Daj Iw! Nie poskpimy oprawy*!  odezwaB si dziad {urawek

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
 Daj Iw!  z powag dokoDczyB Jarzb.  Nie przeciw jej woli wszelako. Dziewczynka przypadBa do matki, onie[mielona tak 38 wielk |ycia odmian, wylkBa jednak i spBoszona tym, |e dom rodzinny mogBaby opu[ci. Jakby na potwierdzenie chwalby Dobrowista dla jej urody, rozsypaBy si po plecach Iwy miksze od lnianej kdzieli a dBugie po kolana wBosy. Zrczna i zwinna jakby jaskóBka, w tkaneczce biaBej, na której bBkitniaB sznur paciorków ze szkliwa, prawdziwie pikn si wszystkim wydaBa. Patrzyli na Iw w milczeniu. Matka tuliBa j dBugo w ramionach, bez tchu, ze Bzami cisncymi si do oczu. CaBowaBa jej czoBo i wBosy, potem, wci| dziecko trzymajc przy sobie, zapytaBa:  Pójdziesz do [witoboru, córko?  Pójd...  odpowiedziaBa Iwa cichutko.  " Pójd, kiedy Dziewanny nie staje...  Dola poszcz[ci tobie, dzieweczko  odezwaB si rad bardzo kapBan.  Poszcz[ci domowi twemu. WstaB i po|egnaB zebranych. Odeszli z chaty we dwóch z dziadem {urawkiem. Rodzina zostaBa sama. GostomiBa ju| rozgarnBa |ar na palenisku, by doby z niego placki z roztartej pszenicy, pieczone na glinianych kr|kach, ju| poda kazaBa Iwie masBo, ubite z wieczora, gdy Marzyk pochwyciB wuj ca Ja-rzba za rami i poczB mówi gBo[no, w po[piechu:  Iw da chcecie? Do [witoboru wyprawi? A przecie| tam straszno! Tam zle!  Rozum pomieszaB si tobie...  przeraziBa si matka.  Nie, matu[, nie! Prawd gadam! Jeno sBuchajcie mi wszyscy! Pozawczora, przed póBnockiem chyba, poszedBem na waB. Ku [witoborowi pojrzaBem. A| tu bacz, ogieD si pali na brzegu, osobliwy jaki[. Ani wikszy si nie czyni, ani mniejszy, cho pozie- 39 raBem dBugo. Wczora za[ tom sobie pBynB korabkiem i jako[ mi ku [witoborowi zniosBo. M|a widziaBem tam, obcy byB, w nie naszej odzie|y. ZwistaB na inszych. StpaB midzy drzewami, sByszaBem, jako si krze uginaBy. Krpa tam [lijcie, wojów naszych, nie dziewk maB!  Strze|cie go, bogi, ogBupiaB!  zamamrotaBa do siebie starka. Iwa ukryBa twarz na ramieniu matki i cicho zapBakaBa. Marzyk podbiegB do siostry, ogarnB j ramieniem, staraB si mówi spokojnie, by Batwiej pozyska wiar starzyków, matki, wujca.  A Dziewanna? Przecie samochcc do tego doBu nie weszBa. Po có| by jej? Kto[ j nagna musiaB na ten dóB. UciekaBa wylkBa... NadeptaBa na |mij...  Czekaj, czekaj, siostrzanie   % przerwaB mu wu-jec Jarzb.  Upij no wody z miodem, trza ci pierwej spokojno[ odzyska. PowiadaBe[ o ogniu?  Przeciem widziaB go z dala, |e [wieciB...  ZwiszczypaBo!  oburzyB si starzyk.  Szcz[cie twoje, |e[ tego przy Dobrowi[cie nie gadaB. Je[li[ dojrzaB ten ogieD, to ci ino nocznice zmyliBy.  MaBom to razy gadaBa ci, baranie, by[ po moku po dworze nie BaziB?  zamruczaBa gniewnie starka
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.