ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Starzec jęknął, poruszył się niespokojnie pod kocami.
Wykonał słaby gest. Wszystko jest w tej książce. Spisałem, co
wiem o sztylecie i ceremonii potrzebnej do stworzenia Vrykyla.
Obiekt musi przyjąć Próżnię, to klucz do sukcesu. Musi być uznany
za odpowiedniego kandydata. Nie możesz po prostu zakraść się od
tyłu za pierwszego lepszego, podciąć mu gardło i spodziewać się,
że stanie się Vrykylem mówił zrzędliwie stary, dodając pod no-
sem: Wiem coś o tym. Próbowałem. Nie udaje się. Zanim ude-
rzyłem, sztylet wypadł mi z ręki. Widzisz, sztylet sam wybiera.
A raczej to Próżnia wybiera.
Rozumiem powiedział przygnębiony Gareth. Podniósł
sztylet do światła, przyjrzał się misternej robocie, zachwycił szcze-
gółami wykończenia. Nie zdziwiłby się, gdyby nóż zmienił mu się
w rękach w żywego smoka.
Starzec westchnął głęboko, jakby zrzucił z siebie wielki ciężar.
Oparł się o poduszki z zadowolonym i spokojnym wyrazem twarzy.
A teraz jest twój, Gareth powiedział.
Tak odrzekł Gareth.
Starzec zamknął oczy. Jego głos brzmiał niczym szept.
Teraz jest twój. Przekazałem go, jak mi kazano. Kiedy przyj-
dzie czas na ciebie, ty z kolei przekażesz go dalej.
Tak rzekł Gareth znowu. Obrócił sztylet w dłoniach.
To już niedługo. Jestem zmęczony. Bardzo zmęczony.
Nie powiedział nic więcej. Gareth słyszał jedynie świszczący,
płytki oddech i wycie burzy.
Gareth wstał, zesztywniały od długiego siedzenia bez ruchu.
Położył sztylet na stole, wziął książkę, przysunął swój stołek bliżej
do ognia i zaczął czytać.
Podniósłszy głowę, popatrzył na oznaczoną świecę, która spa-
lając się, odmierzała godziny. Ze zdziwieniem przekonał się, że
minęły już dwie. Sądząc z odgłosów, burza na dworze cichła. Mo-
kry śnieg nie pukał w okno, wicher nie bił już w drzwi. Sądząc zaś
po ciszy, starzec już nie oddychał.
Gareth podszedł sprawdzić, podniósł jego rękę. Była zimna
i bezwładna. Starzec nie żył.
Naciągając koc na nieruchomą postać, Gareth pomyślał, że po-
winien odczuwać smutek odwiedzał starego w sekrecie od blisko
pięciu lat ale nie mógł. Właściwie nigdy nie lubił starca i w tej
chwili odczuwał wyłącznie ulgę. Skończyło się. Miał sztylet. Miał
książkę, która mówiła, jak go używać. Miał moc sprowadzania na
świat istot będących przeciwieństwem Lordów Dominiów potęż-
nych, czarodziejskich stworzeń, które będą niewolniczo służyć czło-
wiekowi władającemu sztyletem.
Gareth uniósł sztylet do światła i patrzył, jak płomienie zapa-
lają się na lśniącym stalowym ostrzu. Przez jedną chwilę wyobraził
sobie, że ma wybór. Że może odrzucić ten mroczny przedmiot. Król
Tamaros umrze spokojnie, tak jak ten zły starzec. Helmos będzie
dobrym, szanowanym i kochanym królem. Świat podrepcze dalej
w niepewnym pokoju. Wyobraził to sobie jasno, a po policzkach
spłynęły mu łzy tęsknoty i żalu.
Otarł łzy rękawem.
Nie było wyboru. Już nie. Zdecydował się dawno temu.
Gareth podniósł książkę i wepchnął do swojej sakwy. Sztylet
owinął kawałkiem materiału, który odciął z koca starca, po czym
schował sztylet w sakwie razem z książką. Po raz ostatni ogarnął
spojrzeniem nędzną chatę starca, lecz nie zobaczył nic przydatnego.
Gareth otworzył słoik nafty do lampy, który kilka dni temu kupił
właśnie w tym celu. Skropił nią prześcieradła, koce i materac star-
ca. Na jego gest płomienie wyskoczyły z kominka i wgryzły się łap-
czywie w zwilżone płótno. Łóżko stanęło w ogniu.
Gareth szybko wyszedł z domu, zanim poczuł swąd palącego się
ciała. Pospieszył w górę uliczki, trzymając się w cieniu, choć o tej
porze i przy tak okrutnej pogodzie nikt przy zdrowych zmysłach za-
pewne nie wychodził. Gdy doszedł do końca uliczki, obejrzał się
i zobaczył płomienie wystrzelające przez dach.
Skręcił w Południowy Trakt. Na ulicy nie było żywego du-
cha. Burza wyszalała się, lecz wiatr nadal był silny i zimny, dął
gwałtownie od spienionego morza. Na wietrze ogień bardzo szybko
się rozprzestrzeni i zanim ktokolwiek zauważy płomienie, chatka
całkowicie spłonie, a zwęglonego ciała nikt nie rozpozna.
Jego duszę pochłonie Próżnia.
SZTYLET YRYKYLA
Wasza Wysokość powiedział cicho Silwyth wprost do
ucha księcia, by nie usłyszeli go obecni w sypialni lordowie. Ga-
reth prosi, byś spotkał się z nim w dawnym pokoju zabaw, w porze
kolacji. Ma dla ciebie niezwykle ważną wiadomość.
Czyżby? rzekł Dagnarus, popijając czekoladę.
Wasza Wysokość wydaje się mieć dziś dobry nastrój ode-
zwał się jeden z zabiegających o łaski lordów.
Dziękuję, lordzie Malroy, jestem w znakomitym humorze.
Może dlatego, że taka dziś piękna pogoda.
Piękna pogoda, Wasza Wysokość? powtórzył tępo lord.
W nocy była straszliwa burza, Wasza Wysokość rzucił
cicho Silwyth, przysuwając się, by zabrać tacę ze śniadaniem.
Dagnarus spędził noc w ramionach Valury. Ukryli się w sekret-
nej komnacie w wewnętrznym skrzydle zamku, gdzie mieszkali za-
graniczni dyplomaci; ta część zamku doskonale nadawała się na po-
tajemne schadzki, gdyż otwierano ją wyłącznie na specjalne okazje
lub uroczystości. Dagnarus nie słyszał wichru, śniegu, bębniącego
deszczu. Pogrążony w rozkoszy, nie słyszał nic oprócz wzburzone-
go morza własnej krwi
|
WÄ
tki
|