ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
W czasie jednej z rowerowych
wędrówek Tomek, Ania i Piotruś
pojechali na jarmark do
sąsiedniej wsi. Wracali
zadowoleni, na ramach rowerów
wisiały sznurki obwarzanków, a na
palcu Ani migotał pierścionek z
niebieskim oczkiem. Takie same
pierścionki wiózł Tomek dla
swoich sióstr.
Droga ze wsi prowadziła obok
szkoły. Zatrzymali się na
moment. Wszystkie okna były
zamknięte i lśniły jak benzyna
rozlana na asfalcie. Tylko
okienko przybudówki było
otwarte. Siedzieli w nim dziadek
z wnuczkiem i coś jedli.
- Ale mi się jeść chce -
powiedziała Ania. - Burczy mi w
brzuchu. Jedźmy.
Chłopcy też byli głodni.
Ruszyli więc w stronę domu.
W czasie wakacji obydwie
rodziny miały w zwyczaju jadać w
ogródkach. Częstowano się przez
płot różnymi przysmakami,
mówiono "smacznego" i po
obiedzie dziękowano za
towarzystwo.
Tomek, Ania i Piotrek trafili
na taki moment. Mama Piotrka
niosła na widelcu kawałeczek
mięsa do spróbowania mamie
Tomka, która już czekała przy
żywopłocie. Pochwaliła głośno
kąsek i zapytała, czy sąsiedzi
nie zechcieliby spróbować
surówki. Sąsiedzi chcieli i nad
żywopłotem przepłynęła posażna
salaterka babci Pieczarkowskiej,
malowana w holenderskie
wiatraki.
Między jednym a drugim domem
biegały Mniamnia, Kruczek i
Uczony. Uczony odprowadzał
wrzaskiem każdy kęsek, który
jego nowi państwo wynosili za
płot i wrzaskiem witał każdy
kawałeczek, który zjawiał się od
tamtej strony.
Właśnie kiedy babcia
Pieczarkowska powiedziała: "ten
kocur potrafi zjeść tyle, ile
waży", Tomek pomyślał o dwóch
osobach siedzących samotnie w
wielkim gmaszysku szkoły.
Przypominali mu drewnianą
zabawkę - dwa niedźwiadki
rąbiące drzewo. Jeżeli sznurek
pociągnęło się w prawo,
drewnianą siekierką uderzał
niedźwiadek z lewej strony, a
jeżeli pociągnęło się w lewo,
spadała siekierka drugiego
niedźwiadka. Tak samo poruszali
łyżkami czy też widelcami
dziadek i wnuk.
- Idę do domu - powiedział
Tomek do przyjaciół. - Spotkamy
się po obiedzie.
Myśl o mieszkańcach szkoły nie
dawała mu spokoju. Tak mu to
weszło w nawyk, że ilekroć
babcia wołała na posiłek, Tomek
widział ruchomy obraz w oknie
szkoły. Czuł przy tym niepokój,
jakby bezprawnie zagarnął dla
siebie coś lepszego. Myślał,
myślał i nic z tego nie wynikało
- tylko dwa obrazki obok siebie.
Jeden malutki, w okiennej ramie,
drugi wielki, żywy jak jego
własny dom.
To, czego Tomek nie potrafił
powiązać, powiązały znakomicie
jego młodsze siostry.
Zaczęła zupełnie przypadkowo
Kasia.
Jako osoba praktyczna pobiegła
pod szkołę po worek z kapciami,
który służył kiedyś Uczonemu za
materac. Worek leżał na swoim
miejscu. Kasia wytrzepała worek
o szkolny mur, zajrzała do
środka i machając nim
maszerowała w stronę domu. W
bramie stał dziadek dozoerca i
palił papierosa. Obok niego
siedział Zadek i drapał się.
- A myśmy już Uczonemu pchły
wytępili - poinformowała Kasia
dozorcę. - Dzień dobry -
dodała. - Dziadek wytępił, bo
mój dziadek był lekarzem i
walczył z epidemiami.
- Jakiemu uczonemu? - zapytał
dozorca.
- Tak się nazywa ten kotek,
którego moja siostra i ja
zabrałyśmy do domu na wakacje,
ale on już pewnie u nas
zostanie, bo bardzo się nam
wszystkim podoba. I Małgosi, i
Marysi, i Tomkowi, i babci, i
dziadkowi, i mamie, i tacie, i
babci Witkowskiej też, bo
powiedziała, że chce takiego
samego.
- Cieszę się - odrzekł
dozorca przyjaźnie. - A ty
chodzisz do tej szkoły?
- Ja dopiero za rok pójdę -
pochwaliła się Kasia.
- Mój wnuk tu chodzi - dziadek
dozorca uśmiechnął się z dumą. -
I pewnie już ją skończy.
- Wiem - kiwnęła głową Kasia
|
WÄ
tki
|