ďťż

Byłam bardzo zmęczona i myślałam, że niczego nie chcę oprócz spokoju i dlatego łatwo przez to przebrnę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ale teraz nie chcę już ani dobroci, ani pieniędzy tego przeklętego starego reumatyka. Chcę ciebie. I będę cię miała jawnie, otwarcie, przed całym światem, tak jak kobieta powinna mieć mężczyznę. Robert pomyślał, że to raczej mężczyzna powinien tak mówić do kobiety, której pragnie, ale znowu zdołał powiedzieć tylko: - Ciiiiszej, na miłość boską... - Właśnie! - Sylvia potrząsnęła głową. - Mam dosyć szeptów, schadzek i kłamstw. Jeżeli mnie kochasz tak, jak mówisz, że mnie kochasz, jeżeli nawet mnie w połowie kochasz tak, jak mówisz, że mnie kochasz, to ucieknijmy, albo... albo... Słuchaj, musimy przecież coś zrobić! To nie może dłużej trwać w ten sposób... Robert!... - Ujęła jego głowę w dłonie i zmusiła go, żeby patrzył w jej oczy. - Czy mnie słyszysz? Powiedz coś... - Słyszę cię... - szepnął. - Ale co mamy zrobić? Zrozum, jeżelibym odjechał teraz z tobą, straciłbym pracę. Jestem przecież jego sekretarzem i żyję z tej pensji, którą mi płaci... Utrzymuję z tego matkę i młodszą siostrę. Nie mówiłem ci o tym... - dodał szybko - bo jakoś nigdy nie rozmawialiśmy o moich sprawach. Ale to prawda. Odpowiadam za ich los. Ale ty... ty także stracisz przecież wszystko, nie będąc już jego żoną. Teraz wydaje ci się to łatwe, ale później? Przecież nie potrafiłbym ci zapewnić jednej setnej tego co on. Kocham cię, ale nie jestem na tyle szalony, żeby wpędzać nas oboje w sytuację bez wyjścia... nasza miłość rozpłynęłaby się pośród nędzy i wyrzutów sumienia. Musimy spokojnie pomyśleć. Kiedy wrócisz ze Stanów, obmyślimy coś... Urwał i rzucił okiem na ogród w dole. Światełko płonęło tam nadal. Cienie dwu ogromnych postaci poruszały się przed ekranikiem. Robert szybko odwrócił wzrok i spojrzał na Sylvię. Argument o matce i siostrze przyszedł mu do głowy w ostatniej chwili. Odetchnął z ulgą. Tego mógł się trzymać. - Dobrze... - powiedziała z namysłem. - Może masz słuszność? Musimy spokojnie pomyśleć, ale... - Słuchaj... - Reutt znowu zerknął ku ogrodowi - oni przecież mogli zauważyć stamtąd, że zgasło światło. Przecież profesor... chciałem powiedzieć, twój mąż wie, że siedzą teraz nad tekstem i mam mu go odnieść, kiedy tylko skończą. Już dochodzi druga i zaraz przestaną łapać ćmy. Profesor nigdy nie zostaje dłużej na świeżym powietrzu... Wiesz przecież... Zejdą teraz do nich i zapytam go o coś, o cokolwiek... To usprawiedliwi zgaszenie światła tutaj. A porozmawiamy rano albo najlepiej, kiedy wrócisz do kraju. Musimy mieć przecież trochę czasu. Daj i mnie pomyśleć... A teraz pójdą... Zrobił ruch, jak gdyby chciał już odejść, ale zatrzymał się. Sylvia stała nieruchomo, wpatrując się w niego pośród ciemności. Potem zbliżyła się o krok, objęła go i przytulając głowę do jego piersi, powiedziała nieomal z rozpaczą; - O Boże, Boże, Boże... jak ja, głupia, ciebie strasznie kocham. A przecież powinnam tobą pogardzać, ty tchórzu... Ale nie mogę, nie mogą, nie mogą... - Ktoś nadchodzi od strony domu... - powiedział sir Gordon Bedford i przysłoniwszy oczy dłonią odwrócił się tyłem ku ekranowi, starając się rozpoznać postać, która zbliżała się ku nim obchodząc klomb. - Czy nie przeszkadzam? - Reutt zatrzymał się o kilka kroków od obu braci. - Nigdy mi pan nie przeszkadza, Robercie - uśmiechnął się Gordon. - Co takiego? Jakieś kłopoty z korektą? - Och nie, panie profesorze. Jest zaledwie kilka uwag interpunkcyjnych, i to z powodu błędów, które zrobiłem przepisując. Przyszedłem, bo chciałem tylko zapytać, czy mam panu profesorowi przynieść maszynopis zaraz po ukończeniu korekty, żeby go pan przejrzał jeszcze przed wyjazdem? - Tak, oczywiście. Właśnie prosiłem przed chwilą mojego brata, żeby poprosił pana nie na siódmą, jak umówiliśmy się poprzednio, ale na szóstą rano. Zrobimy mały przegląd ilustracji i rozmieścimy je w tekście. Trzeba będzie je nakleić na osobne kartki i dać kolorową kredką adnotacje wskazujące, w którym miejscu należy je wprowadzić. To zajmie nam prawdopodobnie około dwóch godzin. Potem pan pojedzie do wydawnictwa
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.