na krzesła. Ludzie z Dużego Kraju byli ogromni,
opuchnięci od władzy; żuli gumę, rozwaleni na krzesłach.
Napawali Trzecią lękiem i budzili w niej gniew. Co oni
robią, skoro nie chcą tutaj być, myślała. My ich nie
chcemy. Oni nie rozumieją, nie wierzą. To jest nasz kraj.
Jeden z nich miał rude włosy i twarz pokrytą piegami jak
ryba. Albo Rekin.
Nagle rozległ się odgłos przypominający szum morza,
ludzie wstali i wydali głośny okrzyk. To musiał być
Książę. Trzecia potoczyła wokół siebie nieprzytomnym
wzrokiem i nagle ujrzała w powietrzu nadciągającą z
północy lektykę, trzymaną przez cztery olbrzymie łabędzie.
W lektyce stał człowiek, a Trzecia poczuła, że brak jej
tchu. Tak, tak, to był on; wyglądał dokładnie jak na
fotografiach. Uśmiechał się i machał, wyrzucał w górę
ręce jak Duch Szczęścia. Lektyka poszybowała nisko nad
tłumem, a Książę rozsypał białe kwiaty lotosu. Miał na
sobie biały garnitur i krawat. Łabędzie były białe, długie
szyje trzymały wyprostowane przed siebie, a ich skrzydła
gwizdały w powietrzu. Gwałtownie zamachały skrzydłami w
tył, a lektyka zaczęła osiadać na scenie. Strażnicy
podbiegli, żeby ją podtrzymać. Orkiestra zaczęła grać
radosną, melodyjną piosenkę, skomponowaną przez samego
Księcia. Zanim lektyka opadła na scenę, Książę wychylił
się jak gruby, szczęśliwy uczniak.
- W górę! W górę! - krzyknął i nagle zza sceny
poszybowały w niebo balony.
W powietrzu znalazły się tysiące srebrnych balonów, po
jednym na każdy rok historii Kraju. Wszystkie szybowały ku
trybunom. Wiły się w powietrzu, a na każdym z balonów
widniał, wyrzeźbiony w srebrze, portret Księcia
|
WÄ
tki
|