ďťż

Mac mówi, że zasłużyłeś na urlop...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Kto? Gdzie?... - W Zermatt, złotko, w Szwajcarii. * * * CZĘŚĆ TRZECIA Sprawne funkcjonowanie korporacji zależy w dużym stopniu od jej personelu, którego pochodzenie i oddanie sprawie muszą być zgodne z jej celami i którego tożsamość powinna odpowiadać obrazowi korporacji. Prawa ekonomii Shepherda Tom CXIV, rozdz. 92 * * * Rozdział XVII Kardynał Ignatio Quartze, którego chude arystokratyczne rysy były dowodem wyznawanej przez pokolenia zasady noblesse oblige, jak burza przebiegł swój gabinet do dużego balkonowego okna, wychodzącego na plac św Piotra. Mówił z wściekłością, z ustami zaciśniętymi w gniewie, a nosowy głos smagał jak bicz. - Wieśniak Bombalini posuwa się za daleko! Przynosi wstyd kolegium, które, niech Bóg ma nas wszystkich w opiece, go wyniosło! Słuchaczem kardynała był pulchny ksiądz o chłopięcym wyglądzie, siedzący w pozie omdlewającej o tyle, o ile pozwalała mu tusza, na wysłanym szkarłatnym aksamitem krześle. Różowe policzki i zaciśnięte grube wargi były oznaką mniej arystokratycznego pochodzenia niż jego zwierzchnika, ale nie mniejszego umiłowania luksusu. Jego mowa przypominała mruczenie. - On był i pozostanie tylko kompromisem, eminencjo. Proszę być pewnym, że jego zdrowie nie pozwoli na długie panowanie. - Każdy dzień to przeciąganie ponad ludzką wytrzymałość! - Ma w sobie pewną... pokorę bardzo nam pomocną. Uspokoił większość wrogo usposobionej prasy. Ludzie spoglądają na niego ciepło. Nasze datki są prawie tak samo wysokie jak przy Roncallim. - Proszę, tylko nie on! Cóż po takim bogactwie, które powiększa się i kurczy jak tysiąc harmonii, bo Stolica Apostolska subsydiuje wszystko, na czym on położy tę swoją tłustą chłopską łapę. I nie potrzebujemy przyjaznej prasy. Podział jest daleko lepszym sposobem na nasze zespolenie! Niestety, nikt tego nie rozumie. - Aleja tak, eminencjo, rozumiem doskonale... - Czy widziałeś, co dzisiaj zrobił? - zapytał kardynał, pomijając słowa księdza. - Otwarcie mnie upokorzył! Przy wszystkich! Zakwestionował mój podział funduszy afrykańskich. - Oryginalny sposób na to, by uciszyć tego strasznego czarnego człowieka. On wiecznie narzeka. - A do tego opowiada kawały - kawały, zważ sobie! - członkom gwardii watykańskiej! Wchodzi w tłum zwiedzający muzea i je lody - wyobrażasz sobie?! - ofiarowane przez jakąś czeredę sycylijskich bachorów! Któregoś dnia upuści lira w męskiej toalecie i wszystkie ustępy zostaną okradzione! Takie zniewagi! Co on robi z kośćmi świętego Piotra! Obrócą się w proch! - To nie potrwa długo, wasza eminencjo. - Wystarczająco długo. On wyczerpie skarb i zapełni kurię radykałami o dzikich oczach! - Jesteś jego następcą, eminencjo. Przeciwny mu średni szczebel udzieli ci poparcia. Na razie siedzą cicho, ale urazy pozostają. Kardynał zamyślił się. Jego usta wygięły się pogardliwie, kiedy spoglądał na plac, a szczęka wysunęła do przodu. - Wierzę, że mamy popleczników. Ronaldo, podaj mi plany willi w San Vincente. Uspokoi to moje nerwy. - Oczywiście - powiedział ksiądz wstając z krzesła. - Wasza miłość musi być spokojny. A kiedy nadejdzie lato, pozbędziesz się wieśniaka Bombaliniego. Pozostanie w Castel Gandolfo przez co najmniej sześć tygodni. - Plany, Ronaldo! Jestem bardzo zdenerwowany. A jednak w samym środku tego chaosu jestem najbardziej