ďťż

Znaleźliśmy go niebawem, w towarzystwie starszego mężczyzny, jak się okazało komisarza policji z Winschire...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Stojąc wraz z kilku podoficerami na pagórku, skąd rozciągał się widok na okolicę, przypominali osiemnastowieczny sztych, przedstawiający grupę stroskanych generałów, obserwujących toczącą się w dole bitwę. Tylko, że tu nie było żadnej bitwy. Bernard przedstawił nas obu i pułkownik Latcher zapytał: — Więc to pan powiedział mi przez telefon, że tę sprawę należy traktować jako tajną? Zanim Bernard zdążył odpowiedzieć, komisarz wybuchnął ze złością: — Tajna sprawa! Tajemnica! Trzykilometrowy szmat kraju nawiedzony tym paskudztwem, a pan chce to zataić! — Taka była instrukcja — rzekł Bernard. — Bezpieczeństwo... — Ale jak oni to sobie; u diabła, wyobrażają? — Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby nasza akcja wyglądała jak ćwiczenia taktyczne — przerwał mu pułkownik Latcher. — Może to nie bardzo przekonywujące, ale przecież trzeba było coś powiedzieć. — Agencje prasowe już coś węszą — burknął komisarz. Przegnaliśmy już paru facetów, ale sam pan wiejący są dziennikarze! Węszą wszędzie, we wszystko wścibiają nos. Jak mamy ich zmusić do zachowania tajemnicy? — O to nie potrzebuje się pan martwić — odpowiedział Bernard. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wydało już zarządzenie w tej sprawie. Dziennikarze są wściekli, ale chyba będą posłuszni. Wszystko zależy od tego, czy sprawa okaże się dość sensacyjna, by warto było narażać się na kłopoty. W ciągu następnych paru godzin zjawiło się mnóstwo ludzi, reprezentujących różne instytucje i urzędy cywilne oraz wojskowe. Przy szosie z Oppley rozstawiono duży namiot, w którym o godzinie szesnastej trzydzieści, pułkownik Latcher przedstawił zgromadzonym sytuację. Przemawiał krótko. Kończył już, gdy zjawił się pułkownik lotnictwa, i gniewnie rzucił pułkownikowi na stół dużą fotografię. — Popatrzcie, panowie — rzekł ponuro. — To kosztowało życie dwóch ludzi i jeden samolot. Mam nadzieję, że było warte takiej ceny. Podeszliśmy, aby przyjrzeć się fotografii i porównać ją z mapą. — Co to takiego? — zapytał major służby wywiadowczej. Na fotografii rysował się niewyraźnie jakiś owalny obiekt, przypominający kształtem odwróconą owalną miskę. — Wygląda, jak jakiś niezwykły budynek — mruknął komisarz policji, wpatrując się w zdjęcie. Ale to przecież niemożliwe. Kilka dni temu byłem koło ruin Opactwa i nie widziałem tam nic takiego. Ruiny te są pod opieką Stowarzyszenia Ochrony Zabytków Brytyjskich, które konserwuje pomniki naszej historii, ale nic nie dobudo-wywuje. — Czymkolwiek jest ten obiekt — odezwał się jeden z obecnych, przerzucając wzrok ze zdjęcia na mapę — znajduje się dokładnie w samym środku zagrożonego terenu. A jeżeli nie było go tam przed paroma dniami, to musiał tu spaść z powietrza. — A może to sterta siana, pobielona z wierzchu wapnem? — zaryzykował ktoś. — Tej wielkości? To musiałby być co najmniej tuzin stert! — warknął komisarz. — Więc cóż to, u licha, jest? — niecierpliwił się major. Po kolei studiowaliśmy dziwny obiekt przez szkło powiększające. — Czy nie mogliście zrobić zdjęcia z mniejszej wysokości? — spytał major. — Próbowaliśmy i straciliśmy przy tym samolot — odparł krótko pułkownik lotnictwa. — Jak wysoko sięga strefa zagrożenia? — zapytał ktoś. Lotnik wzruszył ramionami. — Aby to ustalić trzeba