ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Tam leży właśnie pański i mój towar.
Przemytnicy weszli do sieni, ale ich szef pozostał na zewnątrz, razem z Arndtem.
- Nie chce pan się przekonać, czy dostawa się zgadza" - spytał Arndt, z zamiarem wpuszczenia tamtego do środka przed sobą.
- Dziękuję. Do tego jest specjalnie wyznaczony jeden z moich ludzi. A w ogóle... gdzie jest... gdzie jest mój "przyjaciel od interesów"? Gdzie są pańscy i jego tragarze?
Rozejrzał się podejrzliwie wkoło.
W tym momencie spotkała Arndta niemiła niespodzianka, a właściwie można powiedzieć. że i dwie naraz.
Wejście Leśnego Upiora i jego przemytników odbyło się wprawdzie w miarę cicho, ale nie całkiem bezszelestnie. Ludzie ci sądzili, że będąc w młynie, nie muszą zachowywać jakiejś nadzwyczajnej ostrożności. Dlatego też sporadyczne głosy i dźwięki przeniknęły do pomieszczenia. w którym uwięziona została pierwsza grupa szmuglerów.
Przywódca tej grupy mimo. iż spotkała go klęska, nie porzucił myśli o wyrwaniu się z matni. Nadsłuchiwał więc w ciszy tego, co działo się na zewnątrz. Najpierw usłyszał męskie głosy, potem kroki po śniegu, a wreszcie skrzypienie drzwi do piwnicznej sieni. Domyślił się. co się zdarzyło. Ten człowiek, który zwabił go i jego ludzi w pułapkę, przy prowadził tu teraz prawdopodobnie Leśnego Upiora i saskich przemytników, aby ich także unieszkodliwić.
Krzyknął więc co sil w płucach:
- Uważajcie! Zdrada!
Zaraz potem huknął strzał. To jeden z pełniących straż policjantów strzelił do krzyczącego.
Znajdujący się na zewnątrz. Leśny Upiór przeraził się. Jego wzrok skierował się ku bramie, przez którą właśnie w tej chwili wbiegli dowodzeni przez komisarza i leśniczego Wunderlicha. policjanci i strażnicy graniczni. Ujrzawszy ludzi w mundurach, przemytnik rzucił na Arndta nienawistne spojrzenie. Zaskoczony całkowicie zbrodniarz wiedział już teraz, co się stało. Wyrwał z kieszeni rewolwer i strzelił do detektywa. Ale Arndt miał się na baczności, uskoczył raptownie w bok, a kula zagwizdała mu koło ucha. Następnie uderzeniem lewej pięści wytrącił napastnikowi broń. Równocześnie zaś zatrzasnął nogą drzwi do piwnicznej sieni, obrócił tkwiący w ich zamku klucz i wyciągnął go.
W tej samej chwili tamten ruszył błyskawicznie do znajdującego się przy młynie ogrodu. Komisarz natychmiast rzucił się w pościg za królem szmuglerów; także Arndt rzucił się biegiem za nimi.
Ogrodowy mur nie był wysoki i miał na dodatek w jednym miejscu szeroką wyrwę. Leśny Upiór wyglądał na kogoś dobrze zorientowanego, pobiegł bowiem prosto ku wspomnianej wyrwie i tam przeskoczył mur.
Komisarz był zaledwie cztery kroki za nim, skoczył przez ogrodzenie, ale gdy tylko znalazł się po drugiej stronie, od razu się zatrzymał.
- Do stu diabłów! - zaklął.
W tym momencie znalazł się przy nim Arndt.
- Co się stało?
- Przepadł gdzieś ten łajdak!
- Ale gdzie?
- Diabli wiedzą!
- Nie mógł przecież stać się niewidzialny - sarknął Arndt.
- Nie był ode mnie zbyt daleko. Następowałem mu prawie na pięty. Arndt zastanawiał się przez chwilę. Znajdował się przecież dokładnie w tym samym miejscu, gdzie już kiedyś. Leśny Upiór zniknął mu z oczu. Mimo gorączkowych rozmyślań nie potrafił jednak znaleźć odpowiedzi na to, gdzie ten groźny przestępca mógł się skierować.
- Czyżby w takim razie... - tu detektyw przerwał samemu sobie. - Stop! Słyszy pan ten szum? Wie pan może co to jest?
- To przypomina odgłos jakby jakiegoś dalekiego trzęsienia ziemi.
- Nie. Już wiem, to dudnienie pochodzi od jadącego po szynach wózka... ach, widzi pan tam przy murze, dziurę w ziemi? Znam to miejsce, ale co znaczy, że dziura musiała być aż do tej chwili bardzo dobrze zamaskowana.
- Rzeczywiście! Widocznie uciekinier przepadł lam w środku!
W tej chwili zbliżyło się do nich kilku policjantów i pograniczników z wachmistrzem i młynarzem Wilhelmim na czele.
- Co to za dziura? - spytał właściciela młyna Arndt.
- To na wpół zasypane wejście do starej sztolni.
- Czy ten otwór jest głęboki?
- Nie wiadomo, nikt przecież nie odważyłby się wejść tam do środka ze względu na zaduch, no a to wejście może się przecież zawalić. Zresztą w ostatnim czasie nie było go prawie widać. Ale dlaczego pan o to pyta?
- Prawdopodobnie ten bydlak wskoczył do tego otworu i na razie nam umknął.
- Oj! Oj! A więc jednak stało się to, czego moja Paulina obawiała się
najbardziej! O, Boże! O. Boże!
Arndt nie bardzo przejął się tym biadoleniem młynarza. Zwrócił się natomiast do wachmistrza.
- Tu jest klucz od piwnicznej sieni, w której zamknąłem grupę przemytników. Niech pan jak najprędzej rozkaże uwięzić całą tę bandę, gdyż mogłaby jeszcze wpaść na pomysł, aby zniszczyć prawdziwy towar, stanowiący przecież połowę złożonych tam pak.
Załatwiwszy sprawę z wachmistrzem. Arndt podszedł na sam skraj prowadzącego w głąb ziemi otworu.
- Gdzie pan chce się udać? - spytał komisarz.
- Do sztolni.
- Ależ to zbyt ryzykowne.
- Nie. Nie! - krzyknął widząc co się dzieje młynarz. - Może pan przecież zginąć!
- Obowiązek jest obowiązkiem, moi panowie! Poza tym nie będzie chyba aż tak źle. Co udało się tamtemu, to może, powieść się również mnie. Łajdak zna zdaje się tę starą sztolnię. No. za nim. bo jeśli nie, to zniknie na dobre!
- Przeklęta lisia jamo! Człowiek przecież nie jest kretem!
Tym razem osobą, która krzyknęła był stary leśniczy. Przybył tu dopiero co. ale zdążył jeszcze ujrzeć, że Arndt rzeczywiście wskakuje do otworu. W blasku latarni można było zauważyć, że liczy on ponad dwa metry głębokości.
- I co teraz zrobimy? - spytał wachmistrz komisarza.
- To co radził detektyw. Pan ze swoimi ludźmi zaaresztuje przemytników i nie pozwoli żadnemu uciec! Ja natomiast, podążę za kolegą
|
WÄ
tki
|