opanowanym człowiekiem w Watykanie... Plany, ty transwestyto! - ryKnął kardynał. Gdy sekretarz papieski z nieodstępnym notatnikiem w ręku opuścił pokój, papież Francesco I wstał z wysokiego, białego aksamitnego fotela (miejsca, które przeraziłoby nawet świętego Sebastiana) i usiadł na kanapie obok damy z "Viva Gourmet". Od pierwszej chwili oczarował go piękny tembr głosu tej kobiety: był ciepły, radosny i uroczy. Pasował do tak zdrowo wyglądającej damy. Sekretarz sugerował, by wywiad ograniczył się do dwudziestu minut. Papież zaś uznał, że powinien się skończyć, kiedy przyjdzie na to pora. Dziennikarka zaczerwieniła się lekko z zakłopotania, więc Giovanni przeszedł na angielski i zapytał, czy sądzi, że jest zbyt na notatniki z krzyżami wymalowanymi na odwrocie. Zaśmiała się, a sekretarz, który nie znał angielskiego, stał bez słowa przy drzwiach ze swoim notatnikiem przyciśniętym do piersi jak plastikowym stygmatem. Trzeba będzie zmienić sekretarza, pomyślał papież. Ten był kolejnym młodym księdzem, skuszonym przez ambicje Ignatia Quartze. Postępowanie kardynała było aż nazbyt oczywiste: wprowadzał swoją władzę do papieskich apartamentów, zanim jeszcze odbył się jego pogrzeb. Francesco podjął już decyzję: nie odda Kościoła w ręce Ignatia Quartze. Trzymały one kielich w czasie mszy, jakby miały ukręcić szyję kurczęciu. Wywiad z Lillian von Schnabe z "Viva Gourmet" był pożyteczny i miły. Giovanni mógł rozmawiać o dwóch najbardziej ulubionych tematach: o tym, że dobre, treściwe posiłki można przygotować z niedrogich produktów i przyprawić je prostymi, pikantnymi sosami, i o tym, że w tych trudnych czasach wysokich cen wyróżnieniem jest - nie mówiąc o chrześcijańskim braterstwie - dzielić stół z sąsiadem. Pani von Schnabe zrozumiała natychmiast, co chciał przez to powiedzieć. - Czy to odmiana bochenków i ryb, Wasza Świątobliwość? - Trzeba powiedzieć, że On nie głosił kazań w bogatych dzielnicach Nazaretu. Jego liczne cuda opierały się na głębokich, psychologicznych podstawach, moja droga. Ja otwieram mój koszyk z owocami, ty otwierasz swój koszyk z makaronem. Wspólnie mamy owoce i makaron. To proste dodawanie daje różnorodność. Różnorodność słusznie łączymy raczej z większą ilością niż z mniejszą. - I posiłek zyskuje na wartości - kiwnęła aprobująco głową Lillian. - Perfetto. Rozumie pani? Dwie principii: ograniczyć koszty i dzielić zapasy. - To brzmi trochę jak socjalizm. - Kiedy żołądki są puste, a ceny wysokie, przyklejanie etykietek jest głupotą. W Borsa Valori - nazywacie to giełdą - nie są skłonni do otwierania koszyków, oni je sprzedają. Taką mają pracę. Ale ja nie zwracam się do takich ludzi. Jadają w "Grand Hotelu" na koszt każdego z nich. Wierzę, że to także jest pochodna zasady bochenków i ryb. Rozmawiali o przepisach opartych na wiejskich potrawach, które papież znał w młodości. Giovanni spostrzegł, że ta miła pani z uroczym głosem jest nimi zachwycona. Dobrze odrobił domową pracę z zasad odżywiania. Węglowodany, proteiny, skrobia, kalorie, żelazo i wszystkie rodzaje witamin znalazły się w jego przepisach. Lillian zapełniła pół notatnika, pisząc tak szybko, jak mówił papież, przerywając mu - od czasu do czasu dla wyjaśnienia jakiegoś słowa czy zdania. Po jakiejś godzinie zatrzymała się i zadała pytanie, którego Giovanni nie zrozumiał
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.