by znaleźć się w tej strefie — odpowiedział. — To zdjęcie zrobiono z dziesięciu tysięcy metrów. Na tej wysokości załoga nie odczuła żadnych skutków. Pułkownik Latcher chrząknął. — Dwóch moich oficerów sugeruje, że zagrożony teren może być półkolisty — zauważył. — To możliwe — zgodził się lotnik. — Może też mieć kształt rombu, lub dwunastościanu. — Ci oficerowie — ciągnął pułkownik Latcher — obserwowali ptaki w chwili, gdy stawały się bezwładne i doszli do wniosku, że granice interesującej nas strefy nie są prostopadłe, że jest ona w kształcie walca. Boki jej zwężają się ku górze, zatem musi to być kopuła, lub stożek. Skłonni są przypuszczać, że jest to rodzaj półkuli, ale nie są tego zupełnie pewni, gdyż pracowali na zbyt małym odcinku dużego łuku. — Jeśli się nie mylę, to wysokość pułapu w środku tej półkuli powinna wynosić około pięć tysięcy metrów — rzekł oficer lotnictwa. — Szkoda, że nie można tego ustalić nie ryzykując straty drugiego samolotu. — Owszem — rzekł pułkownik Latcher z wahaniem. — Jeden z podoficerów mówił, że gdyby wysłać tam helikopter z kanarkiem w klatce, zawieszonej na linie długości kilkudziesięciu metrów, to może, obniżając się powoli... Wiem, że to brzmi śmiesznie... — Ależ bynajmniej — odparł pułkownik. — To pewnie ten sam gość, który zaproponował jak obliczyć obwód obszaru. — Tak jest. — Ma chłopak inwencję. Zastosowanie ornitologii w działaniach wojennych, to jego wynalazek. Może usprawnimy trochę akcję z tym kanarkiem, ale jesteśmy wdzięczni za pomysł. Dziś jest już trochę za późno. Weźmiemy się do tego jutro, wcześnie rano, gdy będzie dobre światło do robienia zdjęć z minimalnej wysokości. — Bomby — odezwał się major. — Może bomby rozpryskowe. — Bomby? — powtórzył ze zdziwieniem pułkownik lotnictwa. — Warto by mieć kilka sztuk pod ręką. Nie mamy przecież pojęcia co to jest. Gdyby to rozłupać, moglibyśmy przyjrzeć się dokładniej. — Trochę zbyt drastyczny sposób — sprzeciwił się komisarz. — Z pewnością. Ale tymczasem pozwalamy szerzyć się zagrożeniu. — Nie rozumiem skąd ten obiekt znalazł się w Midwich — wtrącił jeden z oficerów. — Przypuszczam, że miało miejsce przymusowe lądowanie, a ta osłona ma zapewne uniemożliwić interwencję przy dokonywaniu koniecznej naprawy. — W każdym razie im prędzej zdołamy unieszkodliwić to urządzenie, tym lepiej. Nie chcemy go na tym terenie — rzekł major. — Oczywiście, nie możemy dopuścić, by stąd zniknął; jest zbyt interesujący, zarówno jak jego osłona. Dlatego trzeba podjąć akcję, aby to wszystko zabezpieczyć. Zaczęła się długa, czcza dyskusja. O ile pamiętam zdecydowano tylko, że co godzinę zrzucane będą świetlne rakiety na spadochronach, a rano przystąpi się do robienia zdjęć z helikoptera. Nie miałem pojęcia po co mnie tam sprowadzono, ani dlaczego znalazł się tam Bernard, który ani razu nie zabrał głosu w dyskusji. — Czy możesz mi powiedzieć, jaka jest twoja rola w tym wszystkim? — zapytałem go w powrotnej drodze do Trayne. — Zainteresowanie zawodowe — odpowiedział. — Ośrodek naukowy? — Tak, Ośrodek podlega mojej kompetencji, więc, oczywiście interesuje nas, jeśli cokolwiek niepomyślnego zdarzy się w jego sąsiedztwie, a to co się stało, należy chyba uważać za bardzo niepomyślne. Owo „nas" mogło oznaczać albo ogólnie wywiad wojskowy, albo któryś z jego wydziałów. — Myślałem, że takimi sprawami zajmuje się Służba Specjalna
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.