Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. Jak ty mówisz?... – Hilda rzuca się w kierunku pryczy. – Zreszt±
dobrze. I tak
każdy wie, że mój tyłek więcej wart od twojej twarzy!
– Ty chamko! – Marta odejmuje organki od ust. – Gdyby¶ się tak odezwała u nas w
„Amico”,
to pani Weiss wyrzuciłaby cię na zbit± twarz!
– Taka ona była pani jak i ty – odpowiada Hilda.
– Panienki, spokój! – mityguje je Berta.
– Nie możesz wzi±ć drugiej miednicy? – wtr±ca Gizella. – Jest pod moim łóżkiem.
Ilu poszło
do lali w tym t±pnięciu?
– Będę wiedziała pojutrze – odpowiada Hilda, napełniaj±c miednicę wod±. – Jak
dot±d
czterdziestu sze¶ciu.
– Mój Boże, czterdziestu sze¶ciu zdrowych chłopów! – wykrzykuje Gizella,
wznosz±c
oczy w niebo.
– Niektórzy z nich byli chorzy – zauważyła Inga.
– Tak, ale czyja to wina? – odpowiada Gizella z tak± min±, że wszystkie się
u¶miechaj±.
– Wesoło wam, co? – mówi Berta. – Cieszycie się, że to nie wy.
– Takie jak my ¶miej± się tylko na pogrzebach – Marta znowu odkłada organki. –
Ale to
nic nie znaczy.
– A co w ogóle co¶ znaczy? – mówi Hilda, namydlaj±c szyję.
– Rudi umówił się ze mn± na pojutrze.
– ¦winia! – zauważa Gizella. – Wiele już ¶wiń widziałam, ale takiej nigdy. Dał
mi tylko
pół bochenka.
– Mnie nawet tyle nie da – odpowiada Hilda.
– Nie b±dĽ idiotka! – wykrzykuje Berta. – A ile brała¶ w Hamburgu?– Kiedy byłam
sama – siedem marek. PóĽniej, u „Ciotki Feli” dziesięć, a w „Trick Track”
dziesięć, dwana¶cie... i prezenty!
– Najgorzej to jest nie mieć ambicji – mówi Gizella. – Gdybym nie dostała z góry
piętnastaka
od faceta, nawet bym na niego nie spojrzała.
– Była¶ kiedy głodna? – Hilda unosi namydlon± twarz znad miednicy i spogl±da na
Gizellę.
– Ona głodna? – wtr±ca Berta.
– Baby! – Gizella prycha pogardliwie. – U nas, w Mediolanie, mogłabym kupić tak±
jak ty.
– No i czemu ty łżesz? – wtr±ca Marta. – Kiedy cię tu przywieĽli, miała¶ jedn±
kieckę na
grzbiecie.
– Bo mnie w południe wzięli, kiedy spałam – odpowiada Gizella. – Nie zd±żyłam
nic zabrać.
Zreszt± nie byłam we Frankfurcie na stałe.
– Dobrze. Spokój! – zabiera głos Berta.
– Bo tylko chciałam powiedzieć Hildzie, że nie można lekceważyć samego siebie –
dodaje
Gizella.
– Hilda nie może brać więcej – o¶wiadcza Inga. – Spójrz, jaka chuda.
– Zamknijcie się! – przerywa Berta. – Kiedy handlowałam mięsem, trzy lata temu,
to mówili,
że wojna się skończy za miesi±c. Ale najważniejsze, że je¶li takie, jak my,
wzięli do pracy
w kopalniach, zwycięstwo jest pewne.
– Hilda, jadła¶ co¶?
– Eintopf z chlebem. Jak się nazywa ten, którego trzymaj± na dole?
– Dlaczego chcesz wiedzieć? – Berta wytrzeszcza oczy.
– Interesuje j± wydobycie! – rzuca Gizella ze swej pryczy.
– Nie robiła tego jeszcze pod ziemi± – Inga zaczyna chichotać.
– Zakochała¶ się w nim? – pyta Berta. – Raz zakochałam się w takim jednym jak
wariatka.
Chodził do mojej kumpelki. Wiedziałam, że jakby przyszedł do mnie, zrobiłabym
wszystko,
co by chciał.
– No i?... – rzuca Inga.
– Nigdy nie przyszedł – Berta milczy przez moment. – Ten na dole nazywa się
Kerns czy
jako¶ tak.
– Kerns? – Hilda spogl±da w stronę okna.
– A co, wolałaby¶ Juliusza Cezara? – Marta kładzie się na brzuchu i zaczyna grać
„Erikę”.
– Kto to? – pyta Hilda, wycieraj±c się brudnym ręcznikiem.
Marta wybucha ¶miechem: – Trzymajcie mnie! Ona nie wie, kto to był Juliusz
Cezar! Nie
chodziła¶ do szkoły czy co?
Wyraz twarzy Hildy zmienia się.
– Chodziłam cztery lata, ale wszystko zapomniałam. Potem jedna pani uczyła mnie
tańczyć.
Kazała mi za to... No, wiecie...
– Z babk±? To nie jest takie złe – mówi Inga. –
Ja nieraz lubię.
– A co potem? Pu¶ciła¶ się wcze¶nie, tak? – Marta przerwała grę.
– Wcze¶nie – rzuca Hilda, naci±gaj±c koszulę. – Pierwszy zarobek przyniosłam,
jak miałam
czterna¶cie lat.
– Komu... dała¶ tę forsę? – Marta kładzie się na boku.
– Takiemu... niby mężowi matki. Ojczym się taki nazywa czy jak?
– O, cholera! – wtr±ca Gizella. – Musiała to być niew±ska swołocz. Ja w tym
wieku to
jeszcze ¶piewałam w ko¶cielnym chórze. Pamiętam... hi, hi, hi... jak kalikowałam
przy organach.
– Co robiła¶? – zainteresowała się Inga.
– „Kalikowałam”, ruszałam czym¶ takim, co dmuchało w organy.– Przepraszam cię –
mówi Marta do Hildy, poważniej±c.
– No i po co jej szkoła? – oznajmia Gizella, zsuwaj±c swoje długie nogi z górnej
pryczy.
Oparłszy jedn± stopę na brzegu stołu, schodzi na ziemię, deklamuj±c przy tym z
komicznymi
gestami.
Całowałam złot± szyję sosny,
któr± księżyc jasn± tarcz±
zwodził.
Kumkaniem żabim niosło,
duszn± macierzank±.
Niebo już różowiało –
Znowu ¶wit się rodził...
– przerywa, spogl±daj±c na towarzyszki. – No i po co to? Do chrzanu tarcia!
Nigdy nie
było mi to potrzebne. Chociaż, nie... – zastanawia się. – Raz było...
Edukacja... Tak, raz mi
się przydało. Raz jeden hrabia, czy co¶ w tym rodzaju, prosił, żebym mu mówiła
wiersze
przez cał± noc.
– Stary był? – pyta Marta.
– Nie. Młody, zadbany. Paluszki lizać. Ale tak dzisiaj my¶lę, że nie wszystkich
miał w
domu
|
WÄ…tki
|