ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Może trochę zatrząść, ale nie
ma co histeryzować.
Samolot ponownie opadł, a potem nabrał trochę wysokości, pozostawiając żołądek Jima
dobre sto stóp niżej. Mark siedział w fotelu drugiego pilota z ponurą miną. Susan ściskała
dłoń Jima, wbijając mu paznokcie w skórę, a Sharon skryła twarz w dłoniach. Ale Catherine
siedziała spokojna i milcząca, z lekko zadartą brodą i spojrzeniem utkwionym przed siebie.
Catherine
? zapytał Jim. Catherine, nic ci nie jest?
Dziewczyna nie odpowiedziała, lecz Jim wciąż widział otaczający ją cień, chociaż kabina
samolotu rozświetlona była słonecznym blaskiem. Wyglądała, jakby okrywał ją upiorny
żałobny welon. Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, a jej usta poruszały się.
Coyote
Coyote
Coyote
tylko to był w stanie wychwycić.
Catherine? powtórzył.
Pochylił się, by dotknąć jej ramienia, lecz w tej samej chwili zgasły wszystkie światła na
tablicy rozdzielczej. Lewy silnik zawarczał, zadygotał i ucichł. Ogarnęła ich cisza. Słyszeli
jedynie świst wiatru na zewnątrz.
Randy przerzucił włącznik, próbując uruchomić lewy silnik, ale bez efektu.
Cholera wymamrotał. Siadła cała pieprzona elektryka. W życiu nie słyszałem o
czymś takim.
O kurwa! jęknął Mark. Chyba nie zginiemy, co?
Zginiemy? Nie, do jasnej cholery! odparł Randy. Po prostu wylądujemy na
brzuchu w czyichś ziemniakach, to wszystko.
Ale z jego głosu Jim odgadł ogarniające go przerażenie. Mieli jeszcze do pokonania
ostatnie wzniesienie, co oznaczało, że muszą utrzymać wystarczającą wysokość, by uporać
się z poszarpaną linią porastających je drzew. Golden eagle ważył jednak ponad trzy i pół
tony. Drzewa przed nimi wznosiły się coraz wyżej i wkrótce niemal muskali już ich górne
gałęzie.
Nie mieli najmniejszej szansy, stało się to jasne dla wszystkich. Byli już poniżej poziomu
najwyższych drzew, a nigdzie nie było widać prześwitu, przez który Randy mógłby
spróbować przeprowadzić samolot.
O mój Boże, Jim wyszeptała Susan. O mój Boże. Sharon ukryła twarz w
dłoniach. Jima mdliło od strachu, bezradności i szarpiącego wnętrzności żalu. Przyleciał tutaj,
by uratować siebie i Catherine ale teraz oboje mieli zginąć, a wraz z nimi Susan, Mark i
Sharon.
Musicie się przygotować powiedział Randy. Przy odrobinie szczęścia drzewa
zamortyzują upadek.
Dobrze wiesz, że tak nie będzie, pomyślał Jim. Porozdzierają nas na kawałki i ekipy
ratunkowe zbierać będą tylko nogi i ręce.
Obrócił się do Sharon i Susan.
Zdejmijcie buty i pochylcie się, a ręce splećcie na głowach.
Golden eagle zachwiał się i opadł, gdy Randy ostatnim rozpaczliwym zrywem próbował
nabrać trochę wysokości.
Jim spojrzał na Catherine. Nadal siedziała sztywna jak kij, oczy utkwiła w tablicy
rozdzielczej. Otaczający ją cień był teraz bardziej widoczny, choć rozmazany i nierówny.
Oczy dziewczyny były zupełnie czarne, bez śladu białek.
Catherine! krzyknął Jim i złapał ją za nadgarstek, lecz natychmiast cofnął dłoń. Pod
palcami nie poczuł spodziewanej ciepłej gładkości skóry, ale zjeżone, skołtunione futro.
Catherine, posłuchaj mnie! zawołał ponownie. To ja, Jim Rook! Słyszysz mnie?
Powiedz jej, żeby się przygotowała na zderzenie! wrzasnął Randy. Na miłość
boską, spadamy!
Catherine! ryknął Jim. Catherine!
Próbował obrócić jej głowę w swoją stronę, ale gdy tylko dotknął jej twarzy, krzyknął i
cofnął rękę. Policzek Catherine był szorstki i kosmaty, poczuł też zęby.
Catherine, jeżeli tam jesteś, Catherine, staraj się z tym walczyć! wrzasnął znowu.
Jim, co ty wyprawiasz? zapytała Susan. Pochyl się, bo kark sobie skręcisz!
Przez wszystkie okna do wnętrza samolotu zdawały się wdzierać drzewa. Mark wciąż
mamrotał kurwa
kurwa
kurwa, a Sharon modliła się do Allacha.
Catherine mnie nie słyszy, myślał Jim. Być może tam jest, ale po prostu mnie nie słyszy.
Jest teraz zwierzęciem, nie istotą ludzką
|
WÄ
tki
|